Jeszcze do niedawna na myśl o GKS-ie Bełchatów przed naszymi oczami stawał Paweł Lenarcik. Wychowanek, który spędził w jednym klubie prawie 10 lat. Przeżył z nim wszystko: spadki, awanse i wydarzenia, które nie powinny mieć miejsca na szczeblu profesjonalnym. Zawdzięcza „Brunatnym” niemal wszystko, ale, jak sam mówi, pewnych sytuacji nie dało się wytrzymywać psychicznie. Ostatni rok był jego najgorszym okresem w karierze. Właśnie o nim, genezie przygody z piłką, drodze przez trudne dzieciństwo, walce z przeciwnościami losu czy ludzkich wartościach jest ten wywiad. Zapraszamy na rozmowę z bramkarzem Miedzi Legnica.
Dlaczego zostałeś bramkarzem?
Mógłbym powiedzieć, że to wzięło się z przypadku, choć w mojej rodzinie sport zawsze był obecny. Mam trójkę starszych braci, z których każdy próbował swoich sił w czymś innym: siatkówce, piłce nożnej czy tenisie stołowym. To było coś naturalnego. Osobiście trenowałem siatkówkę przez pół roku, a potem grałem w tenisa stołowego przez sześć lat. Łapałem się niemal wszystkiego, a rękawice włożyłem dopiero w wieku 13 lat. Wtedy poszedłem na swój pierwszy trening. Jeden z moich braci był zawodnikiem w niższych ligach, co też miało jakiś wpływ.
Dlaczego nie tenis stołowy?
To był poziom półamatorski. Mieliśmy swoją ligę w Tomaszowie Mazowieckim, jeździliśmy po całym mieście na mecze. Poza tym obok mieszkania mieliśmy dom kultury, gdzie codziennie graliśmy naprawdę sporo. To była fajna zajawka, ale nie sport, który wkręcił mnie na 100%.
Wkręciła cię piłka.
Chyba dlatego, że po pół roku treningów zobaczyłem już jakieś efekty. W sumie trudno było nazwać to trenowaniem, skoro graliśmy po 8-10 osób na orliku. Ale na szczęście mieliśmy takiego trenera, który zachęcał nas do jeżdżenia na turnieje czy sparingi z lepszymi drużynami. Zawsze powtarzał, że to dobra okazja do pokazania się. Pewnego razu pojechaliśmy na turniej do Łodzi, gdzie zostałem zauważony. Pojechałem na kilka konsultacji, a potem trafiłem do łódzkiej klasy sportowej. W wieku 14 lat byłem już w bursie.
Wyróżniałeś się?
Szczerze mówiąc, każda osoba znająca mnie od tamtego czasu powiedziałaby ci, że nie. Do obecnego poziomu doszedłem dzięki ciężkiej pracy i szczęściu, choć chciałbym zaznaczyć, że nic specjalnego jeszcze nie osiągnąłem. Na te chwilę cieszę się z faktu, że mogę żyć piłki, mogę się nią cieszyć. Kiedyś nie było tak łatwo. Gdy przychodziłem do GKS-u Bełchatów, byłem trzecim-czwartym bramkarzem w swoim roczniku. Nie będę ukrywał, że trochę szczebli musiałem przejść.
Musiałeś być cierpliwy.
Zdecydowanie. Było mnóstwo sytuacji, w których coś potoczyło się po mojej myśli. A chwilę później wręcz przeciwnie. Miałem taki okres w juniorach, kiedy jeden bramkarz złapał kontuzję, a ja zacząłem dobrze bronić. Co z tego, skoro niedługo później złamałem rękę. Co ciekawe, grałem wtedy przez pół roku jako napastnik. Dlatego oświadczam, że kiedyś zagram na „dziewiątce”!
Jakim byłeś nastolatkiem?
Zawsze się śmiałem, że moi starsi bracia wyszaleli się za całą rodzinę. Dlatego ja, jako ten czwarty, byłem najspokojniejszym dzieckiem. Każdy się dziwił i nie chciał wierzyć, że gdy działy się jakieś akcje w szkole lub poza nią – ja stałem z dala od tego wszystkiego. Nie sprawiałem problemów wychowawczych. Nie mówię, że byłem wzorowy, ale 3+ za zachowanie bym sobie postawił. Jeśli chodzi o oceny, nie były one wybitne, ale najważniejsze, że wszystko zdawałem. Założyłem sobie, że nie będę zaniedbywał szkoły. Z przejściami do dalszych klas czy maturą nie miałem żadnych problemów.
Obecność starszego rodzeństwa ułatwiała ci życie? Wiesz, kiedy dorastałeś, pewne szlaki na pewno miałeś już przetarte.
