25 meczów ligowych, trzy zwycięstwa. Zaledwie 11 punktów na koncie. To aktualny dorobek ekipy Sheffield United, która zamyka tabelę angielskiej ekstraklasy i żwawym tempem kroczy w stronę degradacji. Wydaje się dzisiaj skrajnie nieprawdopodobne, by “Szable” miały się z tego bagna wykaraskać. Ale o jedno podopieczni Chrisa Wildera nie muszą się martwić. Raczej nie przejdą do historii jako najgorsza drużyna w dziejach Premier League. Żeby bowiem osiągnąć równie katastrofalny wynik punktowy jak Derby County w sezonie 2007/08, Sheffield musiałoby przegrać w lidze… wszystkie pozostałe spotkania. “Barany” przed trzynastoma laty zatrzymały się właśnie na 11 punktach. Śrubując tym samym wszelkie rekordy dziadostwa.
– Po prostu rzuciliśmy ręcznik. Dzisiaj mogę już to przyznać, choć to obrzydliwe dla sportowca – skwitował Paul Jewell, który w grudniu 2007 roku trafił na Pride Park Stadium w roli trenera-strażaka, ale nie tylko nie zdołał ugasić pożaru, lecz dolał doń benzyny. Zespół pod jego wodzą ani razu nie zwyciężył w ligowym starciu. – Moja kariera trenerska nigdy nie wróciła na właściwe tory po tamtym epizodzie.
Derby County 2007/08 – najgorsza drużyna w historii Premier League
Derby County w sezonie 2007/08 przegrało 29 meczów angielskiej ekstraklasy, zremisowało osiem. Honorowe – o ile wypada tu w ogóle użyć tego określenia – zwycięstwo przydarzyło się “Baranom” w szóstej serii spotkań. Pokonały wówczas Newcastle United 1:0 przed własną publicznością, co pozwoliło im na jakiś czas wskoczyć na – szał! – 19. miejsce w ligowej tabeli. 28 października zespół osunął się jednak z powrotem na ostatnią lokatę i już się z niej nie podźwignął aż do samego końca rozgrywek. – Przebudziliśmy się! – zapewniał Billy Davies, ówczesny szkoleniowiec Derby, po triumfie nad “Srokami”. Nie mógł wiedzieć, że to pierwsze i ostatnie zwycięstwo drużyny w całym sezonie, a on sam już za dwa miesiące pożegna się ze stanowiskiem po serii czterech porażek z rzędu bez zdobytego gola. – Mamy przed sobą mnóstwo pracy, ale wierzę, że się podniesiemy. Dzisiaj kontrolowaliśmy przebieg meczu i wykreowaliśmy sobie kilka pierwszorzędnych sytuacji bramkowych.
“Jestem przekonany, że piłkarze otrzymają zastrzyk pewności siebie po zwycięstwie nad Newcastle”
Billy Davies
Gola na wagę trzech punktów zdobył Kenny Miller, który ostatecznie okazał się najlepszym strzelcem “Baranów” w całym sezonie. Do tego zaszczytnego miana wystarczył mu dorobek składający się z sześciu trafień. Czterech ligowych, dwóch w Pucharze Anglii. Bramka Millera przeciwko “Srokom” wiele zresztą mówi o kulturze gry Derby w żałosnym sezonie 2007/08. Cała akcja składała się z dwóch podań. Bramkarz Stephen Bywater zagrał długi wykop w okolice pola karnego przeciwnika, Steve Howard opanował piłkę, a Miller huknął bez zastanowienia z 30 metrów.
Żaden tam wyszukany atak pozycyjny, czy nawet sprawnie rozegrana kontra. Po prostu ordynarna laga na bałagan. Akurat przeciwko Newcastle zadziałała, no ale na dłuższą metę Derby musiało jednak zaproponować coś więcej, by realnie powalczyć o utrzymanie.
Nie zaproponowało.
SHEFFIELD WYGRA DZIŚ Z LIVERPOOLEM?? KURS: 7,95 W TOTOLOTKU!
