Napisać, że Belgrad nie ma szczęścia do decyzji międzynarodowych federacji, to nic nie napisać. Gdy trzeba było rozsądzić wielką awanturę na meczu Serbii z Albanią, to ukarani walkowerem zostali gospodarze, a na domiar złego – odjęto im jeszcze 3 punkty. Gdy Financial Fair Play zaczynało na dobre hulać w europejskim futbolu, jednym z pierwszych wykluczonych z pucharów klubów była belgradzka Crvena Zvezda. Ale historia dość niecodziennych decyzji z udziałem Serbów sięga jeszcze końcówki lat osiemdziesiątych, gdy dzieciaki z Belgradu były o włos od wyeliminowania z Pucharu Europy legendarnego AC Milan.
A przeszkodziła im w tym wyłącznie mgła.
By dobrze zrozumieć to, co wydarzyło się w Belgradzie w 1988 roku, trzeba cofnąć się do postaci, które zapełniały szatnie obu klubów, ale też do “klimatu epoki”. Bo tak naprawdę dzisiejszy rozstrzał między zespołem Crvenej Zvezdy i Milanu, nie jest wcale aż tak potężny, gdy uwzględnimy przepaść z końca lat osiemdziesiątych. A jednak – czerwono-biali byli bardzo blisko przeskoczenia tej przepaści.
NARODZINY WIELKIEGO MILANU
Jeśli chodzi o początek naprawdę wielkiego Milanu, możemy wskazać dość konkretny moment, a może nawet po prostu – konkretne okienko transferowe. Silvio Berlusconi, który objął stery w klubie w 1986 roku, już po pierwszym sezonie zaliczył jedno z najlepszych mercato w całej historii futbolu. Zbyt duże słowa? Niekoniecznie, biorąc pod uwagę, że na tak niewielkiej przestrzeni czasu udało się dopiąć transfery i Marco van Bastena z Ajaksu Amsterdam, i Ruuda Gullita z PSV Eindhoven.
CRVENA ZVEZDA POKONA MILAN? KURS 4.20 W TOTALBET
Nie wchodząc przesadnie w szczegóły – Rossoneri zaczęli wówczas równo kosić konkurencję, najpierw na rynku transferowym, gdzie wkrótce dołożyli jeszcze dla pewności Rijkaarda, potem i na murawie. Berlusconi zresztą nie ograniczył się do wydawania pieniędzy na nowych zawodników – zatrudnił do tego absolutnie topowego szkoleniowca, jakim był Arrigo Sacchi, a efekty jego pracy przyszły właściwie od razu. W sezonie 1987/88 Milan zdobył mistrzostwo, wyprzedzając na finiszu Napoli z Diego Maradoną na kierownicy. Po raz pierwszy od 1979 roku, klub z czerwono-czarnej części Mediolanu triumfował w lidze – a trzeba dodać, że zrobił to w kapitalnym stylu, odrabiając duża stratę do neapolitańczyków.
Jak wielka to była drużyna? Hm, sprawdźmy takie najbardziej uderzające fakty:
-
po porażce z Fiorentiną na początku sezonu, Milan zaliczył serię 14 meczów, w których stracił ledwie dwie bramki, przegrał w tym okresie tylko walkowerem, z Romą
-
ogółem w 30 spotkaniach piłkarze Milanu dali sobie strzelić tylko 12 goli (dwa “dorzucono” im poprzez wspomniany walkower)
-
jeśli chodzi tylko o boisko – w całych rozgrywkach Milan przegrał raz – gdy mecz we Florencji wypadł tuż po spotkaniu w Pucharze UEFA. Drugą porażką był mecz, który na murawie zakończył się wynikiem 1:0.
Na pozycję lidera Milan awansował ogrywając w bezpośrednim meczu Napoli u stóp Wezuwiusza. Maradona strzelił wówczas gola, ale neapolitańczycy przegrali 2:3 po dwóch trafieniach Virdisa i wisience na torcie w postaci bramki van Bastena.
