Jeśli zapytacie przed każdym sezonem w Lechii, Zagłębiu, Lechu i Legii, o co chcą walczyć w nadchodzącym roku, w pierwszych dwóch przypadkach powiedzą, że o puchary, w kolejnych dwóch – o mistrzostwo. Najstraszniejsze, że najczęściej będą mieli rację, bo to zawsze będzie w ich zasięgu.
A dlaczego to straszne? No nie trzeba daleko szukać argumentów, wystarczy spojrzeć na Puchar Polski. Lechia odpadła z Puszczą Niepołomice, Zagłębie z Chojniczanką, Lech miał więcej szczęścia niż rozumu z Radomiakiem, Legia też nie bez problemów przeszła ŁKS. Tak więc nasz towar eksportowy albo nie jest w stanie przejść rywala czasem i z drugiej ligi, albo tak męczy bułę, że potrzebuje cudu w karnych.
Fantastycznie, po prostu fantastycznie.
Te mecze najlepiej pokazują, jak ta liga nie potrafi grać w piłkę. Jak trzeba się ustawić na kontrę, to co jakiś czas coś wyjdzie, bo jest więcej miejsca, rywal nie nadąża, to i piłka może się po kilka razy odbić od konarów. Ale atak pozycyjny? Zapomnijcie. Przyjedzie zespół z niższej ligi, stanie w tyłach i już jest problem. Jak tutaj wymienić kilka celnych podań, by zaraz przyspieszyć i zgubić te zasieki? Przecież to niemożliwe. Trzeba wrzucać. A wrzutki nie zawsze dochodzą do celu (u nas najczęściej nie).
I nie mówcie mi, że to wina muraw. Dać im zielony stół, to też zgłupieją, czego najlepszym dowodem są przecież eliminacje do pucharów rozgrywane latem. Przyjeżdżają pasterze, kelnerzy i listonosze, którzy murują i jeśli nie wpadnie przez pierwszy kwadrans, to potem jest problem. Dlatego kończy się na 0:0 z jakimiś Gibraltarczykami czy Finami, a jak odpalicie sobie 3:0 Lecha z Łotyszami, to zobaczycie, że też było walenie głową w mur, a pierwsza bramka padła z przypadku.
Tak niestety gramy w piłkę na poziomie klubowym. Dużo chaosu, szumu, ale jak trzeba coś wymyślić w ataku pozycyjnym, to nie idzie.
Z jednej strony nie chcę nikomu zaglądać do portfela, z drugiej, jak widzę Filipa Starzyńskiego z pensją 100 tysięcy złotych, który w ogóle nie wyróżnia się na tle Chojniczanki i tylko człapie w jedną czy w drugą, to trudno nie załamać rąk. Przewalamy pieniądze na wszystko, na słabych obcokrajowców, na Polaków, którzy jak złapią dobrą sumkę, to potem nagle nie chce się im grać w piłkę.
Chciałbym sprawdzić, ile euro kosztuje nas jeden punkt w rankingu UEFA. Podejrzewam, że pod w tym względem bylibyśmy w TOP 10 Europy, oczywiście więksi by nas wyprzedzili, ale cóż, oni mają wyniki. My przepłacamy, a wyników nie ma.
Natomiast latem usłyszę, że mistrz chce walczyć o Ligę Mistrzów, reszta o faze grupową nowego pucharu. Pamięć jest krótka. Nie będą pamiętać, jak kilka miesięcy wcześniej prawie lecieli po rzutach karnych z Radomiakiem czy bitwie z ŁKS-em. Ale na Europę, a jakże, będą gotowi jak nigdy dotąd.
WOJCIECH KOWALCZYK