Oczywiście, za co zawsze będę im dziękował. Nie popełniłem błędów, które im się zdarzały. Muszę tutaj powiedzieć, że każdy z braci miał lepsze predyspozycje do grania w piłkę ode mnie. Niestety otoczenie, w którym się obracali, nie pozwoliło im gdzieś zaistnieć. W moim przypadku niezwykle ważną rolę odegrali też rodzice, którzy na mnie postawili. Zależało im, żebym piął się coraz wyżej. Takie wsparcie jest bezcenne, kiedy myślisz o zostaniu profesjonalnym piłkarzem.
Czyli wyrosłeś na piłkarza w niełatwych okolicznościach.
Myślę, że wiele osób miało trudniej, ale z drugiej strony wiedziałem, że o pewnych rzeczach rodzice mi po prostu nie mówili. Byłem dzieckiem, które bardzo chciało uprawiać sport, a to z ich perspektywy wcale nie było takie proste. Dlatego będę im wdzięczny do końca życia, że zaciskali zęby mimo nienajlepszej sytuacji materialnej. Moi bracia mieli trudniej, bo jednak trudno utrzymać kilkoro dzieci. Fajne w tym wszystkim było to, że w gorszych chwilach zawsze trzymaliśmy się jako osiedlowa paczka, która spędzała na boisku całe dnie. Szkoda tylko, że jedynie dwie osoby z mojego regionu osiągnęły coś więcej. Ja i Krzysztof Baran.
Trudniejsze realia dzieciństwa nauczyły cię pokory?
Rodzice nauczyli mnie, że trzeba mieć szacunek do życia, rzeczy i do ludzi. Tak naprawdę nigdy nie wiemy, gdzie i w jakich okolicznościach spotkamy danego człowieka. Jednego dnia możesz kogoś obrażać, a za pół roku ten sam człowiek może decydować o twoim losie. Życie jest tak skonstruowane, że prędzej czy później odda ci to, co źle zrobiłeś. Tego się trzymam.
Skoro szanujesz rzeczy, masz jeszcze swoje pierwsze korki?
Zaskoczę cię. Mam, o ile mój tata nie wrzucił ich jeszcze do pieca! Nie wyrzuciłem ich do śmieci, mam do takich rzeczy sentyment. Niestety pierwsze rękawice, które dostałem, ktoś ukradł mi na turnieju. Też chciałem je sobie zostawić, ale niestety.
Nie wyglądasz na człowieka, który mógł mieć sodówkę.
Zacznijmy od tego: gdzie mógłbym mieć tę sodówkę? Okej, 1. liga nie jest niskim poziomem, ale nie przesadzajmy. Jasne, przez dużą część życia przyzwyczaiłem się do jednego klubu i miasta, dlatego nie wiem, jak poczułbym się w topowym klubie. Ale na ten moment uważam, że nic takiego mi nie grozi.
Dzisiaj nastolatkom nawet w 1. lidze potrafi w głowie zaszumieć.
Myślę, że byłem na tyle stopniowo wprowadzany z piłki juniorskiej do seniorskiej, że nie mogło mnie to spotkać. Wiesz, był nawet taki moment, kiedy przez rok walczyłem o kontrakt. Broniłem się systematyczną pracą, nie wielkim talentem. Nauczyłem się, że do życia trzeba podchodzić z pokorą.
Ciągle musiałeś o coś walczyć?
Można tak powiedzieć. Nigdy nie dostałem czegoś za darmo. Na szczeblu juniorskim byłem jednym z wielu, co pokazuje, że nie jest to idealny wyznacznik. Nie musisz brylować jako nastolatek, żeby grać w przyszłości na poziomie centralnym.
Nie zasiedziałeś się w GKS-ie Bełchatów?
W okresie ostatnich pięciu lat dostałem trzy poważniejsze propozycje na zmianę klubu. We wszystkich przypadkach GKS nie chciał puszczać mnie za grosze. Chciał jakieś pieniądze za ekwiwalent, jako że jestem wychowankiem. Dzisiaj zdecydowanie chętniej bierze się zawodników z kartą na ręku, nie takich, za których trzeba zapłacić, więc stało się tak a nie inaczej. Nie wiem, jakby moja kariera potoczyła się przy innych decyzjach, ale niczego nie żałuję. Zresztą – to już przeszłość. Trzeba patrzeć naprzód.
Jak oceniłbyś prawie dekadę spędzoną w Bełchatowie?
