Erling Haaland jest co chwilę łączony z wielkimi klubami. W jego kontekście najczęściej przewijają się głównie Real Madryt i FC Barcelona. To normalne – kiedy jesteś gościem z rocznika 2000 i robisz już taką furorę, patrzą na ciebie najgrubsze ryby. Tylko czy są one na tyle grube, by wyłożyć kwotę, jakiej oczekuje Borussia?
Jak donosi ESPN, dortmundczycy życzą sobie za swoją perełkę 180 milionów euro. Gdyby ktoś spełnił te żądania, Haaland i tak nie stałby się najdroższym piłkarzem w historii (Neymar poszedł za 222 miliony). Ale czy spełni? To mocno wątpliwa sprawa. Z jednej strony BVB może potrzebować kasy, co sugeruje, że może być chętna na ustępstwa. Jeśli nie awansuje do Ligi Mistrzów – a póki co jest na dobrej drodze, by tego nie zrobić – wpływy do klubowej kasy będą znacznie mniejsze. Borussia może też wyciągnąć wnioski sprzed roku, gdy ustaliła kwotę zaporową za Jadona Sancho (120 milionów) i twardo się jej trzymała. Anglik nie został sprzedany, a potem mocno obniżył loty.
Wiadomo – do takich spekulacji nie ma sensu się za bardzo przywiązywać. Bayer Leverkusen też twardo obstawiał przy tym (i to w oficjalnym przekazie), że nie puści Havertza za mniej niż 100 milionów, a jednak finalnie puścił. Pewne jest jedno – nawet, jeśli Norweg nie pójdzie za 180 baniek, i tak będzie to jeden z największych ruchów w historii piłki nożnej.
I patrząc na to, jaką furorę robi już teraz i ile lat grania przed nim, łatwo zrozumieć wymagania obecnego klubu. Przypomnijmy – Haaland przyszedł z Red Bulla Salzburg za 20 euro. Już teraz można uznać, że Borussia zrobiła złoty deal.
Fot. newspix.pl