Reklama

Mikołajki w Budapeszcie. Liverpool obdarowany przez RB Lipsk

Jan Piekutowski

Autor:Jan Piekutowski

16 lutego 2021, 23:42 • 5 min czytania 8 komentarzy

Kojarzycie tę dziecięcą radość, gdy lata temu dostawaliście od rodziców prezenty na szóstego grudnia? Zero potrzeb, radość z najmniejszej rzeczy – liczył się gest, bo i największy banał można było wykorzystać w zgodzie ze swoją wyobraźnią. Dokładnie takie same pokłady euforii miał w dzisiejszym meczu Liverpool – on po prostu bawił się tym, co dał mu Lipsk.

Mikołajki w Budapeszcie. Liverpool obdarowany przez RB Lipsk

Klub z Niemiec postanowił ten mecz przegrać na własne życzenie. Niczym hojny rodzic rozłożył przed swoim dzieckiem wszystko to, co miał najlepszego i pozwolił mu korzystać do woli. The Reds z takiej okazji po prostu musieli skorzystać. Pazernie wykorzystali wszelakie błędy gospodarzy i odnieśli bardzo ważne zwycięstwo – nie tylko pod względem boiskowym. Jednakże początek wcale tego nie zwiastował.

To ekipa dowodzona przez Juliana Nagelsmanna narzuciła tempo na samym starcie. Byli bardzo blisko zdobycia bramki, ale Liverpool uratowała niecelność Daniego Olmo. Piłka po strzale głową spoczęła jedynie na słupku bramki Alissona. Niemniej, był to wyraźny sygnał dla gości – miejcie się na baczności, bo następnej okazji nie zmarnujemy.

Być może tak by było, gdyby nie to, że de facto kolejną tak dobrą szansę RB Lipsk miał dopiero na sam koniec spotkania, gdy w sytuacji sam na sam z bramkarzem pomylił się Hee-Chan Hwang. Rezerwowy Czerwonych Byków zachował się jednak fatalnie – jego uderzenie podcinką wylądowało w sporej odległości od słupka. Na zegarze była już 93. minuta i Liverpool miał za sobą ponad półtorej godziny równej, dobrej i zaskakująco zorganizowanej gry w defensywie. Błąd Hendersona można zatem wybaczyć, oczywiście głównie przez wzgląd na to, że nie skończyło się utratą dwubramkowego prowadzenia.

Prowadzenia, które The Reds w dużej mierze zawdzięcza postawie podopiecznych Nagelsmanna.

Reklama

Przepis na porażkę

Krótko mówiąc – to nie był dobry mecz w wykonaniu gospodarzy. Był po prostu fatalny.

Kłopoty RB Lipsk w linii ataku zmusiły 38-letniego szkoleniowca do wystawienia… sześciu pomocników. W pierwszej jedenastce na Liverpool nie wybiegł ani jeden napastnik, przez co obowiązki za zagrożenie bramce Alissona miały zostać rozłożone na kilku zawodników. Jednakże koniec końców ani Olmo, ani Adams, ani Nkunku nie zrobili wiele, by faktycznie pokonać Brazylijczyka. Tercet ten oddał łącznie cztery strzały. Dla równowagi warto zwrócić uwagę na trio The Reds – Firmino, Salah i Mane w mniejszym lub większym stopniu przestraszyli Gulacsiego dziewięciokrotnie. Różnica była widoczna gołym okiem.

Lipsk jednak był do takiej sytuacji względnie przyzwyczajony. Nagelsmann miał sporo zarzutów do części swoich napastników, a reszta – na czele z Hwangiem i Sorlothem – po prostu zawodziła. Wystawienie takiej kombinacji na Liverpool było jednak o tyle przemyślane, że przeciwko Leicester City The Reds największe kłopoty mieli nie z Vardym, ale z środkowymi pomocnikami Lisów. Być może 38-latek liczył, że zagęszczenie drugiej linii także i dzisiaj wystarczy, by pokonać podopiecznych Jurgena Kloppa. Julian ryzykował, ale jednocześnie wszystko mieściło się w ramach zrozumiałej kalkulacji.

W przeciwieństwie do tego, co odwalili jego zawodnicy. Należy bowiem zwrócić uwagę na to, że chociaż goście dusili i cisnęli gospodarzy (więcej podań, posiadania piłki, strzałów na bramkę, przechwytów, odbiorów), to mieli wyraźny problem ze sforsowaniem defensywy Lipska. Nic dziwnego – Czerwone Byki mają przecież najbardziej szczelną obronę w całej Bundeslidze, dopuścili do straty jedynie 18 bramek! Gdyby jednak mieli taką tendencję do popełniania błędów jak dzisiejszego wieczora, to wynik ten utrzymałby się pewnie przez pierwszych dziesięć kolejek.

