Kilka miesięcy temu poruszyliśmy sprawę absurdów niższych lig w związku z rzekomym brakiem udziału publiczności oraz przekładaniem meczów. Ostatecznie jakoś udało się w stanie permanentnej prowizorki dograć te ostatnie kolejki. A trzeba przyznać, że w pewnym momencie było już bardzo blisko kolejnego zamrożenia rozgrywek. Jednak nowy rok, to nowe problemy i nowe absurdy. Kluby amatorskie kolejny raz muszą mierzyć się z utrudnieniami, które spowodowały rządowe restrykcje. Na szczęście dla futbolu z ligowych nizin polscy działacze nie wywiesili białych flag i na wszelkie możliwe sposoby starają się ratować zimowe przygotowania.
Niby oficjalnie amatorzy siedzą w domach, a w praktyce odnotowaliśmy nagły wzrost liczby profesjonalistów. Duża część klubów postawiła na innowacyjne metody przeprowadzenia okresu przygotowawczego – leśne zgrupowania oraz trenowanie po szopach. Karnawał kombinacji trwa w najlepsze, a działacze muszą stawać na głowie, by ich zespoły mogły w jakikolwiek sposób szlifować formę do wiosennych zmagań. Trenerzy są zdezorientowani, prezesi mają ręce pełne roboty w związku z wymaganą papierologią, bo inaczej sanepid i policja będzie robić im jazdy. Z kolei wojewódzkie związki kolejny raz muszą uspokajać zainteresowanych, że sytuacja jest ponoć pod kontrolą. No, może i jest, ale problemy jednak nie znikają i w dalszym ciągu wszystko jest spinane trytytką.
Grać albo nie grać – oto jest pytanie
Wczorajsza decyzja rządowa o przedłużeniu do 14 lutego zakazu zbiorowego uczestnictwa piłkarzy-nieprofesjonalistów wywołała ogromne głosy oburzenia. Działacze mają już dość kreatywnych zabaw w kotka i myszkę ze służbami, prawem oraz brakiem logiki. Każdy chciałby już normalnie trenować.
Problem polega na tym, że pod koniec lutego miały ruszyć niższe ligi. Terminarz, poprzez poszerzenie rozgrywek nawet do dwudziestu kilku zespołów, jest napięty do granic możliwości. Ewentualne przesunięcie startu rundy wiosennej spowoduje, że zaległe kolejki będą musiały zostać rozegrane w środku tygodnia. A to już nie uśmiecha się nikomu. Czasami trenerom trudno jest zebrać optymalny skład w weekend, a co dopiero w środę.
– W kwestiach procesowych start rozgrywek amatorskich w województwie dolnośląskim nie jest zagrożony, bo do wznowienia zmagań pozostało jeszcze trochę czasu. Z tym że nie jasna jest informacja od Ministerstwa Zdrowia, bo chodzi nam o to, byśmy wiedzieli, kiedy będziemy mogli ruszyć. Obecnie jesteśmy zawieszeni w próżni i za dwa tygodnie będziemy musieli reagować na sytuację. Nasz związek jest przygotowany na wariant rozpoczęcia rozgrywek nawet w połowie kwietnia i zakończenia ich w połowie lipca. Mamy zamiar się spotkać w poniedziałek z klubami i zapytać się o ewentualną zgodę na przesunięcie terminu. Coś wspólnie wymyślimy – mówi Andrzej Padewski, prezes Dolnośląskiego Związku Piłki Nożnej.
*
Lokalni działacze związkowi czekają. W sumie tylko to im pozostało. Nauczeni doświadczeniem z wiosny 2020 r., kiedy to zbyt pochopnie podjęli decyzję o zakończeniu rozgrywek, nie chcą już na rympał przepychać doraźnych rozwiązań. Z kolei Zachodniopomorski Związek Piłki Nożnej podjął pierwsze działania.