Już w listopadzie ten sam Billy Davies, który próbował wcześniej pompować swoich podopiecznych pozytywnym przekazem, ewidentnie stracił wiarę we własny zespół. Co gorsza, nie zachował tego dla siebie, tylko postanowił publicznie oznajmić, iż jego drużyna nie nadaje się do Premier League i w gruncie rzeczy może pakować manatki. Powtórzmy – trener powiedział to jesienią, po porażce w 14. kolejce przeciwko Chelsea. Jasne, już wtedy było widać, że uniknięcie spadku to scenariusz raczej z gatunku science-fiction, lecz na ogól szkoleniowcy starają się jednak walczyć do końca. Dodawać otuchy swym graczom, choćby dla picu. Davies natomiast po prostu skapitulował.
“Nie chcę, żeby to zabrzmiało, jak gdybym nie szanował moich zawodników. Oni przecież sami wiedzą, że nie są wystarczający dobrym zespołem, by grać w Premier League. Jesteśmy za słabi piłkarsko na ten poziom”
Billy Davies
To wówczas działacze Derby uznali, że trener musi odejść. Wywalczył wprawdzie z klubem awans do elity, lecz tego rodzaju komunikaty puszczane w eter były nie do zaakceptowania z perspektywy władz klubu. 1 grudnia 2007 roku na ławce trenerskiej “Baranów” zadebiutował zatem wspomniany już Paul Jewell. I przegrał 0:1 z Sunderlandem po golu straconym w 93 minucie gry. Chciałoby się rzec – jak nie idzie, to nie idzie.
Wystarczy zresztą rzucić okiem na kuriozalne okoliczności straconej bramki.
Sunderland 1:0 Derby County (15. kolejka Premier League 2007/08)
Davies potem usprawiedliwiał swoje ostre wypowiedzi i twierdził, że jego słowa zostały źle odebrane. – Niczego nie mówiłem w emocjach – zapewnił na łamach FourFourTwo. – Po meczu z Chelsea uznałem, że trzeba publicznie się wypowiedzieć na temat stanu naszej kadry. Bo gdzie się właściwie podziały pieniądze za awans do Premier League, skoro nie dokonano porządnych transferów? Coraz więcej kibiców i ekspertów krytykowało klub w najprostszy możliwy sposób. Piłkarze są do dupy. Manager jest do dupy. Nie mogliśmy liczyć nawet na krztynę szacunku, tymczasem prawda jest taka, że ta ekipa – mam na myśli zarówno zawodników, jak i cały sztab – dokonała czegoś niezwykłego. Awans do Premier League był dla nas wyczynem ponad stan. No więc powiedziałem mediom to, co miałem do powiedzenia. Wieczorem tego dnia zadzwonił do mnie prezes Adam Pearson. To była bardzo sympatyczna, pełna zrozumienia rozmowa. Umówiliśmy się na spotkanie. Dobrze wiedziałem, że już po mnie.
Przedwczesny awans
Derby County w sezonie poprzedzającym swoją bezprecedensową klęskę w Premier League było jeszcze zespołem drugoligowym. I pierwotny plan zakładał, że takim zespołem pozostanie. Trzeba pamiętać, że w 2006 roku “Barany” z niemałym trudem utrzymały się w Championship. Zajęły dwudzieste miejsce w stawce, bezpieczną lokatę wypracowując sobie dopiero na kilka tygodni przed końcem rozgrywek. Właśnie wtedy na Pride Park Stadium zawitał Billy Davies, przed którym zaprezentowano trzyletnią wizję rozwoju klubu. Dopiero jej ostatni etap zakładał awans do ekstraklasy.
No ale Davies, niejako na własną zgubę, uwinął się z tym znacznie szybciej.
“Barany” sezon 2006/07 zaczęły wprawdzie dość marnie, lecz stosunkowo szybko się rozkręciły i ostatecznie zdołały się uplasować na trzecim miejscu w ligowej tabeli. Wydatnie przyczyniły się do tego znaczące wzmocnienia. Do Derby trafili tacy gracze jak Steve Howard, Tyrone Mears, David Jones, Stephen Pearson, Craig Fagan, Gary Teale, Matt Oakley, Stephen Bywater czy też Dean Leacock. Nie mówimy może o piłkarzach z najwyższej półki, no ale znaczna część z nich miała już za sobą co najmniej przetarcie w Premier League. W sumie w letnim i zimowym oknie transferowym na nowych zawodników wydano około 10 milionów funtów. A trzeba pamiętać, że w tamtym czasie przez Championship nie przetaczały się jeszcze aż tak wielkie pieniądze, jak to jest obecnie. Można zatem powiedzieć bez cienia przesady, że Davies budował zespół w warunkach umiarkowanie komfortowych. Może nie cieplarnianych, nie przesadzajmy, lecz na skąpstwo przełożonych manager “Baranów” wyrzekać nie miał prawa.
