Bartosz Iwan pracuje jako taksówkarz. Jeździ Boltem albo Uberem. Sam uważa, że to przejściowe. Tęskni za boiskiem i dalej rozpamiętuje zwolnienie z Wieczystej Kraków. Raz na jakiś czas w mediach społecznościowych pisze, że szuka roboty w piłce. Od pół roku nie otrzymał żadnej poważnej propozycji, ale nie przestaje wierzyć. Początkowo nie chciał rozmawiać. Tłumaczył, że nie ma weny. W końcu jednak zgodził się porozmawiać o tym, jak potoczyły się jego losy po karierze piłkarskiej.
Jak zareagował, kiedy o zwolnieniu z Wieczystej dowiedział się od własnego ojca? Dlaczego ma żal do Wojciecha Kwietnia, właściciela krakowskiego klubu, skoro wcześniej żył z nim w bardzo dobrych stosunkach? Czy leciał w kulki i czy piłkarzy Wieczystej rozleniwiają spore pensje? Jak czuje się jeżdżąc taksówką? Czy to faktycznie tak ciekawa praca, jak prawią o tym stereotypy i czy ktokolwiek kiedykolwiek go rozpoznał? Jak odbiera lekturę Spalonego i czy uważa, że Andrzej Iwan może się jeszcze zmienić? Na te i na inne pytania w dłuższej rozmowie z nami odpowiedział Bartosz Iwan. Zapraszamy.
Jak idą poszukiwania pracy?
Praca jest, ale nie w tej branży, na której mi zależy. Całe życie byłem związany z piłką. Wszystko się wokół niej kręciło. Ba, co jasne, piłkarską emeryturę też łączyłem z futbolem. Zrobiłem trenerskie papiery. Dostałem angaż w Polskim Związku Piłki Nożnej. Zostałem asystentem trenera Dźwigały i trenera Gąsiora. Później tak się złożyło, że powstawał projekt Wieczysta, gdzie pracowałem jako grający drugi trener u Przemysława Cecherza. W lipcu się wszystko skończyło. Teraz nie mam nic wspólnego z piłką.
Jak do tego doszło?
Z PZPN-u zostałem zwolniony. Wytłumaczono mi to cięciami w budżecie. Redukcja etatów. Dostałem miesięczne wypowiedzenie. Wziąłem to na klatę, rozstaliśmy się w normalnych stosunkach.
W Wieczystej nie było tak miło.
Dziwna sytuacja. Obowiązywała nas umowa do 30 czerwca 2020 roku. Nie spodziewałem się nigdy, że to tak szybko się skończy. Nie docierały do mnie żadne sygnały, że Wieczysta nie planuje przedłużyć ze mną kontraktu i właściwie dalej nie wiem, dlaczego nie podjęto ze mną żadnych rozmów. Koniec umowy, do widzenia, żadnej większej historii. O zwolnieniu dowiedziałem się od taty. Pamiętam ten dzień. Był 28 czerwca 2020 roku. Dwa dni przed wygaśnięciem kontraktu. Tata powiedział, że nie pracuję już w Wieczystej. Byłem zaskoczony, skonsternowany, zszokowany.
– Jaki jest powód? – pytałem.
– Nie wiem – odpowiadał tata.
I miał rację. Do tej pory właściciel Wieczystej nie podał mi konkretnego powodu, dlaczego tak się stało i to ani mi, ani tacie.
Dla was obu musiało być to trudne. Ojciec mówiący synowi, że traci pracę.
Tata czuł się niezręcznie w tej sytuacji. Tym bardziej, że nie pojawiały się wcześniej sygnały, żeby ktokolwiek w Wieczystej miał jakieś zastrzeżenia co do mojej pracy. Współpraca z trenerem Cecherzem układała się wzorowo. Do dzisiaj mamy kontakt, zdzwaniamy się raz na jakiś czas. Wiem też, że on stał za mną murem, ale decyzja była nieodwracalna. Właściciel uparł się, że to jego klub, jego decyzje i koniec. Nie chcę wnikać. Mam swoje przemyślenia, ale tak się stało i trzeba żyć dalej.
Ale słyszę, że nie jest to dla ciebie łatwe.
Przemeblowałem całe życie rodzinne, żeby podjąć pracę w Wieczystej. Mieszkaliśmy z rodziną w Gliwicach. Wszystko mieliśmy ułożone, ale przeprowadziliśmy się do Krakowa. Mieliśmy długofalowe plany, ale nic z tego nie wyszło. Trzeba sobie radzić.
Byłeś zły czy tylko bardzo rozczarowany?
