Barca zrobiła dzisiaj absolutnie wszystko, żeby odwrócić losy dwumeczu. Zagrała naprawdę świetnie, pokazując, że drzemią w niej ogromne pokłady determinacji. Szkoda, że zabrakło ich na mecz z PSG w Lidze Mistrzów, ale nie ma co dzisiaj narzekać. To jest wieczór „Dumy Katalonii”. Przez absolutnie całe spotkanie ekipa Koemana była zespołem lepszym, choć niewiele brakowało, żeby Sevilla wytrzymała ogromny napór. Broniła, biegała, kąsała po kostkach, ale w końcu skapitulowała. Sprawiedliwości stało się zadość, a w dogrywce nieoczywista postać dała Barcelonie zasłużony awans. Co do ferajny trenera Lopeteguiego – cóż, w krótkim czasie zaprzepaściła sobie całkiem obiecujący sezon.
W 12. minucie meczu serca kibiców Barcelony po raz pierwszy zabiły mocniej. Messi porwał się na swój mały rajd, Dembele po otrzymaniu podania narobił zamieszania przed polem karnym, a chwilę później… spróbował. Spróbował czegoś, co do tego momentu nie wychodziło mu zbyt dobrze. Strzelał, ale w okna trzeciego piętra. Tym razem nareszcie wycelował jak należy, jednocześnie sprawiając, że rywale byli w szoku. Ni stąd, ni zowąd – piłka zatrzepotała w siatce.
Francuz w jednej sekundzie zrobił coś absolutnie magicznego.
Jasne, że obrońcy Sevilli skiepścili sprawę. Ale musimy oddać cesarzowi, co cesarskie. To trafienie, nawet jeśli w tamtej chwili nie dawało Barcelonie jeszcze zbyt wiele, było niczym stempel na naprawdę dobrej formie 23-latka. Dość powiedzieć, że to jego druga bramka przeciwko Sevilli po starciu sprzed kilku dni. Wówczas Dembele również dał Barcelonie prowadzenie.
Po strzelonej bramce Barca nabrała rozpędu. Wyższy bieg włączył Messi, niezwykle inteligentnie grał Pedri, swoje zawody grał De Jong. W połączeniu z nieźle funkcjonującą defensywą ekipa Koemana wyglądała jak drużyna, która jest w stanie odrobić stratę bramkową do Sevilli. Tworzyła sytuacje, była nieprzewidywalna. Czasami irytował tylko Dest, z biegiem czasu wręcz chciało się go wyrzucić z boiska, ale poza tym zgadzało się niemal wszystko.
Co na to Sevilla? Poza kilkoma wypadami pod bramkę „Dumy Katalonii” za wiele w pierwszej połowie nie zdziałała. Można było się spodziewać, że goście rzucą się obrońcom rywala do gardeł, żeby poszukać gola na wyjeździe, ale nic z tych rzeczy. Momentami widzieliśmy z jej strony wysoki pressing i odwagę w grze, lecz nie miało to przełożenia na konkrety. Barcelona sprawiła, że Sevilla była bezzębna.
Po zmianie stron obraz meczu nie uległ zmianie.
Gospodarze niezmiennie bili w mur, raz po raz próbując przedrzeć się przez zasieki obronne Sevilli. Były one naprawdę solidne, bo na dobrą sprawę Vaclik nie musiał interweniować prawie wcale. Większość działań Barcelony kończyła się w polu karnym lub tuż przed nim, co Sevilla mogła skrzętnie wykorzystać przy kontrze. Ale tak jak ekipie Koemana trudności sprawiało stworzenie stuprocentowej sytuacji, tak zespół Lopeteguiego nie potrafił wyjść z własnej połowy. Oba zespoły zwalczały się wzajemnie w newralgicznych punktach, aż w końcu nastąpiło przełamanie. Sevilla skontrowała, Ocampos wpadł w pole karne i wywalczył jedenastkę. Faulował Mingueza, który do tej pory rozgrywał całkiem niezłe zawody.
Stryczek na szyi Barcy się zacisnął, ale przeciął go Ter Stegen.
Niemiec wybronił strzał, swoją drogą tragiczny w wykonaniu Ocamposa. Sprawił po raz kolejny w tym sezonie, że jego zespół pozostał w grze. Barcelona mogła dalej napierać na Sevillę bez konsekwencji, a w międzyczasie Jordi Alba miał na lewej nodze najpiękniejszą bramkę w swojej karierze. Hiszpan złożył się do efektownego woleja, oddał strzał, ale tylko w poprzeczkę. Gdyby to wpadło – oj, byłoby nad czym się zachwycać. Ogółem to jedna z wielu sytuacji, kiedy w polu karnym gości robiło się gorąco.
Końcówka spotkania, oj, to był dopiero pokaz ofiarności. Sevilla broniła własnego pola karnego jak Częstochowy, nawet nie udając, że zamierza atakować. Nie, wszystkie siły zostały rzucone do obrony, Messi i spółka dwoili się i troili, co przybierało niekiedy groteskowy obraz. Czas płynął nieubłaganie, ale heroiczne starania w końcu zamieniły się w coś, co Barcelonie należało się jak psu buda. Ostatnia minuta meczu, dośrodkowanie Griezmanna, gol Pique. Rzutem na taśmę Katalończycy dokonali remontady. Gra zaczęła się na nowo.
Na nowo i jakże szczęśliwie dla Barcelony.
Oto bowiem gospodarze wyszli na prowadzenie w całym dwumeczu, kiedy idealną wrzutkę Alby zamienił na gola Martin Braithwaite. Tak, to ten duński napastnik, który może nie posiada umiejętności na miarę tak wielkiego klubu, ale jednego odmówić mu nie można. Chłop ma wielkie serducho do grania, a dziś strzelił być może najważniejszą bramkę w swoim życiu.
Co warto jeszcze dodać o tym meczu? Sędzia Jose Martinez zrobił chyba życiówkę, jeśli chodzi o rozdane kartoniki w dogrywce. Cztery minuty: cztery żółtka i czerwień. Miał dzisiaj arbiter trochę roboty, dyskusji z zawodnikami było co niemiara, ale o krzywdzących decyzjach dla którejś ze stron raczej nie ma mowy. No, chyba że uznamy zagranie ręką Lengleta w polu karnym za warte podyktowania jedenastki, a fakt pozostania na boisku Diego Carlosa za absurd. Ale obrazu gry to i tak nie zmienia, zasług Barcelony nie umniejsza.
Dziś to był po prostu ich wieczór. Jeden z pierwszych w tym sezonie…
Barcelona – Sevilla 3:0 (1:0)
Dembele 12′, Pique 94′, Braithwaite 95′
Fot. Newspix.pl