No i odwdzięczył się sukcesem. 28 maja 2007 roku Derby County pokonał0 na Wembley 1:0 West Bromwich Albion w finale baraży, pieczętując tym samym powrót do Premier League po kilku sezonach nieobecności. Aczkolwiek niewiele brakowało, a “Barany” poległyby w półfinałowej konfrontacji z Southamptonem. Niemal ich wówczas pogrążył ich były napastnik, czyli nie kto inny, tylko Grzegorz Rasiak.
Derby County 2:3 (karne 4:3) Southampton (play-offy Championship 2006/07)
Polak trafił do siatki na 3:2 w 89 minucie rewanżu i załatwił “Świętym” konkurs jedenastek na wagę finału baraży, ale tam skuteczniejsi okazali się podopieczni Daviesa. Swoją drogą – decydującego karnego sknocił Inigo Idiakez, także eks-piłkarz Derby.
Dla trenera “Baranów” był to wielki dzień. Davies wcześniej zbudował nazwisko pracując w Preston North End i dwa razy poległ w barażach o promocję do najwyższej klasy rozgrywkowej, w tym raz w wielkim finale. Kolejna wywrotka na ostatniej prostej z pewnością stanowiłaby dla niego niezwykle przykre doświadczenie. – Celem na pierwszy sezon było stworzenie zespołu, który stanie się wartościowym przeciwnikiem dla każdego w Championship. W drugim sezonie mieliśmy skończyć w TOP6. Sezon numer trzy miał przynieść nam awans – wspominał Szkot. – Wypracowanie awansu od razu było niezwykłym osiągnięciem, na które nie byliśmy gotowi. Mówię tutaj o rozmaitych płaszczyznach, nie tylko o sile pierwszego zespołu. Nawet organizacyjnie musieliśmy wykonać szybko wiele kroków do przodu, by nadążyć za resztą.
– Z drugiej strony, apetyt rośnie w miarę jedzenia – dodał. – Planujesz swój cel w jakiejś perspektywie, ale nagle jesteś na dziesiątym miejscu w tabeli. Potem na siódmym. Potem na piątym, aż w końcu na trzecim. I masz ochotę na więcej, wciąż więcej.
Billy Davies po zwycięstwie w play-offach
Przed startem kolejnych rozgrywek Derby poczyniło dalsze wzmocnienia, na które sam Davies miał zresztą pewien wpływ. Ostatecznie traktowano go wówczas w klubie niemalże jako cudotwórcę i ufano jego przemyśleniom. Na Pride Park Stadium wylądowali Robert Earnshaw, Claude Davis, Kenny Miller, Benny Feilhaber czy też Andy Todd, za których trzeba było zapłacić w sumie około 20 milionów funtów. Wciąż nie mówimy zatem o jakiejś transferowej nawałnicy, mogącej zawstydzić największe potęgi angielskiej ekstraklasy, no ale też nie jest tak, że Derby do rywalizacji w najwyższej klasie rozgrywkowej przystąpiło w dokładnie tym samym składzie, który wywalczył awans. Choć z drugiej strony… Earnshaw, Miller czy anonimowy właściwie Feilhaber to zdecydowanie nie byli goście, po których można się było spodziewać, iż zawojują Premier League.
Na otwarcie sezonu, który okazał się największą katastrofą w dziejach ligi, podopieczni Daviesa zremisowali 2:2 na wyjeździe z Portsmouth, dziewiątą siłą poprzedniej kampanii ligowej. Następnie beniaminek minimalnie uległ Manchesterowi City.
Zaczęło się przyzwoicie. Obiecująco.
– To był w gruncie rzeczy bardzo radosny okres – opowiadał w rozmowie z BBC obrońca Derby, Darren Moore. Miał 33 lata, gdy “Barany” powróciły do Premier League. Nie sądził, że przyjdzie mu jeszcze kiedyś wystąpić na tym poziomie. – Byliśmy z siebie bardzo dumni. Spodziewałem się, że nie wyjdę już ponad Championship, aż tu nagle trafiła się kolejna szansa, by zmierzyć się z tymi wszystkimi Rooneyami i Ronaldami. Andy Griffin dodawał: – Po remisie z Portsmouth pomyśleliśmy, że Premier League chyba nie jest tak straszna, jak ją malują.
