Dokładnie trzydzieści lat temu po raz ostatni polski klub awansował do półfinału europejskich rozgrywek. Legia Warszawa po remisie 2:2 z Sampdorią Genua (i wygranej wcześniej 1:0) przy Łazienkowskiej zameldowała się w 1/2 Pucharu Zdobywców Pucharu. Dlaczego nikt nie chciał wymieniać się z Legią koszulkami? Jakie pamiątki zostały na ciele po tym meczu? Jaką furorę robił Wojtek Kowalczyk, który strzelił we Włoszech dwa gole? Wspominamy z Jackiem Cyzio, który był gościem poranka na Weszło FM.
Mija trzydzieści lat od meczu w Genui. Troszeczkę zleciało, co?
Przypominacie cały czas, ile człowiek ma lat! Ja już powoli zapominam, że grałem w piłkę, a tutaj cały czas coś się dzieje. Ale cieszę się, że tak jest!
Gdy pan myśli sobie o tym rewanżu w Genui, jakie wspomnienia nasuwają się na pierwszy plan?
Same miłe wspomnienia. Niesamowite wydarzenie. Jak doskonale wiemy, od tamtej pory żaden polski klub nie doszedł do takiego etapu rozgrywek europejskich pucharów. Po 1:0 u siebie byliśmy skazywani na pożarcie na wyjeździe. Dzień przed meczem w Genui wszyscy byli już pewni, kto zagra w półfinale. Włoska telewizja pokazywała zespoły, które się tam znajdą… I nas tam nie było! A sam mecz? Jak starsi ludzie, którzy go oglądali pamiętają – był bardzo ciężki także ze względu na pana sędziego, który bardzo długo przedłużył spotkanie czekając, aż Włosi strzelą następną bramkę. Sami piłkarze Sampdorii byli bardzo brutalni, grali cały czas na pograniczu faulu. Ale efekt końcowy był taki, jaki był – awansowaliśmy do półfinału.
Jak w szatni reagowaliście na to, że Legia była tak deprecjonowana?
Myślę, że w jakimś stopniu nam w tym pomogli – prasa czy telewizja. Według nich przyjechaliśmy dostać lanie. A my się dodatkowo mobilizowaliśmy i podchodziliśmy do meczu spokojnie. Nie mieliśmy przecież nic do stracenia. Oni byli mistrzem Włoch, a nam nie szło w polskiej lidze. Byliśmy gdzieś w środku tabeli, ale europejskie puchary były dla nas bardzo ważne. Tylko tam mogliśmy coś osiągnąć, bo w lidze było ciężko, nie mieliśmy szerokiej kadry, mecze się na siebie nakładały. W pucharach dawaliśmy z siebie ponad maksa. Można tylko podziękować ludziom, którzy układali półfinałowe pary już przed meczem. Dodatkowo nas tylko zmotywowali, tak mi się wydaje. To było 30 lat temu, jak sobie o tym myślę, to nie pamiętam, żebym miał jakiś stres. Luz, wyszliśmy bez napięcia, zagraliśmy na sto procent swoich możliwości. Było ciężko, ale do dzisiaj jest przyjemnie. Choć pozostały po tym meczu pamiątki. Mam blizny na udzie, zostałem zaatakowany z tyłu. Ale to przyjemne.
Już na lotnisku spotkaliście kibica Genoi, derbowego rywala Sampdorii, który wam życzył powodzenia.
Na pewno tak było, miasto jest podzielone na dwa zespoły. Przed meczem mieliśmy takie sygnały. Już na lotnisku czy w okolicach hotelu. Ale najlepiej było po meczu. Poszliśmy do kawiarni. Okazało się, że jej właścicielem jest wielki fan Genoi, więc posiedzieliśmy sobie na koszt właściciela. Był szczęśliwy, że wyeliminowaliśmy Sampdorię. Po meczu było bardzo dużo miłych sytuacji.
A po powrocie do Polski? Dzisiaj w ogóle trudno nam sobie wyobrazić skalę tego sukcesu.
