Reklama

Luquinhas na motorynce, Legia wygrywa w Zabrzu

redakcja

Autor:redakcja

27 lutego 2021, 23:13 • 6 min czytania 88 komentarzy

Poprzedni mecz Legii z Górnikiem był takim laniem mistrza Polski, że aż Vuković stracił robotę. Michniewicz co prawda mówił przed dzisiejszym spotkaniem, że tamtego starcia nie oglądał, ale musiał mieć świadomość, że bój z Górnikiem jest pewną klamrą. Dlatego rewanż za tamtą porażkę musiał mieć wyjątkowy smak.

Luquinhas na motorynce, Legia wygrywa w Zabrzu

To rewanż po ciężkim boju, w którym sędzia Frankowski dopuścił do brutalnej gry i wielu kontrowersji. Rewanż, w którym Górnik zagrał znacznie lepiej, niż choćby przed tygodniem z Lechią Gdańsk. Rewanż, w którym drużyna Brosza miała sporo do powiedzenia i mogła wyjść w drugiej połowie na 2:1. Ale tak jak w tamtym meczu Górnik w pierwszych dwóch kwadransach złomował Legię, tak dzisiaj zabrzan konsekwentnie przez cały złomował Luquinhas. Wsiadł na motorynkę, a potem albo oglądał rywali w lusterku, albo był rzucany na glebę mniej lub bardziej zapaśniczo-kickbokserskim zagraniem. Brazylijczyk przeważył szalę na korzyść warszawian, ale od tego Legia ma takie indywidualności, które potrafią dać coś więcej.

Legia weszła w ten mecz tak, jakby chciała zamknąć spotkanie w pięć minut. Jeszcze niektórzy zastanawiali się, czy na pewno dobrali właściwe buty do tej murawy, a Mladenović huknął z rzutu wolnego tak, że jakby wpadło, trudno byłoby mieć pretensje do Chudego. Strzał konkretny, strzał tuż przy słupku, ale Słowak nie spał na rozgrzewce, pofrunął i to odbił.

Górnik jednak w żaden sposób nie wyciągnął wniosków z tego ostrzeżenia. Dwie minuty później Legia zadała cios w akcji, w której sprawiła, że Górnik wyglądał jak w slow motion. Warto pochylić się nad tym, co tu się stało.

Zbiórka piłki przez Martinsa, który dogra ją do Luquinhasa.

Reklama

Dryblingu w zasadzie nie da się uchwycić w stopklatce, trzeba widzieć ruch, ale to, co grał dzisiaj Luquinhas sprawia, że jego dynamika jest uchwycona nawet w ten sposób. Przyjęcie, za chwilę dzięki zwrotowi rywal na glebie, a szyki obronne Górnika złapane na wykroku.

Potem mądra, długa piłka na wolną przestrzeń. To głową przetnie Koj, ale i tak dopadnie do niej Juranović.

Reklama

Otwarta droga do bramki, kończy to wślizgostrzałem Kapustka. Ale kto wie, czy nie najważniejsze w tej akcji to ten zwrot w środku pola i puszczenie wszystkiego w ruch. Górnik miał całkowicie posypaną formację.

Szczerze mówiąc, wydawało nam się, że Legia pójdzie za ciosem. Że jest tak nakręcona, że zaraz posypią się kolejne akcje. I faktycznie byli wciąż aktywni Kapustka z Luquinhasem, włączały się boki obrony, ale też ten impet legioniści z czasem wytracili. Dla odmiany Legioniści potrafili zaprosić Górnika do tańca, stracić czy to złym podaniem, czy złym przyjęciem. Górnik potrafił też to wymusić pressingiem. Zabrzanie natomiast zupełnie nie potrafili sobie poradzić z Luquinhasem, na którym łapali kolejne kartki. Pytanie, czy taki Janża nie powinien wylecieć, pierwsze żółtko łapiąc za faul, drugie za dość spektakularne szydzenie z decyzji arbitra. Kałuziński w tej rundzie tylko zamachał łapami, a poszedł pod prysznic. Takie sytuacje pokazywały, że Frankowski nie panował nad tym meczem, nad jego atmosferą. Swoimi decyzjami tylko zwiększał napięcie na boisku.

Tak czy inaczej, Górnik grał coraz pewniej, aż w końcu wypracował sobie stuprocentową sytuację. Podobała nam się ta akcja: zaczął ją Chudy długim zagraniem do Jimeneza. Hiszpan w swoim stylu pociągnął piłkę, a potem dograł do Nowaka. Ten jednym ruchem efektownie zgubił Wieteskę jak na podwórku, ale bramka nie padła.

