Pożegnanie trenera Lavicki i ogłoszenie Jacka Magiery jako jego następcy stało się faktem. Szczerze mówiąc, na to pierwsze czekaliśmy od chwili, gdy w jednym z wywiadów prezes Śląsk powiedział o sondowaniu innych opcji na to stanowisko. Hasło z jednej strony niefortunne, ale z drugiej pokazujące, że we Wrocławiu drzemią duże ambicje. Tam po prostu chcą iść do przodu. To natomiast, co widzieliśmy na przestrzeni sezonu 2020/2021 w wykonaniu WKS-u, dalekie było od progresu. Kilka trybików trzeba poruszyć, żeby ten efekt osiągnąć.
Śląsk osiadł na mieliźnie, a Jacek Magiera będzie tym jegomościem, który ma dodać wrocławskiej ekipie wiatru w żagle. Nie mamy do czynienia z motywem strażaka, dlatego byłego trenera Legii śmiało można nazwać nowym architektem z pokaźnym buforem czasu na dokonywanie zmian. Stworzenie projektu na własną modłę, nałożenie innego sznytu niż ten z rąk Lavicki, wniesienie nowego ducha w zespół. Oczywiście nie spodziewamy się wielkiej rewolucji, ale pewnym jest, że we Wrocławiu będzie trochę roboty do zrobienia. Kilka aspektów nie działa jak należy, a jeśli WKS nie chce wypaść z czołówki Ekstraklasy, czym prędzej trzeba ściągnąć blokady i wprowadzić kilka usprawnień.
Zadanie nr 1. Zmienić grę na wyjazdach
Nie od wczoraj wiadomo, że Śląsk wyjazdowy jest WEAK. Pokazuje zupełnie inne oblicze, choć w ostatnim czasie nie było zbyt dużej różnicy względem gry we Wrocławiu a innych miejscach. Tu i tu bywało bardzo niemrawo, by nie powiedzieć, że momentami wręcz tragicznie. Przyjmijmy jednak, że ten kontrast jest rzeczą stałą nawet nie od miesięcy, a od lat. Rzeczą dość niecodzienną. Moimy bowiem o ekipie, która od początku poprzedniego sezonu wygrała siedem spotkań na 29 możliwych. Obecna kampania: tylko dwa komplety punktów i cztery szanse na poprawę tego wyniku.
Na rozkładzie Jagiellonia, Górnik, Raków i Warta. Trudno sobie wyobrazić, żeby Śląsk wygrał każdy z tych meczów, dlatego wyniku z sezonu 2020/2021 na pewno nie poprawi. To wygląda jeszcze gorzej, kiedy spojrzymy na bilans bramkowy. Gorsze liczby wykręcał tylko zespół sprzed ponad 10 lat.
- 2009/2010 (Tarasiewicz/Lenczyk): 15 meczów na wyjeździe, jedno zwycięstwo, bilans 13:19
- 2019/2020 (Lavicka): 18 meczów na wyjeździe, pięć zwycięstw, bilans 14:18
- 2020/2021 (Lavicka do 22. kolejki): 11 meczów na wyjeździe, dwa zwycięstwa bilans 10:14
- Łącznie Lavicka zdobywał tylko 0,97 punktów na mecz
Jak widać, szału nie ma. Patrząc wyłącznie na punkty, Śląsk Wrocław “osiągnął” w ostatnim półroczu poziom zbliżony do Stali Mielec. Gorszy od Cracovii czy Wisły Płock. Co tu dużo mówić, takiemu zespołowi jak Śląsk ten stan rzeczy po prostu nie przystoi. Naprawdę fajnie, że wrocławska twierdza jest trudnym terenem dla każdego klubu ESA. Tam ekipa Lavicki przegrała jedynie dwukrotnie z Legią i raz z Lechią w ostatniej kolejce rundy finałowej w lipcu. Doliczając drugą połówkę sezonu 2018/2019, kiedy wrocławian trzeba było ratować z opresji, dodatkowe dwie porażki z Górnikiem Zabrze. Niewiele. Nie ma mocniejszego gospodarza w Ekstraklasie, odkąd Śląsk prowadził Lavicka.
