Tak, Cracovia może spaść z ligi. Tabela nie kłamie. Jesienią wydawałoby się to totalnie absurdalne. Zimą tak samo. Ba, jeszcze na starcie ligowej wiosny potraktowalibyśmy to jako czystą fantastykę. Ale teraz, widząc obraz nędzy i rozpaczy ekipy Michała Probierza, odnosimy wrażenie, że Cracovia autentycznie może zlecieć z Ekstraklasy i to z niemałym hukiem. Jasne, że dalej stać ją na renesans formy, że nie takie kryzysy polska piłka widziała, że dalej ma w składzie paru solidnych grajków, ale przy tym dostrzegamy mnóstwo powodów, które wskazują na to, że spadek jest możliwy. Oto one.
Bo Cracovia punktuje fatalnie
Ostatnie sześć spotkań ligowych – 0:3 z Lechią, 0:1 z Wartą, 0:1 z Pogonią, 1:1 z Podbeskidziem, 1:1 ze Stalą, 2:4 z Zagłębiem. Dwa punkty, zero zwycięstw, cztery porażki, dwa remisy, jedenaście straconych bramek, cztery strzelone. To już absolutny kryzys, całkowity impas, chroniczna niemoc. I choć Ekstraklasa to liga serii, spłaszczonych tabel, wyrównywanej stawki, to nie da się przejść obojętnie wobec faktu, że trzymiesięcznym uwiądem formy Cracovia doprowadziła do sytuacji, w której nie tylko wypisała się z walki o europejskie puchary, co z dzisiejszej perspektywy brzmi najwyżej komicznie, ale też na wiele kilometrów dała uciec grupie klubów ze średniej klasy ligowej, do której w normalnych warunkach sama należy. Nie fantazjując o podium: Lechia, Śląsk, Górnik, Zagłębie, Lech, Jagiellonia, nawet Wisła i Piast odskoczyły Cracovii na taki dystans, że naprawdę trudno wyobrazić sobie, żeby ekipie Michała Probierza udało się do nich doskoczyć.
Trzeba stanąć w prawdzie, jak mawiają polscy politycy, i jasno określić cele na wiosnę: walka o utrzymanie.
A to też nie będzie takie łatwe. Zobaczmy, jak w ostatnich sześciu spotkaniach punktowali najpoważniejsi rywale Cracovii w boju o ligowy byt.
Stal Mielec: Sześć punktów – jedno zwycięstw, trzy remisy, dwie porażki.
Podbeskidzie: Osiem punktów – dwa zwycięstwa, dwa remisy, dwie porażki.
Wcześniej wydawało się, że w tym niechlubnym boju brać udział będzie też Warta i dwie Wisły, ale ostatnie miesiące pokazały, że drużynom z Poznania, Krakowa i Płocka bliżej do środka stawki niż jej ogona. Wisła Kraków ma 24 punkty, Warta 23, a Wisła Płock 22, ale też jeden mecz zaległy.
Zresztą tak samo jak Stal, dla której starcie z płockim zespołem może okazać się definiujące. Podbeskidzie zaś, po beznadziejnej jesieni, zamieniło Krzysztofa Brede na Roberta Kasperczyka, który zimą zadbał o poprawienie atmosfery i uproszczenie gry, co zaowocowało tym, że bielszczanie wiosnę zaczęli od czterech nieprzegranych spotkań. Polegli dopiero z Rakowem, a też wcale dla ekipy Marka Papszuna nie była to łatwa przeprawa. I choć jesienią wydawało się to jasne i oczywiste, to teraz trudno z pełnym przekonaniem stwierdzić, że Stal i Podbeskidzie to zespoły skazane na wzajemną wyniszczającą „walkę o spadek”. Dlaczego? Ano dlatego, że doszedł im poważny konkurent w postaci Cracovii, która ostatnio punktuje najgorzej w lidze i najzwyczajniej w świecie nie wyraża nawet najmniejszej woli przetrwania.
Śmiesznie z perspektywy tych wywodów wyglądają teraz przedsezonowe dywagacje, czy minusowe punkty, z którymi Pasy przystępowały do sezonu, mogą drużynie Michała Probierza pokrzyżować plany walki o pierwszą trójkę. Science fiction. Jeśli negatywna tendencja się utrzyma, niedługo może okazać się, że tych oczek zabraknie w zupełnie innej rywalizacji i wcale nie jest to błaha groźba.
Bo nie widać wielkich nadziei na poprawę
Cracovia pod wodzą Michała Probierza nigdy nie grzeszyła estetycznym stylem, ale miała jedną zasadniczą właściwość – regularnie punktowała. Probierz mógł prowadzić sobie te wszystkie swoje krucjaty przeciw nowoczesnemu futbolowi. Przekonywać, że najlepsze drużyny świata też opierają swoją grę na dośrodkowaniach i długich piłkach. Że w piłce nożnej chodzi przede wszystkim o wynik, bo bez niego nie ma szkoleniowca, nie ma drużyny, nie ma projektu. Mógł irytować, ale zawsze miał podkładkę w postaci tego, że z Cracovią zawsze niełatwo się grało. No i tego, że Pasy wygrały Puchar Polski i Superpuchar Polski w 2020 roku.