Już wówczas skład wyglądał diabelnie silnie. Do tak doświadczonych i uznanych zawodników jak Ancelotti czy Baresi, dorzucono jeden z najlepszych roczników w mediolańskiej akademii – z Costacurtą i Maldinim na czele. W połączeniu z Holendrami – ekipa nie do rozbicia, co udowodniła na krajowym podwórku. I miała zamiar potwierdzić już rok później w Europie.
PIĘKNY BAL NA TONĄCYM OKRĘCIE
Crvena Zvezda Belgrad? Cóż… Da się odnaleźć pewne podobieństwa. Serbowie też właśnie przechodzili sporą reorganizację we własnych strukturach, zmieniły się władze klubu, zmieniła się również filozofia oraz – co pewnie najważniejsze – zmieniły się argumenty na rynku transferowym. Coraz mocniej rozhuśtana przez nacjonalistyczne nastroje Jugosławia, ale i chwiejąca się w posadach żelazna kurtyna, to paradoksalnie dość udane tło do robienia dużej piłki. Zresztą, nie jest chyba przypadkiem, że w Polsce to ostatni duży zryw Górnika Zabrze, gdzie szalał wówczas Jan Szlachta.
Zvezda tak naprawdę zaczynała swoją złotą erę, wykorzystując ostatnie lata zjednoczonej Jugosławii. Być może do pewnych ruchów transferowych nie mogłoby dojść już trzy czy pięć lat później, być może niektóre mecze nie mogłyby się odbyć. Ale wówczas?
Za sprawą rzutkich działaczy oraz korzystnej sytuacji politycznej, Zvezda wyrastała na najważniejszy klub Jugosławii. Jeszcze w sezonie 1986/87 zajęła trzecie miejsce – za Partizanem i Velezem, przegrywając też puchar z Hajdukiem Split. To były jednak dopiero początki rządów Dragana Dżajicia, czyli serbskiego odpowiednika Zbigniewa Bońka. Legendarny piłkarz zastał Zvezdę pogrążoną w kryzysie, nie tylko sportowym, ale i organizacyjnym. Po skandalu w połowie lat osiemdziesiątych, gdy 7 z 9 spotkań ostatniej kolejki ligowej uznano za sprzedane, cały jugosłowiański futbol potrzebował reform. Ostatecznie “niedziela cudów” z braku dowodów pozostała nierozliczona, ale początkowe zainteresowanie mediów i polityków poskutkowało tymczasowym odebraniem tytułu Partizanowi. Tytuł zwrócono, natomiast futbol dostał jasny sygnał – koniec robienia sobie jawnych żartów z kibiców.
Dżajić wstrzelił się więc idealnie w tempo – jako piłkarz z piękną kartą zawodniczą, nieumoczony w układy, pomysłem na zorganizowanie nowoczesnego klubu.
Być może ze dwa lata wcześniej zniechęciłaby go korupcja. Być może ze trzy lata później trafiłby już na wojenne wiry. Ale wtedy zdołał szybko zbudować bałkański dream team. Wyjęcie Borislava Cvetkovicia z Dinama Zagrzeb – majstersztyk numer 1. Wyjęcie Dragana Stojkovicia z zespołu Radnicki Nis – drugi. Właściwie można to zestawić swobodnie z Gullitem i van Bastenem w Milanie. Dwaj wielcy piłkarze ściągnięci w jednym czasie z prostym celem – stworzyć ekipę zdolną nie tylko do zdominowania ligi, ale też sukcesów w Europie.
MILAN FAWORYTEM MECZU W BELGRADZIE. TOTALBET ZA JEGO WYGRANĄ PŁACI PO KURSIE 2.02
Podobieństw jest zresztą więcej – bo Zvezda, tak jak i Milan, śmiało inwestowała też w młodych zawodników. Miała o tyle łatwiej, że supermarketem była dla niej cała powierzchnia Jugosławii. Prosinecki, Chorwat? Czemu nie, zapraszamy. Savicević z Czarnogóry? Bierzemy. Pancew z Macedonii. Sabanadzović i Jurić z Bośni i Hercegowiny. Każdy naród miał już wówczas swoje wielkie kluby, Chorwacja miała Dinamo i Hajduk, Bośnia choćby Żeljeznicar, Macedonia Vardar Skopje. Zvezda wyławiała i ściągała do siebie perełki z terytorium, które dzisiaj dostarcza zawodników do pięciu czy sześciu różnych reprezentacji.