Złamani psychicznie
Lada moment prysły jednak w szatni “Baranów” wszelkie przejawy optymizmu.
W trzeciej kolejce piłkarze Derby przegrali 0:4 z Tottenhamem. W piątej ulegli 0:6 Liverpoolowi. Niedługo potem przytrafiło im się wprawdzie wspomniane zwycięstwo z Newcastle, lecz już w następnej serii spotkań Arsenal zmiażdżył ekipę z Derbyshire 0:5.
Było jasne, iż drużyny nie stać na nic więcej niż walka o utrzymanie. Zapewne jako pierwszy zdał sobie z tego sprawę szkoleniowiec. Billy Davies najpierw udzielił publicznie kilku zdumiewająco ostrych wywiadów, expressis verbis krytykując zarząd za brak dostatecznie wartościowych wzmocnień. Potem przejechał się również po swoich podopiecznych. I to wielokrotnie, czasami bezpośrednio po porażkach, dodatkowo psując i tak fatalną atmosferę. Sprawiał wrażenie człowieka skrajnie sfrustrowanego, aczkolwiek nie brakło takich, którzy uważali, iż jest to tylko gra z jego strony. Davies rzekomo nie chciał podać się do dymisji, a jednak marzył o tym, by czmychnąć z klubu jak najprędzej. Zanim sytuacja stanie się kompletnie opłakana. – Niestety, odkąd kiepsko nam idzie, prezes się do mnie nie odzywa. Liczę, że złoży mi chociaż świąteczne życzenia – grzmiał trener.
Liverpool 6:0 Derby County (5. kolejka Premier League 2007/08)
Davies wyraźnie nie chciał być tym człowiekiem, który spuści klub z ligi. To kleks w CV, którego nie sposób wywabić.
Czy rzeczywiście Szkotem kierowały tak niecne intencje? Niewykluczone. Jeżeli tak, to dopiął swego. Wyleciał. W grudniu drużynę objął zaś specjalista od spraw beznadziejnych – Paul Jewell. Anglik zasłynął w przeszłości kilkoma spektakularnymi akcjami ratunkowymi. W 2000 roku uchronił przed spadkiem ekipę Bradford, wygrywając ostatnie ligowe spotkanie z Liverpoolem, który w wyniku tego potknięcia stracił szansę na występ w Lidze Mistrzów. Siedem lat później dzięki zwycięstwu w finałowej serii spotkań utrzymał na poziomie Premier League także Wigan. Być może szkoleniowiec nieco zbyt mocno uwierzył więc w swoje zdolności trenerskie i motywacyjne? – W listopadzie spotkałem Davida Moyesa. Zapytał: “Słyszałem, że idziesz do Derby, prawda to?”. Potwierdziłem. “Na twoim miejscu bym się tam nie pchał. Graliśmy z Derby jakiś czas temu. Zdziwię się, jeśli ten zespół wygra jeszcze w tym sezonie jakiś mecz” – powiedział mi wtedy Moyes. Niestety, nie posłuchałem – przyznał Jewell.
Anglik doszedł do wniosku, że nawet mając w perspektywie niemal nieuchronną degradację, Derby to i tak całkiem fajne miejsce, by kontynuować karierę. Duży, popularny klub. Elegancki stadion, zawsze zapełniony po brzegi. No i mimo wszystko – spore ambicje.
“Już po pierwszym treningu zrozumiałem jednak, że wpadłem jak śliwka w kompot. Zawołałem na stronę Gary’ego Tealego, którego prowadziłem wcześniej w Wigan. Zapytałem: “Gary, co to jest? Ta drużyna zawsze tak wygląda, o co tu chodzi?”. Odpowiedział tylko, że czeka mnie tu bardzo dużo pracy”
Paul Jewell dla Daily Mail
Zespół okazał się całkowicie rozbity mentalnie. Podzielony na grupki. Piłkarze nie siadali wspólnie nawet na stołówce. Na treningach pojawiali się wyłącznie po to, by odbębnić pańszczyznę i zawinąć się do domu. Zero intensywności, ale i zero czystej, naturalnej radości z gry. Jewell próbował to odmienić, lecz poległ na całej linii. Być może dlatego Derby notorycznie przegrywało mecze w końcówkach spotkań.