Byłem ogromnie zły, ogromnie rozczarowany. Naprawdę mocno to przeżywałem. Znam pana Wojciecha Kwietnia, właściciela Wieczystej, od kilkudziesięciu lat. Bardzo go szanuję. Szkoda, że tak się nasze losy potoczyły, bo chciałem rozwijać się z Wieczystą. Miałem ambicję chwilę jeszcze pograć, piąć się w trenerce. Nie no, nie ukrywam, zwolnienie było dla mnie straszliwym ciosem. I niby z każdym można się rozstać, nie każdemu muszę pasować, ale mam żal o to, że nie doszło między nami do męskiej rozmowy. Kawa na ławę, karty na stół, jasna sytuacja. Powinniśmy miesiąc wcześniej spotkać się przy kawie. Mógł powiedzieć: „słuchaj Bartek, mamy inne plany, inną wizję, nie jesteś jej częścią i musimy się rozstać”. Uwierz, wystarczyłoby. Bolałoby, ale nie tak bardzo, jak teraz, kiedy nic nie wiem. Zostałem z dnia na dzień na lodzie i bez środków do życia.
Dawałeś radę na boisku? Wiek i zdrowie mogły dawać się we znaki, ale samym ekstraklasowym doświadczeniem można robić robotę na tak niskim poziomie rozgrywkowym.
Kiedy przychodziłem do Wieczystej w zimie 2020, byłem zaniedbany i daleki od formy. Miałem duży rozbrat z piłką, nie dbałem o kondycję, nie ruszałem się. Na początku bywało ciężko. Braki było widoczne, ale broniłem się ograniem i umiejętnościami piłkarskimi, choć powiedzmy sobie szczerze, że nawet w tej lidze okręgowej wielkiej furory nie robiłem. Do tego potrzeba byłoby zostawienia trochę zdrowia na boisku, a tego mi brakowało. Wszystko zmieniło się, kiedy przyszedł trener Cecherz. Zaczęliśmy inaczej trenować. Zrobiło się bardziej profesjonalnie. Z dwóch treningów tygodniowo przeszliśmy na cykl trzech-czterech zajęć. Czułem się dużo lepiej. Nieskromnie powiem, że na obozie w Turcji, gdzie rozgrywaliśmy sparingi, byłem jedną z wyróżniających się postaci.
Faktycznie w Wieczystej zarabia się pierwszoligowe pieniądze?
Nie zaglądam nikomu do kieszeni, ale na pewno każdy, kto przychodził do Wieczystej był zadowolony ze swojej pensji. Znam pana Kwietnia, wiem jaki to jest człowiek i z nim dogadać się, to kwestia paru sekund rozmowy i uścisku dłoni. Nie ma co ukrywać, że jak na warunki ligi okręgowej w Wieczystej zarabia się kosmicznie dużo. Zresztą wystarczy spojrzeć na organizację klubu. Pełny monitoring. Wyjazdy na zagraniczne obozy. Sprzęt, o którym mogliśmy tylko pomarzyć w niektórych ekstraklasowych czy pierwszoligowych klubach. Wszystko pod ręką. Co tylko ktoś sobie zażyczył, to zaraz to było na miejscu. W Krakowie robiło się i dalej się robi polskie PSG.
Nie rozleniwia to zawodników, jeśli w okręgówce mają komfort życia, jakiego nie zaznaliby w wielu klubach na szczeblu centralnym?
Może to trochę rozleniwiać. Człowiek ma wszystko. Niczego mu nie brakuje. Ale z drugiej strony, jeśli ktoś będzie leciał w kulki, nie będzie się przykładał, to może być krótka piłka: byłeś, nie ma cię, z dnia na dzień. Właściciel jest konkretny i ma swoje wymagania. Jeśli widzi, że coś nie gra, to przecież na jego miejsce może sobie sprowadzić każdego. Zawodnicy Wieczystej to szanują. Chcą utrzymać się tutaj jak najdłużej, żeby zarabiać w Krakowie fajne pieniądze i coś sobie odłożyć na piłkarską emeryturę.
Skoro ciebie nie ma już w Wieczystej, to znaczy, że leciałeś w kulki?
Nie.
Krótko.
Za bardzo szanuję pana Kwietnia. Jako jedyny z piłkarzy byłem z nim na „ty”, a ma to swoją wymowę. Nie leciałem w kulki. Chciałem odwdzięczyć się mu za to, że pozwolił mi się rozwijać i zarabiać dobre pieniądze. Przykładałem się bardzo mocno do każdych zajęć. Dawałem z siebie mnóstwo na boisku i poza nim, gdzie przygotowywałem treningi z trenerem Cecherzem. Wszyscy myślą, że asystent trenera, to taki pachołek – wyjdzie na murawę, dziesięć minut poprowadzi i do bazy. Nieprawda, trzeba się przygotować, zrobić konspekt. Pochłania to czas. Łączyłem to zresztą z inną pracą.
Co robiłeś?