A trzeba pamiętać, że młodzi zawodnicy z Jugosławii byli wtedy cholernie mocnymi kozakami. W 1987 roku w Chile młodzieżowa reprezentacja U-20 zdobyła złoty medal Mistrzostw Świata, pokonując NRD w półfinale i RFN w finale. Suker, Prosinecki, Boban, Mijatović, Leković – istny gwiazdozbiór. Zvezda na turniej wysłała trzech swoich piłkarzy, potem oczywiście na różnych etapach kariery trafiali do niej kolejni. I pewnie gdyby planów nie pokrzyżowała wojna, wraz z rosnącą nienawiścią serbsko-chorwacką – ta liczba jeszcze by się zwiększyła.
Tak czy owak – Zvezda była mocna. Niesamowicie mocna. Jugosławia mogła się chwiać, jej najlepszy klub przeżywał bezprecedensowy rozkwit.
PRZEGRALI Z POGODĄ…
– Savicević nawet nie był profesjonalnym piłkarzem, był w wojsku, na wyjazdowy mecz musiał dostać przepustkę. A oni? Fizycznie to była banda potworów, mieli do tego mnóstwo świetnych zawodników na ławce rezerwowych. Nawet Gullit wrócił na ten drugi mecz! Wszyscy od razu wiedzieliśmy, że to był fatalny pomysł – tak wspominał całość w reportażu BBC Dragan Stojković.
– A Milan był już na kolanach… – wzdychał.
Ech, kto ma zrozumieć Zvezdę, jeśli nie my, Polacy, naród zamknięty w “gdyby”? Gdyby nie Małgorzata Ostrowska, gdyby Jan Furtok trafił, gdy Marek Penksa i tak dalej. Zvezda akurat swoje “gdyby” opiera na nieco mocniejszych podstawach. Bo Milan faktycznie dzieliło pół godziny od totalnej kompromitacji, która dokonałaby się za sprawą piłkarzy z Jugosławii.
W momencie losowania nikt na poważnie nie rozpatrywał porażki Rossonerich.
Wręcz przeciwnie, mediolańczycy mieli już na własnym terenie zdobyć odpowiednią zaliczkę bramkową, by na słynnej belgradzkiej Marakanie się nie przemęczyć. Tymczasem na San Siro to właśnie goście pierwsi strzelili gola. Dragan Stojković trafił tuż po przerwie, a gospodarzy było stać tylko na jednobramkową odpowiedź. Remis 1:1 u siebie był sensacyjny – pamiętajmy, że mierzyła się ekipa van Bastena i Baresiego z przybyszami z Bałkanów, może i utalentowanymi, ale jednak – bez podejścia do holenderskich mistrzów Europy z 1988 roku.
Rewanż przeszedł do historii jako jeden z najbardziej niefortunnych ataków pogodowych w dziejach serbskiej piłki. Marakana w nadkomplecie, według niektórych źródeł na trybunach mogło zasiąść nawet 95 tysięcy widzów. Początek spotkania na plus dla gospodarzy, pewnie również dlatego, że Milan grał w osłabieniu, odpoczywał choćby Ruud Gullit. Natomiast totalny szał zaczął się tuż po przerwie. Co prawda warunki zaczynały się już mocno pogarszać, na boisko spadła dość gęsta mgła, ale początkowo to nie przeszkadzało piłkarzom. Kibicom – owszem. Według relacji Telegrafu o golu dla Zvezdy północna część stadionu dowiedziała się dopiero po wybuchu radości tej południowej. Spiker niepoprawnie odczytał nazwisko strzelca, o opisaniu, jak padła bramka przez dziennikarzy obecnych na loży prasowej też nie było mowy.
