„Hurra! Fantastyczny triumf reprezentacji Polski, oby tak dalej. Coś się w tej ekipie ewidentnie zazębia, jest moc. Dawać już tę Anglię!” – nie zakrzyknął nikt po dzisiejszym meczu Polaków z Andorą. Podopieczni Paulo Sousy wygrali wprawdzie 3:0, zgarnęli trzy punkty, ale to właściwie tyle, jeżeli chodzi o pozytywy. Trudno o mniej ekscytujące zwycięstwo.
No bo co, mamy chwalić Roberta Lewandowskiego za dublet z półamatorami? Bądźmy poważni, po prostu zrobił swoje. Asysta Kamila Grosickiego też jakoś nie wzbudza w nas euforii. Ewentualnie debiutanckie trafienie Karola Świderskiego można uznać za jakieś wydarzenie. A styl? Określcie go jak chcecie: „nudny”, „beznadziejny”, „brzęczkowaty”. My powiemy prościej: styl był po prostu gówniany.
Ciężko się to oglądało, oj ciężko.
Polska – Andora. Dziadowska pierwsza połowa
Po dziesięciu minutach meczu byliśmy już lekko zaniepokojeni. Po dwudziestu – zniesmaczeni, a po trzydziestu, co tu kryć, zwyczajnie wkurwieni. Wtedy do akcji wkroczył Lewandowski i dość fartownie wpakował do siatki piłkę po dośrodkowaniu Rybusa ze stałego fragmentu gry. Pomyśleliśmy: no dobra, teraz to już z górki. Ale nic bardziej mylnego. Na tym skończyły się bowiem ofensywne popisy biało-czerwonych w pierwszej połowie.
Powiecie być może: najważniejsze, że rywal w porę napoczęty. Liczą się trzy punkty. Inni też się męczą, takie realia. Natężenie meczów, pandemia, te sprawy. Znamy te argumenty, ale odpowiemy: nic nas to nie obchodzi. Od reprezentacji Polski oczekujemy, że takich ogórów jak drużyna Andory powiezie czwórką bez przesadnego wysiłku. Na spokojnie, bez napinki na wysoki wynik. To chcieliśmy dzisiaj zobaczyć – nie próbę ustanowienia nowego rekordu bramkowego, tylko w miarę efektowne rozklepanie cieniuteńkich oponentów. Tymczasem już po pierwszej części spotkania było widać, że polska drużyna nie ma ciekawego pomysłu na rozbicie rywali. Najlepiej szło nam – cóż za zaskoczenie! – walenie sygnalizowanych wrzutek w pole karne, z których albo wynikało niewiele, albo zgoła nic. Więcej ofensywnej finezji można niekiedy znaleźć w występach Warty Poznań.
Zupełnie nie sprawdziło się ustawienie z trzema napastnikami. Piątek był nieskuteczny, Milik nieobecny, a Lewandowski operował piłką głównie tam, gdzie jest z niego stosunkowo mało pożytku. Na skrzydłach i w środku pola. Wyglądało to tak, że wybitny napastnik zamienił się w przeciętnego skrzydłowego, żeby robić miejsce i dogrywać piłki do… przeciętnych napastników. To się kupy nie trzyma.
Polska – Andora. Cienizna również po przerwie
Paulo Sousa raczej ponownie takiego rozwiązania nie zastosuje. Chyba że w desperacji.
Lewandowski dość skutecznie wybił mu je zresztą z głowy, ponieważ to właśnie on w drugiej połowie podwyższył prowadzenie Polaków, tym razem po centrze autorstwa Kamila Jóźwiaka. Snajper Bayernu dobitnie pokazał, jak wielka jest jego wartość na szpicy. Niestety, kapitan biało-czerwonych już po sześćdziesięciu minutach opuścił boisko. I kiedy wyglądało na to, że popisy strzeleckie naszej drużyny zakończą się na skromniutkim wyniku 2:0, to w samej końcówce spotkania trzecią bramkową akcję skomponowali rezerwowi. Kamil Grosicki ładnie dośrodkował, a Karol Świderski z najbliższej odległości skierował futbolówkę do sieci. 3:0. W sumie – na wyższy triumf dzisiaj Polacy nie zasługiwali.
Swoją drogą, „Lewy” opuścił murawę mocno obolały, co każe nam się na chwilę zatrzymać przy postawie rywali. Andorczykom chyba ani razu nie udało się złożyć akcji z trzech celnych podań (serio, obrońcy i Szczęsny nie mieli dosłownie nic do roboty przez pełne 90 minut gry), za to doskonale wychodziło im faulowanie Polaków, często niestety zdumiewająco brutalne. Wiadomo, dysproporcja w umiejętnościach na ogół sprawia, że drużyna słabsza jest tą, która częściej ucieka się do przewinień. To normalne. Ale co innego faule taktyczne, wynikające po prostu ze spóźnienia, a co innego faule złośliwe. Dzisiaj piłkarzom Andory zdarzało się wjeżdżać w Polaków z czystą premedytacją.
Trudno traktować ich z sympatią.
***
Tym bardziej szkoda, że podopieczni Paulo Sousy ograniczyli się dzisiaj do trzech trafień. Co tu kryć, reprezentacja Polski wyglądała w tym spotkaniu dokładnie tak, jak za kadencji Jerzego Brzęczka w konfrontacjach z Łotwą czy Macedonią Północną. Obrzydliwie ospałe tempo, mnóstwo chaotycznych wrzutek, wyczekiwanie na stałe fragmenty gry i wiara w kunszt strzelecki Lewandowskiego. Pozostaje więc nadzieja, że to była tylko zasłona dymna przed meczem z Anglią. Że z rozmysłem oszczędzaliśmy siły przed starciem o znacznie większym ciężarze gatunkowym.
Grając w ten sposób jak dziś, nie mamy czego szukać na Wembley. Anglia nas zmiażdży.
POLSKA 3:0 ANDORA
(R. Lewandowski 31′ 55′, K. Świderski 88′)
fot. FotoPyk