Pierwszy cios w swoją twarz wymierzył Marcel Sabitzer. Austriak postanowił wycofać piłkę do jednego ze swoich obrońców. Pomysł dobry, bo Liverpool podszedł bardzo wysoko, sam pomocnik miał na plecach dwóch piłkarzy The Reds. Jego zagranie było jednak na tyle nieudolne, że zamiast do Upamecano, trafiło pod nogi Salaha. Egipcjanin tej sytuacji zmarnować nie mógł. Zrobiło się 1:0.

Rozczulająca jest reakcja samego Sabitzera, gdy przez dwie sekundy próbował gonić skrzydłowego mistrza Anglii. Po tej krótkiej chwili odpuścił i włożył twarz w ręce. Gest ten wykonał jeszcze zanim Salah stanął oko w oko z Gulacsim. On po prostu wiedział, co zaraz nastąpi.

Reklama

Na tym jednak nie kończyły się błędy Lipska. Już kilka minut później okropnie pomylił się Mukiele, który wyłożył się przed Sadio Mane. Francuz próbował zażegnać niebezpieczeństwo rozpaczliwą przewrotką, ale nie trafił w piłkę. Przejął ją Senegalczyk i on też popisał się zimnokrwistym wykończeniem.

Chociaż Liverpool grał dzisiaj naprawdę dobrze, to paradoksalnie gospodarze stworzyli im najlepsze sytuacje. Fortuna w końcu się odwróciła, wszak The Reds zaznali podobnej porażki w miniony weekend, gdy trzy błędy pozwoliły Leicester City na zdobycie trzech bramek.

Tym razem to oni byli tymi, którzy żerowali na błędach innych. Odnieśli zwycięstwo zasłużone, ale i przy okazji uwydatnione przez chwilowe postradanie zmysłów podopiecznych Nagelsmanna. Defensywa, która stanowi monolit w Bundeslidze, grała dzisiaj z pełnymi portkami. Błędy popełniał nie tylko Mukiele, ale i Klostermann, a przede wszystkim Upamecano. Środkowy obrońca regularnie mylił się w ustawieniu, nie nadążał za rywalem, miał aż 20 niecelnych podań. Gdyby Bayern miał się sugerować tylko tym jednym spotkaniem, pewnie zrobiłby wszystko, aby cofnąć transakcję i pozostawił Francuza na Red Bull Arena.

Krok pierwszy wykonany

Nie warto jednak spłycać tego meczu do błędów popełnionych przez RB Lipsk. Należy bowiem pochwalić robotę, którą wykonał Liverpool, a przede wszystkim Jurgen Klopp. Jego zespół właściwie wypisał się z walki o tytuł Premier League, w kompromitującym stylu przegrał z Leicester City, a Niemiec musi walczyć jeszcze z osobistymi demonami. Mimo tego udało mu się tego wieczora dźwignąć swoich podopiecznych i zagrali tak, jak za swoich starych czasów.

Przypominali heavymetalowy zespół, który po latach rozpierduchy na scenie wydał kilka przeciętnych kawałków, ale wrócił z impetem, by pokazać młodszym miejsce w szeregu. Pytanie, jak długo ten stan się utrzyma. W końcu Liverpoolowi już kilkukrotnie podawano w tym sezonie tlen i kilkukrotnie okazywało się to mało skuteczne w dalszej przyszłości.

Dzisiaj jednak wszyscy będą świętować. Abstrahując od tego, co może wydarzyć się już niedługo, The Reds wykonali pierwszy, bardzo ważny krok ku temu, by nie musieć spisywać tego sezonu na straty. Było nie było – odnieśli wyjazdowe zwycięstwo nad wiceliderem Bundesligi. Morale w szatni w końcu skoczyły do góry tak wysoko, jak potrafił tylko Wilt Chamberlain.

RB LIPSK 0:2 LIVERPOOL

M.Salah 53′, S.Mane 58′

Fot.Newspix

Angielski łącznik

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Błaszczykowski o aferze zdjęciowej. “Mnie nie pozwoliłoby wewnętrzne ego”

Patryk Stec
6
Błaszczykowski o aferze zdjęciowej. “Mnie nie pozwoliłoby wewnętrzne ego”
Hiszpania

Mbappe wraca z dalekiej podróży. Taki Real kibice chcą oglądać

Patryk Stec
7
Mbappe wraca z dalekiej podróży. Taki Real kibice chcą oglądać

Anglia

Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
6
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Komentarze

8 komentarzy

Loading...