Teraz miało być tak samo. Tendencja się utrzymywała. Cracovia przegrała tylko dwa mecze w pierwszych trzynastu ekstraklasowych spotkaniach tego sezonu – ze Śląskiem w 6. kolejce i z Legią w 10. kolejce. Klasycznie styl nie powalał, ale punkty wpadały. Ale w końcu to się skończyło. Teraz nie ma ani stylu, ani punktów. A bez stylu, bez pomysłu, bez filozofii trudno o przełamanie impasu. Cracovii nic nie niesie. Weźmy ostatnie mecze z 2021 roku.
***
Warta Poznań (Ekstraklasa)
Niby jakieś tam okazje Cracovia miała, ale ograniczało się to tylko do pierwszej połowy. A to Adrian Lis wypuścił przed siebie strzał Pelle van Amersfoorta, który mógł dobić Marcos Alvarez, a to Michal Siplak zamykał akcję w ten sposób, że golkiper gospodarzy musiał się mocno ubrudzić i trochę śmierdziało golem dla Pasów, ale też tylko do czasu, bo potem do akcji wzięła się Warta, na co ekipa ze stolicy małopolski nie miała żadnej sensownej odpowiedzi. Pisaliśmy wówczas, że nie chcemy się wyzłośliwiać, ale konkrety ze strony Cracovii padły dopiero na konferencji prasowej, podczas której Michał Probierz podał się do dymisji.
Pogoń Szczecin
Całkowita bezzębność. Brak woli walki, brak stworzonych okazji. Pisaliśmy w pomeczówce:
Niemoc ofensywna krakowian porażała. Ivan Fiolić chyba odmroził sobie stopy, bo zepsuł wszystkie dośrodkowania. Marcos Alvarez na dziś nadaje się do towarzyszenia staruszkom podczas spacerów, gdy trzeba potowarzyszyć i kurtuazyjnie pogadać. Thiago to człowiek-chaos, choć jedno zagranie na połówkę może mu wyjść. Pelle van Amersfoort dużo biegał, miał przebłyski znamionujące sporą klasę, ale nie mógł liczyć na owocną współpracę z kolegami. I tak moglibyśmy wymieniać.
Warta Poznań (Puchar Polski)
Mecz walki, jak mawia klasyk. Niewiele się działo. Cracovia koncertowo spartoliła przykładowo kontrę trzech na jednego. O zwycięstwie zdecydował kunszt van Amersfoorta, który obsłużył prostopadłym podaniem Rivaldinho. Inna sprawa, że to jeszcze była Cracovia, która choć nie zachwycała, to potrafiła ukąsić rywala i zrobić swoje.
Podbeskidzie Bielsko-Biała
Niech przemówi fakt, że gdyby Dominik Frelek w jednej z ostatnich akcji trafił na pustą bramkę z ośmiu metrów, to Cracovia nie powąchałaby nawet jednego punktu.
Stal Mielec
Kiepski stylowo remis. Dwa fragmenty pomeczówki.
Fragment pierwszy.
Cracovia potrafiła przyspieszyć, Cracovii akcję złym wybiciem potrafił uruchomić Strączek. Ale zarazem Cracovia w zasadzie stworzyła tylko takie średnio-letnie sytuacje. Jakiś strzał Pika na notę dla Strączka. Podobna próba Hancy. Kiks Alvareza, który najwyraźniej trafił w wentyl. Zgaszony przy kontrze Fiolić.
Fragment drugi.
Natomiast Cracovia po zmianie stron… Powtarzalność. Czyli w ich wypadku – powtarzanie mierności.
Odnotujmy jednak:
- Loshaj sytuacyjnie głową po dograniu Pika
- Rivaldinho z trudnej pozycji głową
- po dograniu Rivaldinho próbował z pierwszej piłki Pik.
Nic ciekawego, nic co na pewno musiało wpaść. Słabizna. Cracovia grała po prostu gorzej.
Tak się spotkań nie wygrywa.
Zagłębie Lubin
Rywal zagrał na dużej fantazji, a Cracovii pomysłu starczyło na tyle, że największym architektem bramek dla Pasów był Lorenco Simić, co mówi samo za siebie.
***
Krótko: Cracovia nie wygląda na zespół głodny wyjścia z kryzysu.
Bo Michał Probierz się miota
Nie ma sensu pastwić się nad historią z niedoszłą dymisją Michała Probierza. To poważna sprawa. Sam trener nie chce tego komentować. Ma do tego prawo. Inna sprawa, że ta opowieść wpisuje się w szerszą narrację. 48-letni szkoleniowiec buduje oblężoną twierdzę. Przed starciem ze Stalą opowiadał absurdalne bzdety o dobrym meczu Rivaldinho z Podbeskidziem, denerwował się, że spada na niego krytyka za wystawianie obcokrajowców i dodawał, że to nie jego wina, że nie stawia na młodzieżowców. – To jest bardzo fajne dogadywanie i opowiadanie o Probierzu. Już mnie to zaczyna naprawdę irytować i zaczynam się śmiać z tego wszystkiego. Jeżeli teraz w innych klubach gra podobna liczba obcokrajowców, to jakoś nie słyszę narzekania. Tylko że Probierz wystawia – grzmiał.