Przede wszystkim jestem dumny, że odszedłem z klubu będącego wciąż na poziomie 1. ligi. To było dla mnie ważne. Nie chciałem odchodzić niczym uciekinier z tonącego okrętu, kiedy klub spadał do 2. ligi, a później walczył o powrót. Wiem jednak, jakie zdarzały się sytuacje. One spotkały nie tylko mnie, ale również innych zawodników czy trenerów. Zastanawiałem się, ile można coś takiego ciągnąć. Czasami można było zwariować. Życzę klubowi, żeby ktoś w tamtym otoczeniu wreszcie się obudził. W Bełchatowie piłka nożna powinna stać na normalnym, stabilnym poziomie.
Czyli w Bełchatowie rządzą nieodpowiedni ludzie.
Widzimy, ilu ludzi się tam przewija. Co każde pół roku w ostatnich latach tworzyła się nowa drużyna, często też nowy sztab. Chwytają się absolutnie wszystkiego, żeby się nie zatracić. Dlatego gdy pojawiła się oferta z Miedzi, nie zastanawiałem się dwa razy. Jeśli chodzi o mnie, zwróciłem na siebie największą uwagę, kiedy awansowaliśmy do 1. ligi. Otrzymałem wówczas poważną propozycję, ale zostałem. Tylko że wtedy nikt się nie spodziewał, że PGE wycofa się ze sponsorowania klubu. Skoro klub nie potrafił zapewnić rzeczy, które obiecywał, musiałem zacząć walczyć o siebie.
Jakie to uczucie, kiedy grasz w piłkę, ale przez długi okres nie możesz liczyć na złamanego grosza?
Skupiam się zawsze na najbliższym czasie, miesiącach czy tygodniach. Lepiej się mile zaskoczyć, niż żałować, co nauczyło mnie życie. Nie byliśmy do końca tego świadomi, choć wiadomo, że każdy z nas miał wybór. Przed nadejściem obecnego sezonu wiedzieliśmy, że będzie ciężko. Wcześniej kończyliśmy rundę w piętnastu zawodników, gdzie kilku chłopaków nie zagrało ani jednego oficjalnego meczu w karierze. Jeśli chodzi o pieniądze, miałem trochę łatwiej, bo rodzina była blisko. Kiedy pojawiał się jakiś problem, na obiadek u teściowej zawsze można było liczyć! Rodzina mojej żony pomogła nam w przetrwaniu trudnych chwil.
Nie traciliście nadziei.
Staraliśmy się o tym nie myśleć, ale w szatni ten temat dominował. Bardzo często dawano nam nadzieję, że coś dobrego nadchodzi, aż w końcu przychodził miesiąc później i nic się nie zmieniało. W pewnym momencie zostaliśmy pozostawieni sami sobie. Nie dziwię się chłopakom, którzy decydowali się na zejście do niższej ligi, skoro nawet tam mogli liczyć na pewne zarobki. One w Bełchatowie były na takim poziomie, że nie było opcji, żeby odłożyć coś na czarną godzinę. Tak to nie wyglądało.
Nie uwłaczało ci to? Jako piłkarzowi, mężowi, który musi powiedzieć rodzinie, że przelewów na konto nie ma.
Jakoś się z tym pogodziłem. Tyle lat już tam spędziłem, że ostatni rok przeżyłem z myślą „co będzie, to będzie”. Był nawet taki moment, że jako rada drużyny spotykaliśmy się z prezesami PGE. Co tydzień przed weekendami chodziliśmy do urzędu miasta, rozmawialiśmy z prezydentem. Chyba nie trzeba mówić, że to nie wyglądało najlepiej.
Myślisz, że gdybyś miał bardziej wybuchowy temperament, już wcześniej opuściłbyś GKS Bełchatów?
Wiesz, na pewno nie jest tak, że w szatni się nie odzywam. Swoje zdanie mam, lubię je czasami wyrazić, jeśli zachodzi taka potrzeba. Dzisiaj nie jest tak łatwo znaleźć dobrze wypłacalny klub na poziomie centralnym. Na jedną pozycję w zespołach przypada wielu zawodników. Żeby coś dobrego pojawiło się w twojej karierze czy życiu, różne czynniki muszą zagrać w odpowiednim czasie. Poza tym 1. liga z biegiem lat się wyrównuje. Na ogół jesteśmy zawodnikami na podobnym poziomie, a różnimy się tylko tym, że ktoś ma w danej chwili lepszą formę. I tak to się kręci. Dlatego trzeba mieć trochę szczęścia, ja je miałem.
Trafiłeś do otoczenia, w którym są zdrowe podwaliny. Co poczułeś, kiedy zadzwoniła do ciebie Miedź?