Robiłem u właściciela w hurtowni na magazynie. Z pracy jechałem na trening, z treningu do domu. Tak wyglądał mój dzień. Nie było czasu na odpoczynek. Wszystko kręciło się wokół Wieczystej i pracy.
Zostałeś z oszczędnościami?
Nie zostały mi żadne większe oszczędności. Za moich czasów w Wieczystej nie były to jeszcze jakieś kolosalne pieniądze. Teraz idzie to w innym kierunku, jest kontraktowy szał, tworzą się kominy płacowe. Ale nie narzekam, bo wystarczyło na godziwe życie. Chciałem, żeby dalej to tak wyglądało, ale życie potoczyło się inaczej.
Co się stało z pracą w hurtowni?
Po końcu kontraktu z Wieczystą byłem zdruzgotany, byłem wściekły i na drugi dzień złożyłem wypowiedzenie także w hurtowni, gdzie powiedziałem, że nie widzę sensu współpracy, jeżeli potraktowano mnie tak, a nie inaczej. Nie chciałem mieć z tym nic wspólnego. Musiałem zająć się czymś kompletnie innym.
Więc czym się teraz zajmujesz?
Jeżdżę na taksówce. Muszę się czymś zająć, muszę jakoś spożytkować wolny czas, bo siedzenie w domu pieniędzy nie przyniesie. Zawsze coś tam się zarobi, zawsze coś tam na konto wpadnie. Ja pracuję, żona pracuje. Radzimy sobie. Na taksie nie jest łatwo. Trochę czasu trzeba poświęcić, żeby coś zarobić. Nie jest to praca marzeń. Chciałbym dalej kręcić się w piłce, być może to wróci, być może znów pojawi się szansa. Czekam na telefony, na oferty pracy, ale nie próżnuję.
Jeździsz Boltem?
Uberem albo Boltem.
Po Krakowie?
Dokładnie.
Zdarzyło się, żeby ktoś cię rozpoznał?
Nigdy nie rozpoznał mnie kibic, ale opowiem o innej sytuacji. Pewnego razu dostałem kurs na Dworcu Głównym. Podjechałem po odbiór klienta i okazało się, że był to doktor, z którym jeździłem na reprezentację Polski.
Był trochę zdziwiony, że tak potoczyły się twoje losy?
Wsiadł do auta, popatrzył na mnie, ja popatrzyłem do niego, ale nie mogłem go rozpoznać. Pomyślałem sobie, że skądś tego gościa kojarzę, ale skąd? Nie miałem pojęcia. On też chyba coś zajarzył, ale powiedział dopiero po chwili:
– Bartek? Bartek Iwan?
– Tak. Bartosz Wasilczyk?
– Tak, tak, przecież my się znamy!
Zaczęła się rozmowa. Pośmialiśmy się. Zawiozłem go do hotelu. Przyjechał akurat na weekend do Krakowa. Jedyna sytuacja, kiedy ktoś znał mnie z piłki i był moim klientem na taksówce.
Męcząca praca?
Bardzo męcząca.
Bywają i kilkunastogodzinne zmiany?
Żeby zarobić przyzwoite pieniądze, trzeba jeździć przynajmniej dziesięć godzin dziennie. Jeszcze teraz pandemia, która ogranicza ruch w dni, z których się żyło. Kraków to miasto duże, studenckie, z bogatym życiem nocnym, więc jasne jest, że sporo działo się zawsze w weekendowe noce, a teraz wszystko pozamykane i trzeba jeździć jeszcze więcej, żeby to nadrobić.
Długo już jeździsz?
Od lipca 2020. Ponad pół roku.
To dziwaczna praca? Mitem jest to, że taksówkarz jest uchem ulicy? Że wie wszystko o mieście, bo tak dużo dzieje się w jego samochodzie?
Nie miałem niemiłych sytuacji czy jakichś dziwacznych incydentów. Zdarzyło się trzy-cztery razy, że klient nie zapłacił za kurs i to wszystko. Nic niebezpiecznego. Nie wiem, jak to określić, jak to opisać. Czasami przydarzy się fajny pasażer. Pogadamy, pożartujemy, pośmiejemy się. Czasami trafi się mniej sympatyczny klient, który wyjdzie z pretensjami, będzie się czepiał szczegółów, bo ma swoje oczekiwania, ale to pojedyncze sytuacje. Nie narzekam. Mam dobry kontakt z ludźmi. Nie duszę się, nie męczę, ale mam nadzieję, że jeżdżenie na taksówce to etap, który niedługo dobiegnie końca. Tęsknię za piłką, za boiskiem, za szatnią.
Ktoś z piłki się odzywa?