REMIS SHEFFIELD Z LIVERPOOLEM? KURS: 5,00 W TOTOLOTKU!
Rywale nie odpuszczali. Gracze “Baranów” – owszem. Mentalnie byli całkowicie rozbici.
- 15. kolejka. 0:1 z Sunderlandem po golu straconym w doliczonym czasie
- 18. kolejka. 2:2 z Newcastle po golu w 87 minucie
- 19. kolejka. 1:2 z Liverpoolem po golu w doliczonym czasie
- 21. kolejka. 0:1 z Boltonem po golu w doliczonym czasie
- 22. kolejka. 0:1 z Wigan po golu w 82 minucie
- 29. kolejka. 0:1 z Manchesterem United po golu w 76 minucie
- 35. kolejka. 1:2 z West Hamem po golu w 78 minucie
– Lubię wyzwania, ale gdy chcesz dokonać czegoś niesamowitego w walce na dole tabeli, musisz pokazać trochę niegrzecznego oblicza. Musisz być wojownikiem. W tej drużynie brakowało odpowiedniego ducha, nie wspominając o piłkarskim potencjale, którego oczywiście także mieliśmy za mało. Właściwie dla wszystkich zawodników był to najgorszy sezon w życiu. Stracili wolę walki, przestali pragnąć zwycięstw. Poddali się. Dlatego w pewnym momencie staliśmy się jak pięściarz wagi koguciej, a każdy kolejny rywal był dla nas jak Tyson Fury – stwierdził Jewell. – Podaj mi dowolną cechę, jaka charakteryzuje zespół skutecznie walczący o utrzymanie. Dobra atmosfera, prawdziwi liderzy, przywiązanie do barw, walka do upadłego na boisku, mocne charaktery w szatni… Podaj cokolwiek, a od razu powiem ci, że w Derby tego nie było.
Klęska 0:6 z Aston Villą u siebie to chyba najlepsze potwierdzenie tej bokserskiej metafory.
Derby County 0:6 Aston Villa (34. kolejka Premier League 2007/08)
Jewell niby zatem wiedział, że z walki o uniknięcie spadku nic nie będzie, a jednak się trochę łudził.
Zimą udało mu się namówić kilku desperatów do przeprowadzki na Pride Park Stadium. Do drużyny dołączyli między innymi Robbie Savage, Laurent Robert, Roy Carroll, Emanuel Villa. I wielu innych. Po latach trener uważa to za swoją największą pomyłkę. Próbował rozniecić w szatni żar zastrzykiem świeżej krwi, ale jedyny efekt tej transferowej ofensywy był taki, że niepotrzebnie obciążono klubowy budżet wypłatami dla piłkarzy przeciętnych lub wypalonych. – Nie chciałem zaakceptować spadku, choć nawet władze klubu były już z nim pogodzone – tłumaczył Jewell. – Szukałem chaotycznych wzmocnień, a trzeba było pieniądze zostawić sobie na lato. Dałem się ponieść emocjom. Chciałem pokazać kibicom, że jeszcze walczymy. Zadecydowało serce, a nie zdrowy rozsądek. Trzeba było raczej pozbywać się słabych ogniw, zamiast dokładać kolejne.
Kiedy 34-letni wówczas Robbie Savage zdał sobie sprawę, jak wielkiej kompromitacji stał się nieopatrznie częścią, zaczął po każdym meczu ligowym komentować swoje własne występy na rozmaitych portalach i forach internetowych, oczywiście pod fałszywymi pseudonimami. “Derby to faktycznie leszcze, ale Savage w sumie nie gra tak źle!” – wypisywał, udając obiektywnego kibica.