Nie przypominam sobie, żeby był jakiś szał. Przyjechaliśmy, pojawiła się jakaś telewizja, jacyś dziennikarze, ale jakiegoś mocnego entuzjazmu nie było. Wiadomo, w dzisiejszych czasach byłoby zupełnie inaczej. Ale widzą panowie, 30 lat minęło i dalej jesteśmy jedynymi.
I raczej się nie zanosi, żeby ktoś to szybko przełamał, więc trochę ten tytuł będziecie dzierżyć. Wojtek Kowalczyk zawsze podkreśla, że jest strzelcem ostatniego gola dla polskiej drużyny w półfinale europejskiego pucharu. Pan może powiedzieć z kolei, że ostatnim strzelcem takiego gola u siebie.
Tak, strzeliliśmy, ja w pierwszym meczu, Wojtek w drugim. Ma rację, gratuluję! Nawet tak o tym nie myślałem, ale skoro jestem ostatnim u siebie, to widzą panowie – kolejny plusik do tej całej historii! Dzwonicie do nas do tej pory, bo udało nam się coś takiego zrobić w niewielkim gronie. Kadry zespołów były wtedy bardzo małe. Mieliśmy trenera i drugiego trenera, który był też trenerem bramkarzy. W zespole też było niewielu chłopaków – maksymalnie 20 osób. Do dzisiaj mamy z tego wielką satysfakcję, rozmawiamy sobie o tamtych bardzo miłych czasach.
Wszystko działo się w marcu 1991 roku, a w styczniu tego samego roku wiedział pan w ogóle, kim jest Wojtek Kowalczyk?
Może coś przekręcę, ale ja nie wiem, czy on podczas meczu z Sampdorią nie miał więcej spotkań w europejskich pucharach niż w lidze. Przyszedł młody dzieciak do Legii, nikt nie wiedział, kto to jest.
A miał zastąpić Romana Koseckiego.
Tak. Wojtek skorzystał na kontuzji Andrzeja Łatki. Wszedł na boisko i już na nim został – zrobił wielką karierę, zdobył dwie bardzo ważne bramki Sampdorii. Pamiętam, że już wtedy mógł zostać w Genui. Od razu po meczu były propozycje. Chyba nawet dostał koszulkę od prezydenta klubu. Jego kariera potoczyła się bardzo szybko. I super, między innymi dzięki jemu to osiągnęliśmy. Wojtek wszedł do piłki z drzwiami, nie bał się niczego.
Czy ktoś w polskiej piłce doczekał się od tamtych czasów lepszego uderzenia z wolnego niż Leszek Pisz?
Nie wiem, ale Leszek do tej pory tak strzela! Przed pandemią spotykaliśmy się systematycznie z Legią Champions. Graliśmy mecze pokazowe w różnych rejonach Polski. Leszek do dzisiaj to ma – ustawia piłkę i strzela tam, gdzie chce. Nie znam drugiego takiego piłkarza. Oglądam te mecze, ale nie spotkałem ani wcześniej, ani później człowieka z takim uderzeniem, z taką małą, niesamowitą stopą. I chyba teraz w polskiej lidze takiego nie ma. Chyba że może jakiś obcokrajowiec? Ivi Lopez teraz dobrze strzela.
Wcześniej Edson w Legii trochę nawiązywał.
Ale Leszek jest nie do podrobienia. Nie ma o czym mówić. Dla mnie najlepszy.
Zwłaszcza wśród Polaków. A Marek Jóźwiak to lepszy bramkarz czy stoper?
To chyba jedyny bramkarz, który nie puścił bramki w pucharach przez całą karierę! Mieliśmy małą sprzeczkę, kto ma wejść na bramkę – ja czy on. Trener Kosiński szybko to rozwiązał – zabrał mi rękawice i dał „Beretowi”. Marek stanął tak, jakby bronił całe życie. Zresztą Marek zostawał czasami po treningach na bramce, były różne zakłady, często bronił. Do dzisiaj jest niepokonanym bramkarzem! A stoperem oczywiście też był doskonałym. Zdecydowanym, z dobrymi walorami fizycznymi, niezłym piłkarsko. Takich ludzi teraz też jest niewielu. Ciekawa ekipka stworzyła się w tamtym okresie.