– Na tę chwilę przełożyliśmy rundę Pucharu Polski, która miała odbyć 20 lutego, a co do decyzji w kwestii rozgrywek od czwartej w dół: czekamy na komunikaty. Wszystko będzie zależeć od tego, czy 14 lutego zostaną zniesione obostrzenia dotyczące sportu amatorskiego. Pragnę przypomnieć, że jesienią była dużo gorsza sytuacja epidemiologiczna, a jednak udało nam się rozegrać do końca rundę jesienną. Z tego, co wiem, PZPN ma prowadzić rozmowy z Ministerstwem Zdrowia – informuje Jacek Siebert, przewodniczący Wydział Gier i Ewidencji ZZPN.
Za kulisami ponoć trwają dyskusje dotyczące podziału IV ligi zachodniopomorskiej na grupę spadkową oraz mistrzowską. Poluzowałoby to terminarz. Działacze twierdzą, że obecnie nie mają tego w planach, ale nie od dziś wiadomo, że najchętniej zastosowaliby ten wariant. Dużej części drużyn nie podoba się ten pomysł.
– Był czas, że można było wpuszczać 50% kibiców, ale ZZPN – nagle przejęty losami klubów, dbaniem o zdrowie – sami z siebie ograniczyli tę liczbę do 25%. A teraz jeszcze myślą o podziale czwartej ligi na dwie grupy. Apelowaliśmy latem, nie ja jedyny, żeby zrobić tak od początku sezonu, żeby wszystko było jasne, albo żeby po prostu dać taki zapis w razie czego. I co? I mówili, że nic zapisywać nie będą, bo nie ma szans na przerwanie rozgrywek. To ja się pytam, co teraz? W trakcie sezonu będziemy modyfikować regulamin? Panie kochany, to są jaja. A co do działań Ministerstwa Zdrowia: Boże kochany, jak oni mogą zakazywać uprawiania sportu?! – anonimowo wypowiedział się dla nas działacz klubu z IV ligi, mającego siedzibę w okręgu koszalińskim.
*
Przedstawiciel zachodniopomorskich struktur związkowych wskazał, że regulamin dopuszcza taką możliwość, lecz obecnie nie zostaną podjęte działania prowadzące do podziału ligi.
– Jest grupa zespołów, która zgłosiła nam problem dotyczący ich przygotowań do sezonu. W niektórych gminach obiekty są zamknięte, w innych są otwarte dla klubów/zawodników do tego uprawnionych zgodnie z rozporządzeniem. Gdy klub posiada odpowiednie dokumenty, to OSiR-y wpuszczają ich tam. To jest trudna sytuacja. Przed sezonem prowadziliśmy z klubami otwartą dyskusję na temat kształtu i formuły rozgrywek czwartoligowych. Kluby de facto decydowały o tym, jaki chcą mieć format rozgrywek i zdecydowały większością głosów, że chcą grać mecz i rewanż. Nie chcieli podziału po rundzie jesiennej na grupę mistrzowską i spadkową.
Natomiast związek zabezpieczył się regulaminowo, że w związku z pandemią może w trakcie rozgrywek zmienić ich format. Gdyby coś się działo – brakowało terminów lub padł inny pomysł, jak poradzić sobie z problemem – możemy dokonać takiej zmiany. Oczywiście w razie takiej sytuacji będziemy się konsultować z klubami. Teraz nie ma takiej potrzeby, bo sprawa jest jeszcze otwarta. Na ten moment nie jesteśmy postawieni pod ścianą – dodaje Jacek Siebert.
Nie było nas, był las, nie będzie nas, będzie las
Działacze się zmieniają. Trenerzy przychodzą i odchodzą. Zawodnicy wznawiają przygody z futbolem i rezygnują z grania, ale futbol amatorski wciąż jest, wciąż istnieje i wciąż stanowi istotną rolę w życiu każdej lokalnej społeczności. Nawet epidemia koronawirusa i stos obostrzeń nie dały mu rady. Kluby trenują, w miarę możliwości rozgrywają sparingi. Nie mogą teraz tylko siedzieć, czekać i patrzeć na to, co przyniosą najbliższe dni.