Ale kurczę, sędzia kazał grać, piłkarze biegali, bramka została prawidłowo zdobyta.
Crvena Zvezda na początku drugiej połowy prowadziła 1:0, w dwumeczu miała pozytywny dla siebie wynik 2:1. Co więcej – Virdis przyłożył Juriciowi, za co został ukarany czerwoną kartką. Jakieś pół godziny do końca. Jedna bramka i jeden zawodnik przewagi nad Milanem. Z dzisiejszej perspektywy trudno właściwie zrozumieć, co się wówczas stało.
Materiały wideo z tego meczu potwierdzają – grać się już dłużej nie dało. Po godzinie gry sędzia Dietery Pauly zdecydował się przerwać mecz z uwagi na pogarszające się warunki atmosferyczne – gęsta mgła już nie tylko uniemożliwiała kibicom oglądanie spotkania, ale też piłkarzom dogrywanie do siebie dokładnych piłek. Sęk w tym, że… postanowiono anulować cały mecz.
PRZEGRALI Z DZIAŁACZAMI
– Potrzebowaliśmy odpoczynku, nie mieliśmy takiej kadry jak Milan – narzekał po latach wspomnianych Stojković. I było to narzekanie uzasadnione.
Po pierwsze – podjęto decyzję, że mecz zostanie powtórzony już 24 godziny później. Po drugie – że rozpocznie się od nowa, od wyniku 0:0, przy udziale jedenastu piłkarzy AC Milan, jedynie bez wykluczonego za czerwoną kartkę Virdisa. Jakim cudem uznano czerwień Virdisa, a jednocześnie Milan mógł grać 90 minut w pełnym składzie? Jeśli uznano, że pierwszy kwadrans drugiej połowy mógł być już niemiarodajny z uwagi na mgłę – czemu nie zdecydowano się rozegrać tylko 45 minut? Doszło do tego, że Milan korzystając z tego dodatkowego dnia… włączył do kadry Gullita. Holender pojawił się na murawie w 47. minucie powtórzonego meczu.
– Rijkaard powiedzał mi, że jestem naprawdę świetnym zawodnikiem, a Milan miał w tych dniach mnóstwo szczęścia – to dalej Stojković przepytywany przez BBC.
To na pewno nie była kokieteria. Tym razem wprawdzie to Włosi pierwsi zdobyli bramkę, już w 35. minucie, ale Zvezda się nie poddała. Cztery minuty później wyrównał właśnie Stojković. Po 90 minutach utrzymywał się remis 1:1, rozstrzygnięcia nie przyniosła również dogrywka. Wielki, potężny Milan, do awansu z Crveną Zvezdą Belgrad potrzebował anulowania jej bramki, anulowania czerwonej kartki, jakichś 270 minut grania, a potem wygranej serii jedenastek.
– To nie był “jeden z najlepszych” klubów świata. Był po prostu najlepszy. Z mojej perspektywy – najlepszy w historii – puentował Stojković.
I TAK JUŻ ZOSTAŁO
Według wielu kibiców Zvezdy – to był skład na zwycięstwo w całym Pucharze Europy. Potwierdzają to zresztą dalsze losy Milanu, który po niemożebnych mękach w Belgradzie potem gładko skosił Real (5:0) czy Steauę (4:0 w finale). Belgrad został skrzywdzony, nie ulega to wątpliwości. Zresztą nie był to ani pierwszy, ani ostatni raz, gdy Serbowie cierpieli za sprawą specyficznych decyzji międzynarodowych organizacji. Natomiast w całej tej dość smutnej historii o zmarnowanych wysiłkach Crvenej Zvezdy jest mimo wszystko całkiem przyjemny happy end.
Zvezda porażkę z mgłą, działaczami, a finalnie i z Milanem przyjęła po męsku. Sezon później wywalczyła dublet na krajowym podwórku, a w 1991 roku… zdobyła Puchar Europy.
Dla zdeterminowanych zawsze jest dobra pogoda. Czasem tylko trzeba chwilę poczekać.
Fot. FotoPyK