W środę Erling Haaland praktycznie w pojedynkę zapewnił BVB wygraną z Sevillą. Dwie bramki plus asysta, czyli wręcz idealny występ. Teraz Norweg stwierdził, że w sumie to nie ma sensu się zatrzymywać. Derbowy mecz z Schalke stanowił dla niego znakomitą okazję, by kolejny raz zrobić coś spektakularnego. Tym razem wymyślił sobie, że czas na jakiegoś ekwilibrystycznego gola. A skoro jest w takiej dyspozycji, to strzał nożycami po prostu musiał wylądować w sieci. Przepiękne trafienie musi mu smakować wybornie, bo jego zespół wygrał z odwiecznym rywalem zza miedzy aż 4:0.
Co ciekawe, do momentu trafienia na 2:0 Erling Haaland niczym specjalnym się nie wyróżniał. Próbował przebijać się przez głęboko postawione zasieki rywala, lecz obrońcy z Gelsenkirchen nie pozwalali mu rozwinąć odpowiedniej prędkości. To nie była defensywa z Andaluzji, która tylko stała i patrzyła na to, jak napastnik Borussii swobodnie wjeżdża sobie w pole karne. Ale tuż przed przerwą ten jeden raz zostawiła bez opieki Norwega, który otrzymał znakomite podanie od Jadona Sancho. Anglik mięciutko, z „podeszwy”, dośrodkował w szesnastkę gospodarzy, a Haaland idealnie złożył się do strzału i pokonał bramkarza. W cudowny sposób pogrążył defensywę Schalke.
Defensywę, która do 42. minuty spisywała się bez zarzutu.
Zabójcza końcówka pierwszej odsłony w wykonaniu BVB
Tak naprawdę cały plan Schalke legł w gruzach trzy minuty przed trafieniem Norwega. Gospodarze położyli akcent na zadania defensywne i liczyli na jakąś kontrę. I nawet kilka razy defensywa z Dortmundu musiała kasować ich akcje. Natomiast na chwilę przed przerwą poprawnie grająca obrona „Die Konigsblauen” zachowała się karygodnie. To, co zrobił przy bramce na 1:0 Benjamin Stambouli, zalicza się do kategorii piłkarskiego kryminału. Borussia podeszła wysokim pressingiem pod pole karne Schalke, a defensywny pomocnik zamiast wybić piłkę, zaczął bawić się i podał wprost pod nogi rywala.
Szczyt jego braku odpowiedzialności skarcił Jadon Sancho. Być może przy strzale lepiej mógł zachować się golkiper – Michael Langer, który w trakcie pierwszej części meczu zastąpił kontuzjowanego Ralfa Fahrmanna. Nie minął jeszcze szok po stracie pierwszego gola, a Haaland podwyższył prowadzenie.
Co najlepsze, kompletnie nic nie zapowiadało tego, że pierwsza odsłona skończy się dla Schalke aż tak katastrofalnie.
Po przerwie Haalnad i spółka pogrążyła gospodarzy
Goście standardowo prosili się o kłopoty. Borussia w tym sezonie uwielbia komplikować sobie życie. Gdy już wydaje się, że nic złego nie może jej się przytrafić, to ni stąd, ni zowąd któryś z jej obrońców lub bramkarz podaje tlen przeciwnikowi. Schalke nie odpuszczało i w pierwszym kwadransie drugiej odsłony zagrało va banque. Podopieczni Christiana Grossa przeprowadzili szturmowe ataki, tyle że futbolówka po strzale jednego z ich graczy trafiła w słupek, a następnie Matthew Hoppe w sytuacji sam na sam trafił bramkarza.
BVB przetrwało najbardziej newralgiczną część drugiej połowy, a w 60. minucie dokonało dzieła zniszczenia. Marco Reus i Raphael Guerreiro poklepali sobie jak na podwórku i ostatecznie przy biernej postawie defensywy gospodarzy portugalski wahadłowy wpakował piłkę do siatki.
To już był koniec marzeń Schalke. W tamtym momencie było już pozamiatane. Po tym trafieniu obserwowaliśmy istny festiwal agresji ze strony piłkarzy z Gelsenkirchen. Widać było po nich ogromną frustrację. Przecież to nie tak, że nie byli w stanie nic zrobić w tym spotkaniu. Coś tam niby kreowali, walczyli zawzięcie, a i tak ponownie muszą uznać wyższość przeciwnika.
W samej końcówce rywalizacji Erling Haaland postanowił podreperować licznik bramek i dorzucił kolejne trafienie. Był to jego siedemnasty gol w tym sezonie Bundesligi. Na następną derbową zdobycz najprawdopodobniej będzie musiał poczekać co najmniej do sezonu 2022/2023. Nic bowiem już nie wskazuje na to, że Schalke zdoła uchronić się przed spadkiem.
Nadzieja umiera ostatnia.
Schalke 04 – Borussia Dortmund 0:4 (0:2)
Jadon Sancho 42′, E. Haaland 45′, 79′, R. Guerreiro 60′
Fot. Newspix