W dużym skrócie: piłkarze-amatorzy nie mogą trenować i rozgrywać meczów kontrolnych. No chyba że zostaną zawodowcami. Co na to kluby? Wpadły na pomysł, by podsunąć piłkarzom umowy zlecenia, kontrakty albo umowy stypendialne. Oczywiście to wyłącznie podkładka na wypadek wizyty smutnych panów i pań z różnych służb. Gdy posiadają pełen pakiet zaświadczeń, że ich zawodnicy uprawiają sport profesjonalnie, mają czyste papcie. Wówczas nie mogą ich wygonić z boiska.
Genialne, prawda?
Tylko że nie wszyscy mogli zastosować ten myk. Można znaleźć dużą liczbę zespołów, które po cichaczu zbierają się na orlikach lub euroboiskach. W skrajnych przypadkach mają zajęcia, na których mogą obcować z przyrodą.
– Obecnie piłkarze biegają po lasach – oficjalnie. Gdy kończyliśmy rundę, było 25 tysięcy dziennych przypadków zachorowań. Dziś te liczby oscylują w granicy od trzech do pięciu tysięcy i próbują nam wmówić, że amatorzy będą chodzić i zarażać. To jest troszkę niepoważne traktowanie sportu amatorskiego. W galerii handlowej albo muzeum jest większe ryzyko zakażenia niż na świeżym powietrzu, pod warunkiem, że zespoły nie będą korzystać z szatni. Nie ma żadnych podstaw oraz argumentów, aby amatorski sport aż tak bardzo był objęty restrykcjami – mówi Andrzej Padewski.
*
Okej, znakomitej części drużyn udało się obejść przepisy, co nie zmienia faktu, że co chwilę idą na nich donosy, że jednak nie wszyscy mają „dobre papiery”. Sanepidy uczyniły sobie ze stadionów miejsca pielgrzymek. Niektórzy sędziowie przed sparingiem żądają pełnej dokumentacji. Jak podkreśliły osoby z lokalnych związków – nie mają do tego prawa. Także oprócz zmrożonej murawy, mimo spełnienia formalnych wymogów, tak czy siak, przygotowania są zaburzone.
– Teraz się uporaliśmy z problemami: możemy raz na jakiś czas wskoczyć na boisko, zagrać nawet sparing, ale wciąż to żaden komfort pracy. Wcześniej standardowo biegaliśmy po lasach i parkach. Najlepsze jest to, że dzieci i młodzież na podstawie jakiegoś zaświadczenia mogą spokojnie trenować – i bardzo dobrze, tak powinno być – a amatorzy już nie. A teraz gra idzie do dużą stawkę. Mianowicie: rozstrzygają się konkursy miejskie na dotacje celowe dla klubów sportowych. Jeżeli dalej będzie trwał taki stan rzeczy i liga nie ruszy w normalnym terminie, znowu będą chcieli nam obciąć kasę, bo nie będziemy grać regularnie spotkań oraz trenować, czyli nie jesteśmy w stanie wywiązać się z umowy dotacyjnej – opowiada prezes czwartoligowego klubu ze Szczecina.
Trenerzy zaś wyrażają obawy co do formy fizycznej piłkarzy. Nie ukrywają, że organizmy ich zawodników mogą potem odczuwać zaburzony rytm przygotowań zimowych. Szkoleniowcy na każdym kroku podkreślają, że okres styczeń-luty to najważniejsze miesiące w roku, a trenowanie na zasadzie: raz las, raz boisko, w zależności od sytuacji i uznania zarządcy obiektów, stanowi duże ryzyko dla zdrowia graczy.