“Byliśmy tak słabi, że nie dało się czerpać żadnej radości z gry w tym zespole. Nasza mowa ciała była tragiczna. Rozglądałeś się po szatni, patrzyłeś na kolegów i myślałeś sobie: oni to mi dzisiaj na boisku nie pomogą. Każdy pozostawał zamknięty we własnej skorupie. Z tym okropnie niepokojącym poczuciem bycia zdanym tylko na siebie. Tragedia. Jedna porażka za drugą. Aż w końcu doprowadziliśmy do tego, że nazwano nas najgorszym zespołem w historii Premier League. To najsmutniejszy okres mojej kariery. Dno dna”
Robbie Savage
Walijczyk po zakończeniu sezonu 2007/08 nie zagrał już ani jednego meczu w Premier League. Podobnie jak Kenny Miller. A także Darren Moore, Dean Leacock, Stephen Pearson, Jay McEveley, Eddie Lewis, Matt Oakley, Stephen Bywater, Claude Davis, Steve Howard, Andy Todd, Roy Carroll, Hossam Ghaly, Robert Earnshaw, Emanuel Villa, Gary Teale, Mile Strejovski, Marc Edworthy, Alan Stubbs, Lewis Price, Benny Feilhaber, Michael Johnson, Laurent Robert, Lewin Nyatanga i Danny Mills. Z kolei Tyrone Mears, Craig Fagan, Andy Griffin oraz Giles Barnes jeszcze do elity wrócili, lecz żaden z nich nie zadomowił się w niej na dłużej niż dwa-trzy sezony. Chlubny wyjątek stanowi wyłącznie David Jones. Jeden, jedyny piłkarz, który po klęsce w sezonie 2007/08 zdołał jeszcze odegrać jakąś rolę w angielskiej ekstraklasie. Pograł w elicie kilka lat, zatrudniło go parę klubów.
Czyżby pozostałych członków feralnej ekipy “Baranów” dotknęła jakaś klątwa?
No nie, nie mówimy przecież o scenariuszu filmu grozy. Choć kibice Derby niewątpliwie przeżyli w tamtym czasie horror. Po prostu wymienieni piłkarze byli albo za słabi, albo za starzy, by utrzymać się na najwyższym poziomie. No i narobili sobie wstydu, który się za nimi zwyczajnie ciągnął. – Do dziś żałuję, że podjąłem pracę w Derby – dobitnie stwierdził Paul Jewell, który po rozstaniu z “Baranami” w grudniu 2008 roku pozostawał bez pracy przez trzy lata i samodzielnie poprowadził już potem tylko jeden zespół. W 2017 roku szkoleniowiec objął funkcję… asystenta w trzecioligowym Oldham Athletic. W wieku 53 lat wylądował na peryferiach dużej piłki. Nie odratował zbrukanej reputacji.
Derby County 2007/08 – “rekordy” Premier League
Do dziś w kronikach angielskiej ekstraklasy ekipa Derby County z sezonu 2007/08 przewija się w bardzo wielu rubrykach, jeżeli chodzi o negatywne rekordy. I pewnie jeszcze trochę czasu minie, nim trafi się ktoś, kto spisze się na dystansie całego sezonu gorzej.
- najmniej punktów w historii Premier League (od sezonu 1992/93): 11
- najmniej punktów w meczach wyjazdowych: 3
- najwięcej porażek w sezonie: 29
- najmniej zwycięstw: 1
- najmniej zdobytych goli: 20
- najwięcej straconych goli w lidze 20-zespołowej: 89
- najgorszy bilans bramek: -69
No nie da się tych statystyk obronić w żaden sposób. Totalny blamaż.
SHEFFIELD PRZEGRA Z LIVERPOOLEM? KURS: 1,40 W TOTOLOTKU!
Aktualnie ekipa Derby – z Kamilem Jóźwiakiem i kontuzjowanym Krystianem Bielikiem w kadrze – zajmuje bardzo odległe, osiemnaste miejsce w tabeli Championship. Jest więc wielce prawdopodobne, że czeka ją ostra batalia o uniknięcie spadku do trzeciej ligi. Jednego piłkarze “Baranów” mogą być wszakże pewni – nie opuszczą ich kibice. W dobie pandemii okazywanie wsparcia pogrążonemu w kryzysie zespołowi stało się dla sympatyków dość mocno utrudnione, ale skoro aż siedem tysięcy fanów pofatygowało się do Blackburn, by obejrzeć przedostatni występ Derby w katastrofalnym sezonie 2007/08, to można w ciemno zakładać, że ducha nie zgasi w tych ludziach żadna boiskowa katastrofa.
fot. NewsPix.pl