Mój tata oglądał ten mecz z kolegami jako młody chłopak. Gdy Marek Jóźwiak stanął w bramce, jeden z nich uklęknął i modlił się do telewizora do końca meczu. Niesamowita historia, zresztą następstwo innej – niecelnego ciosu Macieja Szczęsnego w Roberto Manciniego.
Z drugiej strony szkoda, że go nie trafił! Przynajmniej wiedziałby, za co dostał czerwień! Żartuję oczywiście, mógłby mu zrobić krzywdę. Jak panowie przypominają historie, że ktoś się modlił – niesamowite emocje, aż człowiekowi ciary wychodzą. Inaczej telewizja pokazywała wtedy mecze niż teraz. Jak ktoś ostatnio wyjął płytę i puścił ten mecz, chcąc mi zrobić przyjemność – warunki do gry i przekaz tego wszystkiego był słabiutki. Ale emocje na pewno były w Polsce duże. Na boisku też nam się to udzieliło.
Świetnie potem wyglądała półfinałowa czwórka. Manchester United, Juventus, Barcelona i Legia – z koszulką zaklejoną taśmą. Trochę inny świat.
Przyjechaliśmy na mecz z innego świata. Każdy inaczej ubrany, jeden w dresie Pumy, drugi Adidasa. Sponsor zrobił nam ładne koszulki, ale nie pozwolono nam w nich grać. Ktoś to musiał zaszyć. Jakaś pani szyła całą noc. Spojrzeliśmy na przeciwne zespoły – Sampdorię i Manchester – i widzieliśmy tam pełen profesjonalizm. A jak oni spojrzeli na nas, mogli zapytać: „Boże, skąd oni przyjechali? Zebrali parę chłopaków i wpadli w piętnastu na Old Trafford. Kurczę, ale bidę mają”. Na pewno sobie tak myśleli. Dla nas wszystko co ich było kosmosem. Ale to my byliśmy w półfinale, rozegraliśmy doskonały mecz na Old Trafford, u siebie prowadziliśmy 1:0. Szybko dostaliśmy bombkę, ale nie wiadomo, jakby to się potoczyło, gdybyśmy grali w jedenastu do końca. Na rewanż pojechaliśmy po prostu zagrać dobry mecz. Ferguson, który zaczynał wtedy swoją wielką karierę trenera w Manchesterze, był zachwycony naszą postawą. Nikt nie chciał się z nami zamieniać koszulkami – wiadomo dlaczego. Spojrzał na koszulkę firmy Lotto z jakimś wyszytym kwadratem… Ferguson poprosił w końcu zawodników Manchesteru o to, żeby nam dali te koszulki. Dla nas taka koszulka była ważną rzeczą.
Poza blizną na udzie, pozostały właśnie takie pamiątki? Kowalowi wszystko niestety przepadło.
Może przebalował! Oczywiście, mam koszulkę Manchesteru, zamieniłem się z Denisem Irwinem, który był reprezentantem Irlandii, dobrze pamiętam, prawda?
Tak jest, panie Jacku, z pamięcią wszystko w najlepszym porządku.
Dopiero 50+, jeszcze wszystko przede mną! Koszulkę Sampdorii też mam – wymieniłem się z reprezentantem Włoch, Marco Lanną. Te dwie koszulki są dla mnie bardzo cenne. Mam je przy sobie, choć oczywiście są bez nazwisk na plecach, bo kiedyś takie były. Ale są oryginalne, wymienione na murawie boiska. Mam też koszulkę Barcelony, z którą miałem przyjemność grać – niestety mecz przegrany u siebie 0:1. Ale nie mam ich w gablotach – złożone w szafie, elegancko. Co jakiś czas wyjmuję, żeby je przewietrzyć.
Rozmawiali WOJCIECH PIELA i JAKUB BIAŁEK
Fot. newspix.pl