Kiedy trener Mamrot objął łódzką ekipę po Wojciechu Stawowym, zapowiadał, że chce skupić się na poprawie defensywy. I to tak bardzo, że musiał poświęcać większość treningów w tygodniu na pracę w tym segmencie. Efekt? Dwa mecze, dwa czyste konta. Tylko o ile w meczu ze Stomilem Olsztyn udało się strzelić bramki i zrobić dobre wrażenie, o tyle bezbramkowy remis na własnym stadionie z Zagłębiem Sosnowiec jest wtopą. Jeśli chcesz awansować do Ekstraklasy, nie masz prawa tracić punktów w taki sposób z ostatnią ekipą w 1. lidze.
Co ciekawe, dzisiaj ekipa trenera Moskala miała poważne szanse na zwycięstwo. Na bramkę ŁKS-u strzelała częściej, zmuszając Arkadiusza Malarza do sześciu interwencji. Oczywiście łodzianie odpowiadali pięknym za nadobne, ale nie z taką mocą i na tyle słabo, że zaliczyli podwójne czyste konto. Czy można uznać taki za wynik za porażkę? Z perspektywy drużyny, która po wczorajszej przegranej Górnika Łęczna mogła zająć pozycję wicelidera, jak najbardziej.
To zresztą ogółem wygląda dość zabawnie, bo żadna z ekip na miejscach 1-4 w tabeli nie wygrała swojego meczu. ŁKS nie dał rady Zagłębiu, ale pochwalić się wynikiem nie mogą również Termalika po porażce z Resovią, a GKS Tychy po remisie z GKS-em Bełchatów. W tej kolejce 1. ligi mamy to piękne zjawisko, które na polskich boiskach pojawia się dość często. Bogaci oddają biednym.
Jeszcze co do ŁKS-u: klepanie piłki wzdłuż i wszerz bez pomysłu nie zdało egzaminu w starciu z piłkarzami z Sosnowca. Coś najprawdopodobniej nie zagrało również z taktyką, bo już po 45 minutach trener Mamrot zrobił potrójną zmianę. Powtórzymy: jest to wtopa, tym bardziej że ŁKS grał dzisiaj bez większych konkretów pod polem karnym Zagłębia, na co trudno było patrzeć. Ale w pewnym stopniu można to wybaczyć, skoro reszta stawki też się potknęła.