Wyścig o status najnudniejszej ekipy w Ekstraklasie trwa. Na razie prowadzi Cracovia, która o wrzutkach śni i wrzutkami żyje. Trochę z tonu spuściła Lechia, wygrywając wczoraj w niezłym stylu z Rakowem, ale mamy innego faworyta, który mógłby zdetronizować Pasy. Jest nim Lech Poznań. Rany, jaka ta drużyna jest nudna. Słaba. Bezzębna i bez pomysłu. Dziś – jeden celny strzał w Płocku. I mecz w dupę. Brawo!
Nie chcemy słyszeć, że Lech miał w nogach 120 minut z Radomiakiem. Nie trzeba było grać 120 minut z Radomiakiem, naprawdę, wystarczyło zrobić swoje w pierwszej połowie z pierwszoligowcem, który nie zaczął jeszcze ligi, a potem dojechać na luzie drugie 45 minut. Skoro się nie udało (mimo szczęśliwego awansu), wypadałoby odrobić tamtą beznadzieję w lidze. Nie wyszło tym bardziej, od patrzenia na Kolejorza bolały zęby, jakby pijany dentysta wiercił bez znieczulenia. Brr.
Ekipie Żurawia wychodziło mało albo nic. Choć troszeczkę można wyróżnić jedynie Szymczaka, który w pierwszej połowie zgrabnie się odwrócił w polu karnym, ale został zablokowany przez Urygę, a w drugiej dobrze się urwał i zagrał patelnię Kamińskiemu, tyle że ten nie trafił. Sami widzicie: jak za takie Himalaje futbolu chcemy wyróżniać, to reszta siedziała w piwnicy.
Sykora zaliczył kolejny bezbarwny występ, powoli zaczynamy się zastanawiać, co ten chłopak potrafi i czy cokolwiek. Ramirez? Jaki Ramirez, chłopa nie ma. Wspomniany Kamiński? Niedokładny, z lewej nogi uderzył tak, że na jego miejscu balibyśmy się nią nawet wchodzić do tramwaju. Marchwiński jak wszedł na boisko, to błysnął tym, że prawie się zabił bez kontaktu z rywalem i wyprowadził Wiśle kontrę. Tiba nie rządził w środku pola, Rasak i Lagator sobie z nim poradzili, co jest, cóż, wymowne.
Jak wspomnieliśmy: to wszystko złożyło się na jeden celny strzał Lecha. Rany, co innego można robić na boisku przez 90 minut niż kopać w kierunku bramki? Rozumiemy kontuzje i nieobecności niektórych piłkarzy, ale naprawdę – nie godzi się, by poznaniacy tak grali w piłkę. A właściwie w nią nie grali, bo ich występy coraz mniej przypominają futbol, niebezpiecznie zbliżają się do jakiegoś performensu, który ma wywołać skandal, lecz treści w nim niewiele.
Z kolei Wisła Płock nie było w tym meczu lepsza o dwie klasy, ale jednak była lepsza. Stworzyła sobie parę sytuacji, przede wszystkim kopała w bramkę, natomiast długo jej problem polegał na tym, że te próby nie były najlepsze. Problem nazywał się Tuszyński. A jakże. Pod koniec pierwszej połowy przyjął sobie w polu karnym i uderzył, ale w środek bramki. Po przerwie wyszedł sam na sam z van der Hartem, jednak kopnął źle i Holender w sumie trochę został trafiony, wiele robić nie musiał.
W końcu jednak przyszła 73. minuta, Tuszyński znów był w polu karnym. I teraz nie wiemy: strzelał czy podawał? Znając jego umiejętności, można powiedzieć, że strzelał, bo wyszedł z tego niezły flak, z drugiej – cholera, bądźmy raz mili. Podawał! Piłka trafiła do Susnjary, nowy nabytek Nafciarzy miał do pustej bramki z metr i tak, trafił. Ale w jakim ekstraklasowym stylu… Widać, że chłopak kuma bazę, tutaj nie może być normalnie. Otóż chciał przyjmować, natomiast to mu nie wyszło, piłka mu odskoczyła, odbiła się od drugiej nogi i wpadła do siatki.
Cudowny gol i świetnie podsumowanie tego starcia, które trzeba to powiedzieć – nie należało do najlepszych. A używamy takiego sformułowania, bo chyba została w nas jeszcze sympatia z poprzedniego akapitu.
W każdym razie – Wisła wygrywa czwarty raz z rzędu, a Lech, jakkolwiek to brzmi, nie powinien już patrzeć na czołówkę, tylko za siebie. Ma 19 punktów i pięć punktów przewagi nad ostatnią Stalą, tyle że Stal ma dwa mecze zaległe. Jasne, między tymi ekipami jest jeszcze sporo drużyn, ale sam fakt, że można umieścić Lecha w podobnym zdaniu, wiele mówimy o tym sezonie w wykonaniu poznaniaków.
Fot. FotoPyk