Reklama

Rządził przypadek, wygrała Wisła Kraków

Paweł Paczul

Autor:Paweł Paczul

28 lutego 2021, 15:35 • 4 min czytania 31 komentarzy

Mieliśmy całkiem spore oczekiwania przed meczem Wisły Płock z Wisły Kraków, bo oba zespoły w ostatnim czasie mogą się podobać. Tak, używamy takiego stwierdzenia w kontekście Nafciarzy, bo ostatnią porażkę z Legią trzeba było jednak wkalkulować, a wcześniej ekipa Sobolewskiego notowała sympatyczną serię zwycięstw. Wisła? W przeciwieństwie do wielu drużyn w tej lidze, o coś jej chodzi. Ma swój styl. Chce grać szybki i ofensywny futbol. Pressować rywali nawet w kiblu. Tyle że dziś… Cóż, dziś długimi momentami nie wiedzieliśmy o co chodzi jednym i drugim.

Rządził przypadek, wygrała Wisła Kraków

W PIERWSZEJ POŁOWIE RZĄDZIŁ PRZYPADEK

Z jednej strony ktoś może powiedzieć, że padły cztery bramki i nie powinniśmy się czepiać, z drugiej – okej, może do skrótu będzie co wyciąć, ale przez kilkadziesiąt minut tego spotkania mieliśmy prawo się nudzić. Rządził przypadek, futbol na “nie mam zdania”. Dawno nie widzieliśmy tylu podań do chorągiewek i band reklamowych, które – zaskakujące – nie chciały grać w piłkę. Tych kuriozalnych momentów naprawdę było sporo. Na przykład jak wtedy, gdy Wisła tak rozegrała rzut wolny z 50 metrów, że najpierw chciała rozegrać, potem wrzucać i stanęło na tym, że ani nie rozegrała, ani nie wrzuciła.

Dość powiedzieć z czego wzięła się najlepsza sytuacja bramkowa w pierwszej połowie. Otóż źle zagrał Zbozień, który chciał minąć rywala, ale że rywalem był Yeboah, a nie pachołek – bo tylko pachołek nabrałby się na tak prostacki zwód – to zabrał mu piłkę. Pobiegł w kierunku pola karnego, odegrał do Forbesa, a ten uderzył po długim rogu, jednak świetnie interweniował Kamiński. Tyle. Tyle czysto piłkarskich emocji dostarczyły nam oba zespoły przed przerwą, poza tym mieliśmy albo festiwal niedokładności, albo flaki prosto w golkiperów. “No ludzie kochani”, kołatało nam w głowie.

Z ręką na sercu – druga połowa nie zapowiadała się inaczej.

Przez początkowe 20 minut oglądaliśmy dokładnie to samo, czyli straty, niecelne podania, nieudane dryblingi, świece, lagi, wszystko, czego można oczekiwać od paździerza. A jak Gjertsen dostał dobrą piłkę za linię obrony, to tak się z nią zabrał, że do obrony zdążyłby wrócić nawet Smok Wawelski, a po drugie – nawet nie trafił w bramkę.

I gdy już zaczynaliśmy spisywać ten mecz na straty, stało się coś niesamowitego. Mianowicie: zobaczyliśmy składną akcję! I to od razu bramkową! Szwoch stwierdził, że nie ma sensu po raz tysięczny wrzucać bez sensu w pole karne, więc zwolnił akcję, wycofał się z piłką i poczekał na ruch kolegi. Rasak uznał: dobra, idę, poszedł, wpadł w pole karne, dostał podanie i z niego skorzystał. Uderzył w kierunku dalszego słupka, piłka przełamała ręce Lisa i wpadła do siatki. Pewnie bramkarz Białej Gwiazdy mógł zrobić więcej, lepszy fachowiec by to odbił, ale okej – skupmy się akurat tutaj na pozytywach, czyli na celnych zagraniach i celnych strzałach.

Reklama

WISŁA KRAKÓW ODWRÓCIŁA TEN MECZ

Nastawialiśmy się na koniec emocji, na to, że poszliśmy do restauracji i dostaliśmy na talerzu jedną krewetkę, ale nie: ten mecz szedł swoją drogą. Drogą przypadku oczywiście, bo jak nazwać bramkę, którą strzelił Boguski? Chciał wrzucać, to przecież ewidentne, ale piłka poleciała w kierunku bramki. Kamiński jakby zgłupiał, uznał, że nic się nie stanie, a się stało. Remis, wpadło. Kompletny przypadek, gol z dupy, gol z niczego, jak zwał, tak zwał, ale się liczy. I tutaj oddajmy Wiśle, co akurat należne – z tego przypadku skorzystała i poszła za ciosem. Przycisnęła Nafciarzy i już trzy minuty później miała rzut rożny. Wrzucił Savić, piłkę zgrał Frydrych, dopadł Radaković i było 2:1. Niby też trudno mówić o pięknej koronce, ale tutaj akurat miało to wszystko więcej sensu.

Co natomiast cholernie martwi, to stan zdrowia Radakovicia.

Po tej bramce nie mógł się cieszyć, bo po prostu nie był w stanie. Dostał w skroń od Lagatora, naturalnie przypadkowo, ale wyglądał bardzo źle, leżał, oczy nie oddawały żadnych emocji, facet się właściwie nie ruszał. Na noszach opuścił boisko. Zdrowia, chłopie.

W każdym razie – po tej sytuacji Wisła Płock podjęła jeszcze rozpaczliwą próbę powrotu do gry, ale głównie było ją stać na podanie Szwocha wzdłuż linii do chorągiewki, a jakże, oraz drybling Tuszyńskiego. A jak się kończy drybling Tuszyńskiego, wszyscy wiemy. Niczym. A goście? Zadali odkrytemu rywalowi ostateczny cios. Znów Boguski. Tym razem, by tak rzec, z większym sensem, kiedy wykorzystał kompletny bałagan w polu karnym Nafciarzy.

Czyli rządził przypadek, ale jak trzeba chwalić, to pochwalmy. Hyballę. Trafił ze zmianami. Boguski – dwie bramki. Radaković – gol. Na boisku został Forbes, który miał udział przy trzecim trafieniu. Generalnie po roszadach trenerach Wisła zaczęła jako-tako wyglądać. Na pewno trener sam wie, że to nie był najlepszy, a nawet dobry mecz jego ekipy, ale takie też trzeba wygrywać. Dzisiaj trochę przypadkowo, kolejny raz – na fali entuzjazmu – być może według planu.

Fot. FotoPyk

Reklama

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

31 komentarzy

Loading...