Nie mamy wrażenia, że ta frustracja, negatywna atmosfera i skumulowane złe emocje dobrze wpływają na zespół Cracovii. Wprost przeciwnie. Michał Probierz, a wraz z nim Cracovia, znalazł się na zakręcie. Nie ma z krakowskiego obozu klarownego przekazu. Prostej informacji, w jakim kierunku ma to wszystko podążać. Ciekawym przykładem sprawa ze ściągnięciem Luisa Rochy. Najpierw Probierz powiedział, że nie ma tematu jego przyjścia, po czym kilka dni później lewy obrońca był już przy ulicy Kałuży. I już pal licho, że to niezbyt szałowy ruch, że to odrzut z Legii, że to kolejny obcokrajowiec do multukulturowej szatni, że w debiucie w pasiastej koszulce dostał czerwień. Chodzi o szerszy kontekst.
Dopiero, kiedy Probierz podał się do dymisji na konferencji prasowej po meczu z Wartą, uświadomiliśmy sobie, jak przeciętna jest jego kadencja w Krakowie – średnia w roli trenera, beznadziejna w roli dyrektora sportowego. I największy problem w tym, że również jako szkoleniowiec Probierz ma coraz większe kłopoty z tym, żeby wykorzystywać potencjał swoich podopiecznych i wygrzebać swój zespół z kryzysu.
Bo nie ma w Cracovii za wielu ludzi, za którymi tęsknilibyśmy po spadku
W Cracovii grają głównie przeciętni obcokrajowcy. Takie są fakty.
Zastanówmy się więc, za kim z tego składu Cracovii zatęsknilibyśmy, jeśli spadek Pasów stałby się faktem. Wysoki poziom prezentuje na pewno Karol Niemczycki. Do niego nie sposób się przyczepić. Wystrzega się błędów, parę meczów wybronił, jest młody, perspektywiczny, ma spory talent. Pelle van Amersfoort to czołówka ligowych dziesiątek. Bywa nieco chimeryczny, pewnie gdyby był lepszy grałby w Eredivisie, a nie w Ekstraklasie, ale to dalej facet, którego bronią liczby i wrażenie artystyczne. Sergiu Hanca podobnie. To nie jego sezon, ma swoje problemy, ale to nie zmienia faktu, że zdrowy i w formie potrafi się wyróżniać.
Marcos Alvarez ma papiery, żeby być kozakiem w tej lidze, ale kompletnie nie widać tego na murawie. Kamil Pestka leczy kontuzje, przed nią był o krok od wyjazdu do Włoch i pewnie – prędzej czy później – będzie chciał stąd czmychnąć. Michal Siplak, Matej Rodin, Cornel Rapa, Milan Dimun i pewnie Jakub Kosecki znaleźliby miejsce w każdym średniaku tej ligi. Nawet pożyteczni zadaniowcy, ale też z podnietami bylibyśmy ostrożni. Filip Piszczek też nie jest takim najgorszym drugim snajperem na warunki ekstraklasowego klubu, ale najpierw chcielibyśmy zobaczyć go strzelającego kilkanaście goli w I lidze, bo zdaje się, że go na to stać.
A reszta? Co do ligi wnoszą tacy Ivan Marquez, Florian Loshaj, Ivan Fiolić, Thiago, Damir Sadiković, Diego Ferraresso, Dawid Szymonowicz, Luis Rocha, Sylwester Lusiusz, Michael Gardawski, Rivaldinho, Tomas Vestenicky? Cholernie niewiele. A część z nich pobiera spore pensje, część z nich trochę kosztowała, część z nich regularnie wychodzi w pierwszym składzie Cracovii. Marność nad marnościami. I serio, nie przekonuje nas, że Fiolić robi szum, że Loshaj coś tam umie i ma ładnie wyżelowane włosy, że Sadiković umie ładnie przerzucić piłkę, że Rivaldo ogląda syna na polskich boiskach. Nie płakalibyśmy, gdyby ich w Ekstraklasie nie było.
Bo może Cracovii przyda się prztyczek w nos
Cracovia jest w miarę zdrowym klubem. Pensje przychodzą na czas. Janusz Filipiak jest bogatym człowiekiem, o wypłacalność bać się nie trzeba. Michał Probierz dostał duże zaufanie i dużą władzę na wzór angielskiego menadżera. Jest kasa na transfery. Są warunki do robienia wyniku. Powstała nowoczesna baza w Rącznej. I to wszystko naprawdę jest przemyślane i perspektywiczne, ale gdzieś w międzyczasie to wszystko korodowało. Cracovia straciła tożsamość. Na jej pokładzie znajduje się za wielu bumelantów, za wielu najemników, za wielu przeciętniaków bez właściwości.
I może to byłoby radykalne, ale spadek, który realnie Pasom grozi, otrzeźwiłby wszystkich przy ulicy Kałuży.
Fot. 400mm.pl