Pojedyncze zapytania. Zazwyczaj pytają, czy bym jeszcze pograł? Odpowiadam, że zdrowie mi na to nie pozwala. Nie chcę kopać się w niższych ligach. Nie miałoby to sensu. Kolana pobolewają przy większym wysiłku. Pojawiła się jedna konkretna oferta z IV ligi w poprzednie wakacje, ale odmówiłem.
Dlaczego? Nie oferowali satysfakcjonujących pieniędzy?
Nie miałem wygórowanych oczekiwań finansowych. Jestem trenerem na dorobku, zaczynam przygodę w tym fachu, nie mogę stawiać warunków. Ale nawet mimo to zaproponowane mi pieniądze były śmieszne. Nawet jak na IV ligę. A i tak to nie był ostateczny powód, dla którego nie objąłem tej drużyny. Pojechałem na sparing. Obejrzałem zespół, oceniłem możliwości drużyny i nie zobaczyłem większego sensu swojego udziału w tym projekcie.
Było aż tak źle pod względem sportowym?
Było źle i pod względem sportowym, i pod względem organizacyjnym. Materiał ludzki nie gwarantował, że pójdzie to wszystko w dobrą stronę. Nie chciałem firmować tego swoim nazwiskiem. Praca pracą, ale chciałbym, żeby robota przynosiła efekty, żeby cieszyła, żeby widoczne były postępy. Grzecznie podziękowałem.
Czytałeś Spalonego? Książkę o Andrzeju Iwanie?
Oczywiście, że czytałem.
Dokupiłeś zaktualizowaną wersję o dwa nowe rozdziały?
Nie dokupiłem.
Ale wiesz, co znajduje się w tych rozdziałach? To bardzo smutna historia.
Nie czytałem ich. Być może, jak już będzie dodruk, ktoś mi udostępni i sobie przeczytam.
Z lektury tych rozdziałów wynika, że Andrzej Iwan znajduje się na permanentnym zakręcie swojego życia. Dla dziecka czytanie takich zdań, akapitów, rozdziałów i książek o ojcu musi być bardzo trudne.
Wszyscy wiedzą, co dzieje się z tatą. Ostatnio wystąpił w Hyde Parku z Krzyśkiem Stanowskim i ludzie mogli zobaczyć to na własne oczy. Raz jest lepiej, raz jest gorzej. Z ojcem jak to z ojcem. Każdy z nas stara się mu pomóc. Chcielibyśmy, żeby jego życie poszło w inną stronę. Żeby on sam zrozumiał, że to jest jego jedyna szansa na wyjście z problemów, ale z nim nie jest łatwo. Ma swoje lata, swoje nastawienie, swój charakter i jeśli przez tyle lat próbowaliśmy wyciągnąć do niego pomocną dłoń, a on za każdym razem jej nie chciał, to nie wiem, czy tym razem nie będzie tak samo.
Jesteś pogodzony z tym, że Andrzej Iwan sam chce decydować o swoim życiu?
Jest mi przykro. Jego historia mogła potoczyć się inaczej, ale czasu się nie cofnie. Było co było, jest co jest, a co ma być, to dopiero zobaczymy. Chciałbym, żeby tata też pewne rzeczy zrozumiał, ale nie sądzę, żeby doznał jakiejś radykalnej rewolucji umysłowej. Nie zmienisz 60-letniego człowieka w moment za pomocą czarodziejskiej różdżki. Ręka cały czas jest wyciągnięta. Wszystko zależy od tego, czy będzie chciał ją złapać i skorzystać z naszej pomocy.
Jesteś dobrej myśli? Kiedy zobaczyłem, że w mediach społecznościowych napisałeś o poszukiwaniach pracy, pomyślałem, że jest w tym informacja dla świata, iż życie po karierze nie potoczyło się we właściwym kierunku. A z drugiej strony jesteś bardzo pogodny. Nie brzmisz na rozczarowanego.
Czasami tylko przypomina mi się, że nie tak to wszystko miało się potoczyć. Miało być inaczej. Ale z drugiej strony kontruję sobie, że może taka jest kolej rzeczy, że to tylko etap, że zaraz znowu może los się uśmiechnie i czeka mnie coś lepszego. Życie wszystko weryfikuje. Kiedy grałem w piłkę, myślałem, że nie wszystko potoczyło się po mojej myśli. Że mogłem osiągnąć więcej. Ale czemu miałbym narzekać? Zaistniałem w Ekstraklasie i w I lidze. Coś tam pograłem na solidnym poziomie. Szczęście jeszcze wróci. Taką mam nadzieję, bo nie jestem pechowcem, ale zawsze jest przede mną jakaś przeszkoda. Liczę, że przyjdzie moment, w którym uda mi się tę przeszkodę ominąć i realizować się w czymś rozwijającym. I że będę w pełni szczęśliwy.
ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK
Fot. Newspix