Przepisy, a rzeczywistość
Wszystkim powoli kończy się już cierpliwość. Działacz zespołu z okręgu koszalińskiego, uczestniczącego w rozgrywkach czwartej ligi w dość dosadny sposób skomentował obecną sytuację:
– Ale proszę pana, o czym tu w ogóle gadać? Wiele lat siedzę w piłce i takich jaj jeszcze nie widziałem. Ja nieraz sobie włączam te pożal się Boże serwisy informacyjne i co chwilę słyszę, że jak to mamy wiele zakażeń, że jak to jest świetnie, bo zakażenia spadły, a na następny dzień, że jak to jest źle, bo zakażenia wzrosły. Szału idzie dostać. No, ale sobie myślę, że wiadomo, jest to poważna sprawa, ale piłka jakoś funkcjonować musi. No i faktycznie – funkcjonowała. Graliśmy całą jesień, nie było problemów. A teraz każą nam czekać. Ale sorry, ja nie po to wchodziłem do piłki, żeby siedzieć na dupie i nic nie robić. Aż mnie gotuje, jak o tym myślę. No, ale jak tak rozmawiam z innymi prezesami, to są za grą. Mówią mi: – Dajmy spokój, graliśmy przy prawie 30 tysiącach zakażeń i problemu nie było.
A teraz co się dzieje? Mamy nie trenować, bo ktoś na górze sobie tak wymyślił? Ja panu coś powiem: każdy, podkreśli pan wielkimi literami, KAŻDY klub czwartej ligi prowadzi treningi, większość gra sparingi. Z okręgówką w moim regionie koszalińskim jest podobnie. Zakaz istnieje, gdzieś tam ktoś go wpisał na papier, ale ma się do rzeczywistości tak samo.
*
Prezesi wojewódzkich związków również przestają się szczypać. Cały czas podkreślają, że pandemia dla jest realnym zagrożeniem dla społeczeństwa, ale przepisy dotyczące sportu amatorskiego są tworzone w oderwaniu od rzeczywistości. Trudno się z nimi nie zgodzić. Obowiązujące regulacje kompletnie nie mają uzasadnienia behawioralnego. A już na pewno nie spełniają one pierwotnych założeń. Kto ma trenować, to trenuje, ale musi się namęczyć, aby uzyskać na to pozwolenie. Brakuje doprecyzowania wielu kwestii i można odnieść wrażenie, że przepisy rozporządzenia były pisane na kolanie.
– Nie ma jasnej wykładni rozporządzenia regulującego kwestię sportu w wydaniu amatorskim. Złe przepisy spowodowały, że wszyscy musimy szukać jakiś dziwnych sposobów, luk w prawie, aby legalnie ominąć obostrzenia. Zapytam się: po co? Proste przepisy są najlepsze. Przypomnę, że młodzież została zamknięta w domach do godziny 16.00. Powalczyliśmy jako PZPN, aby mogli uczęszczać na treningi. Młodzież trenuje, potem wraca do domu. Natomiast amatorzy chodzą normalnie do pracy, a już na boisko nie mogą wyjść. To jest dla mnie nie do wytłumaczenia. Osoby odpowiedzialne za proces legislacji powinny pojechać w teren, skonsultować się ze związkami, popatrzeć jak to realnie funkcjonuje. Jestem krytycznie nastawiony do wszystkiego, co przeszkadza piłce amatorskiej. Niestety, wielu zapomina, jak ważną funkcję w życiu każdej społeczności spełnia właśnie futbol, ogólnie sport w wydaniu amatorskim – uważa Andrzej Padewski.
*
Doświadczenia z jesieni pokazują, że aktualnie nie można popadać w skrajne nastroje. Prędzej czy później niższe ligi wystartują i pewnie jakoś kolejną rundę uda się poprowadzić do mety. Natomiast obecna sytuacja jest bardzo problematyczna. Jasne, jakoś radzą sobie działacze. Od zawsze w kombinowaniu polscy działacze stanowili wyższą ligową półkę. Ktoś powie: ale o co im chodzi? Przecież trenują.
Tylko chyba nie na tym ma to wszystko polegać.