Szczerze mówiąc, od razu powiedziałem menedżerowi, żeby jak najszybciej mi ten transfer załatwił! Wiedzieliśmy, że w Bełchatowie nic już z tego będzie. Chcieliśmy odejść latem, ale nie udało się. Pomyślałem sobie: okej, będę nadal godnie prezentował te barwy, ale już z myślą, żeby samego siebie zaprezentować jak najlepiej. To się udało, bo już w listopadzie dostałem informację, że Miedź chce mnie pozyskać. Gdybym się nie zgodził, żałowałbym, że nie spróbowałem czegoś nowego. W Bełchatowie znałem każdy zakątek, każdego człowieka. Chciałem po prostu zmienić swoje życie. Czy uda się czy nie – czas pokaże. Nigdy nie miałem problemów z przystosowaniem się.
Pozaboiskowe historie dziwnej treści to chyba nie twoja bajka?
Mam swoją niewielką grupę znajomych, z którą trzymamy się naprawdę blisko. Nie potrzebuje żadnych innych wrażeń, które mogłyby zaburzyć moją równowagę. Stąd brak negatywnych historii związanych z moją osobą.
Ostatni rok w GKS-ie był najtrudniejszym w twoim karierze?
Zdecydowanie tak. Ten okres był przygnębiający nawet mimo faktu, że udało nam się wywalczyć utrzymanie. Zmęczyłem się psychicznie, choć zawsze powtarzam, że w byciu piłkarzem chodzi o to, żeby nie dać się złamać.
Co lubisz robić poza zakładaniem rękawic i tarzaniem się po murawie?
W wolnych chwilach spędzam czas z rodziną, oglądam mecze i gram na komputerze, kiedy dzieci już śpią. Jeden z moich dzieciaków jest dość szalony, potrzebuje dużo zabawy, ale raczej nie mam problemu z organizacją czasu. Kiedy wykonam swoje obowiązki, jest czas na przyjemności.
W co grasz na komputerze?
Counter Strike! Lubię od czasu do czasu poświęcić na granie jedną-dwie godzinki, czasami zdarza się, że robię to codziennie. W gimnazjum spędzałem przy tej grze o wiele więcej godzin, bo zajęcia w klasach sportowych były tak a nie inaczej skonstruowane. Dziś trochę postrzelam, kiedy żona pozwoli. To moja odskocznia od piłki nożnej. A czy to gra denerwująca? Skąd, dla mnie nie.
Jakie wartości wyznajesz w życiu? Czego nie lubisz w ludziach, a co z kolei chciałbyś w nich widzieć?
Nie lubię, kiedy ktoś się wywyższa. Dziwię się przede wszystkim zawodnikom, którzy to robią. Uważam, że to ich słabość. Jeśli chcesz pokazać, że jesteś lepszy, to pokaż to sobie, nie innym w dość niefajny sposób. Co do pozytywów, chciałbym, żeby ludzie darzyli siebie szacunkiem. W pewnym sensie każdy jest w tym samym położeniu. Podejście do drugiego człowieka jest o tyle istotne, że przychodzą takie momenty, kiedy jest ci potrzebny. To, jakie mieliście relacje, może być w przyszłości ważniejsze, niż komukolwiek może się wydawać.
Jakie są twoje ambicje?
Jestem zwykłym człowiekiem. Chcę, żeby każdy z moich kolegów z drużyny pokazywał się z jak najlepszej strony. Jeśli chodzi o rodzinę, życzę sobie, żeby każdy z mojego najbliższego otoczenia był zdrowy. Bez tego nie da się żyć w spokoju.
Wsparcie od rodziny to najcenniejsza rzecz, jaką można mieć?
Dla mnie tak. Warto mieć kogoś, do kogo można uciec w razie problemów. Dodam też, że z żoną nigdy nie chwaliliśmy się swoim życiem. Można to nazwać swego rodzaju rytuałem, ale unikamy mediów społecznościowych. Naszym zdaniem to nie ma sensu. To, co w domu, zostaje w domu. W ten sposób łatwiej oddzielać od siebie kwestie, które nie powinny na siebie nachodzić.
Ludzie lubią fałszować swoją prawdziwą codzienność.
Dlatego uważam, że im więcej pokazujesz tego szczęśliwego życia, tym bardziej próbujesz oszukać samego siebie. Dowartościować się, przeczyć temu, co wie o tobie najbliższe otoczenie. To dziwne zjawisko. Wiadomo, że każdy ma swoje życie. Nie chcę narzucać komuś sposobu na jego prowadzenie, ale wydaje mi się, że bardzo często najfajniejsze rzeczy powstają w ciszy.
ROZMAWIAŁ KAMIL WARZOCHA
Fot. Newspix, FotoPyk