Padła natomiast jeszcze przed przerwą z karnego. I jakkolwiek pewnie można tę jedenastkę nazwać miękką. Można powiedzieć, że Jimenez popisał się cwaniactwem. Ale Jędrzejczyk ewidentnie kładł się łapami na Hiszpanie. Dawał pretekst, dawał możliwość takiego zachowania piłkarzowi z Zabrza. Żeby to jeszcze była jakaś dynamiczna, szybka wymiana podań, w której Jędrzejczyk został zaskoczony. Ale gdzie tam – Masouras po prostu posłał lagę w pole karne. Przecież takich piłek wstrzeliwuje się w tej lidze mnóstwo, to żelazny zestaw. A tutaj taka elektryka doświadczonego piłkarza, wielokrotnego reprezentanta Polski. Bezmyślne zachowanie. Karnego strzelił Jimenez, 1:1.

W przerwie zszedł Lopes, za niego pojawił się Muci, ale Albańczyk zaliczył falstart. Nie wiemy, może prawdą było to, co podkreślali piłkarze Górnika, że murawa była w średnim stanie – Muci zaczął od ślizgania się jak na lodowisku. Nie odkręcił się z tego, w żaden sposób nie podniósł poziomu ofensywy Legii.

Po prawdzie to ta ofensywa, wyłączając indywidualne zrywy, wyglądała źle po zmianie stron w Legii. To Górnik miał lepsze okazje. Przewrotka Kubicy może nie stworzyła jakiegoś niebywałego zagrożenia, ale sam fakt, że Kubica doszedł do przewrotki w polu karnym, swoje mówi. Była sytuacja Sobczyka, w ostatniej chwili zblokowana. Miał czystą pozycję główkową Kubica. Wpadał w pole karne Nowak, gdyby zdążył odegrać do stojącego na czystej pozycji Boakye, ten miałby sam na sam z Borucem. Swoją drogą, Boakye dzisiaj dał mierną zmianę. Tyle dobrego, że tylko raz beznadziejnie uderzył z dystansu – z Lechią katował tą grą pod siebie w praktycznie każdej okazji. Sobczyk grał dziś dużo lepiej, po prostu funkcjonując w tej ofensywie, nie będąc zagubionym wolnym elektronem.

Legia długo nie miała praktycznie nic klarownego. Ot, świetną kontrę Juranovicia rozpoczął na własnej połowie Luquinhas, ale Muci zawalił, nawet nie zdołał oddać strzału. W końcu Legii jednak znowu udało się zaskoczyć Górnika. Szybka akcja, tuż po tym, gdy to Górnik nacierał w pole karne gości. Kluczowe – ponownie – zachowanie Luquinhasa przy linii środkowej. W pierwszej akcji bramkowej zrobił różnicę zwrotem, otwierając drogę bramkowej akcji, teraz to samo, tylko jeszcze efektowniej. Koj poszedł na raz, rzucił się pod nogi, z tym że wpadł w Wiśniewskiego zamiast Luquinhasa i skasował kolegę. To jest z miejsca klasyk i symbol dzisiejszego występu Brazylijczyka. Luquinhas pociągnął tę akcję, dograł do Kostorza, a ten dorzucił kolejną kiwkę – przejechał przed nim na tyłku Paluszek, a potem Kostorz dobrze to wykończył.

Można pochwalić Górnika za grę do końca, bo jeszcze w doliczonym czasie gry mógł trafić Paluszek, ale Boruc czuwał. Biorąc pod uwagę, jak nieprzekonująco wyglądali w niektórych poprzednich meczach zabrzanie, to może być frustrujący występ, ale na pewno też da się w nim znaleźć trochę tej energii, którą Górnik miał na początku sezonu.

W Legii natomiast jak na dłoni widać dysproporcję między atakiem i obroną. Bo Legia w ofensywie wygląda coraz składniej. Na jej grę częściej patrzy się dobrze niż źle. Gdy przyspieszają z kombinacyjnym rozegraniem piłkarze tacy jak Luquinhas, Mladenović, Kapustka, Juranović, to na nasze warunki mówimy o konkretnej sile. O momentach błysku. A przecież jest najlepszy snajper ligi Pekhart, a przecież są inni piłkarze, którzy mają jeszcze rezerwy.

W lidze ta ofensywa może przykryć niejeden błąd. Ale to, jak w tyłach Legia daje tlen… Cóż, w kontekście ostatnich lat w pucharach trudno, by nie stawało przed oczami pytanie:

A co jak Luquinhasy, Kapustki i Pekharty przepchną wynik w Ekstraklasie, a potem europejski przeciętniak brutalnie obnaży słabość defensywy?

Niemniej, choć to każdy kibic Legii ma gdzieś z tyłu głowy, tak na ten moment najważniejsze są trzy punkty wyrwane po meczu, w którym tych trzech punktów wcale być nie musiało. Punktowanie w takich meczach, a nie tych, w których wszystko wychodzi, może być kluczem do tytułu.

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

88 komentarzy

Loading...