Tylko co z tego, skoro na dłuższą metę starcia poza własnym stadionem decydują, czy jesteś ligowym średniakiem, czy jednak drużyną z czołówki. O ile ten aspekt dało się jeszcze zatuszować w minionej kampanii, o tyle w obecnej nie ma żadnych złudzeń. Lavicka wraz z całym sztabem szkoleniowym nie potrafili naprawić bardzo istotnej usterki. Za niedługo okaże się, czy to głębszy problem, czy może rzecz, którą można zmienić za pstryknięciem palców dzięki nowemu spojrzeniu innego szkoleniowca.
Zadanie nr 2. Stworzyć z Exposito regularnego napastnika
Tak, wiemy jak to brzmi. Hiszpan jest czasami obiektem drwin, ale na przestrzeni jego prawie dwuletniej kariery w Śląsku da się wyróżnić dobre momenty. Tylko, no właśnie, momenty. Jakość piłkarską ten jegomość niewątpliwie posiada, bo gdyby tak nie było, nie strzeliłby takich bramek, jakie ma już na koncie. W różny sposób, z różnych pozycji. Są to ważne trafienia lub asysty, które dają Śląskowi punkty. Problem w tym, że Lavicka zawsze podkreślał inną rolę Hiszpana. Rolę walczaka, który ciężką pracą ma pracować na korzyść całego zespołu. Nie tak jak swego czasu Marcin Robak ze świetnym dorobkiem bramkowym, który nie miał bez genu pracy w innym sektorze boiska niż pole karne.
Wydaje się, że rzeczywisty potencjał Exposito jeszcze nie eksplodował. To znaczy: jeśli jego umiejętności strzeleckie zostaną właściwie wykorzystane, śmiało można sobie wyobrazić, że Hiszpan nie miałby problemu w zakręceniu się wokół piętnastu bramek i kilku asyst w jednym sezonie Ekstraklasy. Oczywiście pod warunkiem, że nie będzie się go sprowadzać do roli innej niż egzekutor czy momentami rozgrywający z głębi pola. Jasne, element pracy defensywnej też musi wystąpić, ale nie w takim stopniu jak za kadencji trenera Lavicki. Bardzo często widzieliśmy w meczach Śląska taki obrazek, kiedy 24-latek walczył o piłki z dala bramki rywali. Takich sytuacji powinno być jak najmniej.
- 55 występów dla Śląska – tylko dwanaście meczów z wkładem w postaci gola lub asysty
- Udział przy bramce co 193 minuty i tylko jedna seria meczów z “wkładem” (trzy)
- Runda wiosenna tego sezonu: siedem meczów bez gola lub asysty
Nie będzie herezją stwierdzenie, że Exposito jest zawodnikiem o większym wachlarzu możliwości technicznych i motorycznych niż choćby Pekhart. Należy zatem znaleźć na niego nowy pomysł, wedle którego sytuacji strzeleckich będzie miał trochę więcej. Tylko tutaj dochodzimy do kolejnej kwestii, która musi zostać przez nowego trenera zmieniona. Bez niej i tak można wpłynąć na grę Hiszpana, ale na pewnym pułapie działań napastnik jest przecież uzależniony od innych zawodników. A ci, w szczególności skrzydłowi, gwarancji na kreowanie w meczu czegoś fajnego na razie dają tyle, co kot napłakał. Dość powiedzieć, że tylko Warta Poznań tworzy gorsze sytuacje bramkowe w Ekstraklasie, biorąc pod uwagę współczynnik xG.
