Dziwne hobby mają łodzianie. Już trzeci raz w tym sezonie Widzew utrudnia sobie życie, grając przez znaczną część spotkania w “dziesiątkę”. Choć właśnie sęk w tym, że dla ekipy Enkeleida Dobiego to w zasadzie atut, a nie problem. Bo tak trzeba nazwać fakt, że Widzew bez jednego zawodnika na boisku zdobył w tym sezonie cztery bramki i stracił tylko jedną. Dzięki temu zgarnął już pięć punktów, ani razu nie przegrywając.
Gdyby to się zdarzyło raz – ok, fajnie, powalczyli. Dwa razy? Charakter, brawo. Ale trzy? To już rzecz nieprawdopodobna. Zwłaszcza że Widzew w pełnym składzie naprawdę grał o dwie klasy gorzej niż w drugiej połowie, kiedy brakowało jednego zawodnika na boisku. Niech dowodem na to będzie fakt, że do przerwy gospodarze nie oddali ani jednego celnego strzału. A łącznie zdobyli się na dwie próby. Dla porównania GKS Jastrzębie, czyli niżej notowana drużyna, która przyjechała do Łodzi walczyć choćby o punkt, mogła żałować, że nie udało jej się objąć prowadzenia.
Bo jastrzębianie na nie zasługiwali.
Jakub Wrąbel znów bohaterem Widzewa
Jeszcze rano pisaliśmy o tym, że Wrąbel uspokoił defensywę łódzkiego klubu i wybronił im kilka spotkań. Trzy czyste konta z rzędu zdarzyły się Widzewowi dopiero trzeci raz w ciągu ostatnich trzech lat. No to po tym meczu golkiper będzie miał jeszcze więcej powodów do zadowolenia. Krótki skrót jego dokonań.
- Sześć obronionych strzałów
- Wyciągnięte sam na sam w pierwszej połowie
- Oraz strzał z bliska głową
Te dwa wydarzenia pozwoliły Widzewowi w ogóle zostać w grze. A przecież po przerwie Wrąbel zaliczył absolutnie kapitalną interwencję, gdy stanęło przed nim dwóch rywali, z których każdy mógł wybrać, w który róg posłać piłkę. To, że nie padł tam gol, zasługuje na najwyższe uznanie. Passa Wrąbla bez straconej bramki wynosi już 365 minut. Jeszcze chwila i będzie to najdłuższa seria w Łodzi w ostatnich latach.
Błąd sędziego? Widzew i tak by wygrał, ale chyba tak
Ale dobra, bo przecież samym Wrąblem meczu nie wygrasz. Widzew po przerwie miał coś do zaoferowania także w ofensywie. Zaczęło się szybko, bo już sześć minut po wznowieniu gry, do siatki trafił Daniel Tanżyna. Stały fragment gry – jak pisze Kamil Pycio z “WidzewToMy.net” rozegrany dokładnie tak, jak na treningu przedmeczowym – i obrońca w koślawy sposób wpisał się na listę strzelców. Koślawy, bo nie do końca wiadomo, czym Tanżyna piłkę trafił. Było tam jakieś dzióbnięcie czubkiem buta, ale było też chyba zagranie ręką. A skoro tak, to mówimy tu o bramce nieprawidłowej.
I jedni powiedzą – o, los oddał Widzewowi to, co zabrał z Opolem. Inni – że nie na tym rzecz polega, żeby błędy naprawiały błędy.
Natomiast usprawiedliwimy tu Jarosława Przybyła (z Kluczborka) – nie było szans, żeby to dostrzec. Nawet kilka powtórek nie dawało pewności, więc rozgrzeszamy. Zwłaszcza że Widzew i tak sięgnąłby po zwycięstwo. Bo był po prostu lepszy. No ludzie kochani, GKS dopuszczał do tego, żeby Tanżyna – przypomnijmy, stoper ekipy grającej w “dziesiątkę” – podbijał sobie piłkę w polu karnym i ładował na bramkę nożycami. I w końcu dopuścił też do rajdu Michaela Ameyawa, który potwierdził wysoką formę, zaliczając świetne dogranie na piąty metr do Mateusza Michalskiego.
Michalski z kolei po prostu nacisnął spust. 2:0, trzy punkty, “oczko” za barażami. Siódmy mecz bez porażki, trzeci z rzędu z wygraną. Widzew idzie jak burza.
Widzew Łódź – GKS Jastrzębie 2:0
Tanżyna 51′, Michalski 67′
fot. Newspix