Borussia przez długi czas igrała z ogniem, ale ostatecznie przetrwała ofensywną nawałnicę Sevilli i wykorzystała błędy jej defensywy. Kolejny raz Erling Haaland urządził sobie polowanie na bramki i za sprawą jego trafień dortmundczycy meldują się w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Natomiast całe show skradł mu sędzia główny wraz z osobami odpowiedzialnymi za videoweryfikację. Może i nie wypaczyli wyniku rywalizacji, jednak sytuacja z drugiej części spotkania jeszcze długo będzie przedmiotem gorącej dyskusji.
Niestety, nadużywanie dobrodziejstw nowoczesnych technologii prowadzi do tego, że cierpi na tym widowisko. Najpierw anulowanie bramki – został podyktowany rzut karny. Następnie nakazano powtórzenie jedenastki i to wszystko na dobrą sprawę dotyczyło jednej akcji. Nadgorliwość sędziów VAR staje się coraz bardziej irytująca. Parafrazując klasyka – to był circus. Na całe szczęście piłkarze obu drużyn dostarczyli nam całkiem niezłą dawkę piłkarskich wrażeń.
BVB w najmniej spodziewanym momencie wyszła z opresji
Ultragłęboka defensywa, wybijanie piłki na oślep – byle dalej, byle na chwilę oddalić zagrożenie. Rozpaczliwe interwencje obrońców. Pomysł na grę? Jakoś przetrwać i jakoś zaadresować piłkę do napastnika. Uwaga, nie mówimy o końcówce spotkania, tylko o samym początku rywalizacji. Tak właśnie prezentowała się Borussia Dortmund przez większą część pierwszej połowy.
Być może taki plan na ten mecz miał Edin Terzić, ale trzymanie korzystnego wyniku z Emrem Canem na stoperze, stanowiło bardzo ryzykowną opcję. Już w pierwszych minutach był bliski asysty dla przeciwnika, potem dał sobie w dziecinny sposób założyć siatkę. Szczęście BVB polegało na tym, że goście prezentowali się znakomicie wyłącznie do wysokości pola karnego niemieckiej drużyny. Co z tego, że w bardzo dobrym tempie rozgrywali akcje, że z łatwością mijali obrońców, skoro zabrakło konkretów w postaci celnych strzałów i dogodnych okazji. Andaluzyjczycy mieli miażdżącą przewagę w posiadaniu piłki, ale w kluczowej fazie ataków, nie byli w stanie dopieścić ostatniego podania do napastników.
I jak myślicie, który zespół strzelił pierwszy gola? BVB czy Sevilla? Chyba nie będziecie zaskoczeni, że to gospodarze wykorzystali pierwszą dogodną sytuację. Klasyka gatunku – jedni cisną i cisną, a drudzy strzelają. Tym razem Borussii pomógł Jesus Navas i Jules Kounde. Gracze hiszpańskiej ekipy zderzyli się ze sobą, przytomnie zachował się Mahmoud Dahoud i zagrał prostopadle do Marco Reusa. Z kolei kapitan BVB pociągnął z piłką do linii końcowej i wycofał do nadbiegającego Erlinga Haalanda, a że norweski snajper nie ma w zwyczaju marnować takich okazji, niespodziewanie jego zespół objął prowadzenie.
Komedia z VAR-em w roli głównej
Do przedziwnej sytuacji doszło na samym początku drugiej odsłony. Przedziwnej? Nieprawdopodobnej. To jakieś kuriozum. Szybko streścimy to, co tam się wydarzyło:
- Borussia wyprowadziła zabójczą kontrę, którą sfinalizował Haaland.
- Wszystkim wydawało się, że sędzia, będzie sprawdzał, czy Norweg faulował w tej akcji Fernando.
- Okazało się, że Cuneyt Cakir dopatrzył, się faulu Kounde na Haalandzie, który miał miejsce chwilę przed akcją bramkową.
- Do „wapna” podszedł Halaand. Bramkarz wyczuł go i wybił piłkę do boku, a następnie w cudowny sposób obronił dobitkę.
- Sędziowie VAR uznali, że Bono zbyt szybko wyskoczył z bramki, tak więc jedenastka została powtórzona.
- Znowu egzekutorem był norweski snajper, strzelił w ten sam bok, a golkiper Sevilli nie zdołał sięgnąć futbolówki. Tym razem arbitrzy już niczego się doparzyli.
Wystarczyło uznać bramkę Haalanda, a nie byłoby tego całego cyrku z decyzjami VAR-u. Zwłaszcza że rzekomy faul przy akcji bramkowej był i tak mocno naciągany. Angielskie cudowanie z milimetrowymi spalonymi to pikuś przy tej całej farsie.
*
Raczej można było spodziewać się, że piłkarze Sevilli będą myślami pod prysznicem lub na lotnisku, a jednak walczyli do końca. Mieli niespełna 40 minut, aby strzelić trzy bramki i doprowadzić do dogrywki. Niejedna ekipa już dałaby sobie spokój, ale podopieczni Julena Lopeteguiego jeszcze zdołali napsuć krwi przeciwnikowi. Nadzieję na happy end przywrócił im Emre Can, który sfaulował we własnym polu karnym Luuka de Jonga, a jedenastkę pewnie wykorzystał Youssef En-Nesyri. Na minutę przed końcem doliczonego czasu na ławce Borussii zapanował blady strach. Autor gola kontaktowego trafił na 2:2 i ostatnie sekundy upłynęły pod znakiem rozpaczliwej obrony gospodarzy.
Sevilli zabrakło już czasu i tym samym Edin Terzić wprowadził BVB do ćwierćfinału. A jeszcze miesiąc temu miał zostać zwolniony w trybie nadzwyczajnym.
Borussia Dortmund – Sevilla 2:2 (1:0)
E. Haaland 35′, 54′ (k.) – Y. En-Nesyri 69′ (k.) 90+6
fot. Newspix