Zadanie nr 3. Znaleźć lepszą formułę dla skrzydłowych
Tutaj wystarczy pokazać liczby, jakie posiadają skrzydłowi Śląska po odejściu Przemysława Płachety. W poprzednim sezonie młodzieżowiec WKS-u był momentami najlepszym piłkarzem w zespole, co potwierdzało się w statystykach. Osiem goli, pięć asyst – lepszy wynik od Exposito i minimalnie gorszy od Roberta Picha. A skoro już przy Słowaku jesteśmy… Ech, według naszych not to jeden z najgorszych zawodników Śląska w tym sezonie. Mimo to niezmienny wystawiany w wyjściowym składzie, co będzie dotyczyć punktu następnego.
O co chodzi z tym skrzydłowymi? No o to, że często grają chimerycznie. Brakuje im dynamiki, mądrych zagrań, ryzyka w postaci dryblingów przed polem karnym rywala. Jeśli już czegoś można się spodziewać, to wrzutki. Oczywiście rzadko kiedy kończącej się golem. To był ogromny atut Śląska w poprzednim sezonie. Dobrze funkcjonowali nie tylko Pich czy Płacheta, ale również Stiglec dający dośrodkowania na nos. Czegoś takiego już nie widzimy od dłuższego czasu. Widzimy zaś znikome ilości odwagi w działaniach przede wszystkim Pawłowskiego, bo w przypadku Musondy przynajmniej ten element można pochwalić. Ale czy idzie on w parze z konkretami? No nie.
- Robert Pich: udział w bramkach w czterech spotkaniach (na 22 występy), bez gola lub asysty od listopada
- Bartłomiej Pawłowski: trzy gole w 18 występach, brak liczb w rundzie wiosennej
- Lubambo Musonda: jedyna asysta we wrześniu, 17 występów
Patrząc na całokształt, skrzydłowi WKS-u nie unoszą pałeczki pozostawionej przez Płachetę. Albo nie gra coś z taktyką, albo wszyscy piłkarze na tej pozycji, czasami też Marcel Zylla, nie mają formy. W opcję nr 2 raczej trudno uwierzyć, dlatego Jacek Magiera będzie musiał na nowo wzbudzić ogień w grze swoich bocznych pomocników. I, co chyba oczywiste, nie trzymać się ciągle tych samych rozwiązań personalnych. To był jeden z największych grzechów trenera Lavicka. Na przykładzie Picha widzieliśmy, że możesz grać słabo, czasami nawet beznadziejnie, a i tak nie musisz się martwić o bycie w wyjściowej jedenastce.
Zadanie nr 4. Nie przywiązywać się do nazwisk i operować całą szerokością kadry
Okej, słowo “wyzwanie” to w tym przypadku może za duże słowo, ale na tle pracy trenera Lavicka mówimy o kolejnej rzeczy do zmiany. Nie może być bowiem tak, że ktoś gra za zasługi albo dobrą formę sprzed dwóch miesięcy. O to kibice Śląska zawsze mieli pretensje. Co prawda Czech w ostatnim czasie szukał nowych rozwiązań, m.in. stawiając na Janasika czy Scaleta w środku pola. Ale nie oszukujmy się – bardziej z przymusu. Niekiedy raził w oczy fakt, że ktoś ewidentnie szura z formą po dnie. Czy to Pich, czy w pewnym okresie Pawłowski, to samo ze Stiglecem. W odwrotnej sytuacji ze Szromnikiem, któremu należała się szansa na kolejne mecze za kapitalne występy w grudniu.
Dopiero gdy grunt pod nogami zaczął się zapalać, trener Lavicka nieco zmienił swoje konserwatywne myślenie. Szczególnie irytujące w sytuacji Łabojki i Zivulicia, ale też ogólnie w przypadku wrocławskiej młodzieży, która nie mogła liczyć na zbyt duże zaufanie. Cóż, mniej minut na boisku wśród młodzieżowców WKS-u niż młodzieżowców takiej Cracovii mówi samo za siebie. Kiedy Jacek Magiera pozna szatnię, zobaczy konkretnych piłkarzy w akcji i podejdzie do pozostałych meczów Ekstraklasy po przerwie reprezentacyjnej, raczej nie uświadczymy kontynuacji podejścia Lavicki. To nie jest styl prowadzenia kadry byłego trenera Legii.
Poza tym Czech stworzył najstarszy zespół w lidze (średnia 28,6 lat), co na dłuższą metę nigdy nie jest właściwą ścieżką. Wydaje się, że szkoleniowiec Śląska właśnie w tym się zagubił. Bezgranicznie ufał doświadczonym piłkarzom z Robertem Pichem na czele, a wcześniej Krzysztofem Mączyńskim. Bo, jak słyszeliśmy od jednego z zawodników, którego we Wrocławiu już nie ma, budowanie środka pola wokół “Mąki” nie ma przyszłości. Cytując wprost, chodzi o bycie hamulcowym. A, co by nie mówić, dla Lavicki to był i nadal pewnie byłby lider. Zawodnik doświadczony i istotny, czyli taki, na których 57-latek w pewnym stopniu się zamykał.
Zadanie nr 5. Wzniecić w piłkarzach ogień, pokazać futbol z innej strony
Drużyna Lavicki popadła w marazm. Śląsk w 2021 roku prezentował się tak, jakby Czech dopiero objął wrocławską maszynę. Nienaoliwioną, krztuszącą się na widok co drugiej akcji rywala, bezproduktywną. Tak naprawdę od jakiegoś czasu do końca nie wiedzieliśmy, jak chce grać Śląsk Wrocław i co jest jego największym atutem. To wszystko się trochę rozjechało. Najbardziej razi w oczy fakt, że niektórzy piłkarze albo grają jakby na zaciągniętym hamulcu, albo najzwyczajniej w świecie przestali notować postępy. Dlatego oczywistym jest, że na tle reszty stawki WKS się cofa.
Trudno sobie wyobrazić, żeby pod batutą Jacka Magiery było podobnie.
Tabela mówi jedno, czyli nie ma tragedii, Śląsk ma, co chciał jeszcze rok temu. Jest na razie pierwsza ósemka, nie trzeba bać się o spadek, jak bywało przed kadencją Lavicki. Ale analiza gry pokazuje już, że pewna formuła się po prostu wyczerpała. Jak w związku dwojga ludzi, którzy doszli razem do fajnego punktu, ale z czasem ich dalsze obcowanie ze sobą tylko mnoży tarcia i nieprzyjemne sytuacje.
Dość powiedzieć, że Śląsk strzelił aż 48% bramek po stałych fragmentach gry. Z jednej strony to nie musi być zła informacja, ale z drugiej, kiedy widzimy w liczbach, że WKS jest drugą najgorszą ekipą pod względem posiadania piłki i jedną z najgorszych, jeśli chodzi o pozwalanie rywalom na tworzenie sytuacji bramkowych – widzimy spory regres. Regres wartości, które pokazywał Lavicka w poprzednim sezonie jeszcze przed włączeniem trybu “minimalizm i pragmatyzm”. Czy Jacek Magiera jest odpowiednią osobą, żeby odbić Śląsk w przeciwnym kierunku? Jak najbardziej. Kibice Legii mogą ten fakt potwierdzić. Oczywiście zadań dla nowego szkoleniowca można wyróżnić więcej, ale te są bardzo ważne, jeśli nie najważniejsze.
Powiedzmy sobie szczerze: we Wrocławiu nie ma brudów do sprzątania. Magiera dostaje w swoje ręce naprawdę dobry zespół, który śmiało może walczyć o pozycję w pierwszej piątce Ekstraklasy. Musi jedynie znaleźć nowe pomysły na funkcjonowanie drużyny i kilku piłkarzy, którzy mają większe możliwości, niż wskazuje na to boisko w ostatnim półroczu. Magiera ma komfort, bo nie zaczyna od zera. Na papierze wygląda to dobrze. Nic, tylko nanieść własny sznyt na ekipę, która mimo wpadnięcia w przeciętność wciąż posiada to coś, co pozwala zaznaczyć swoją wyraźną obecność w Ekstraklasie.
Fot. FotoPyk