Conor McGregor był zdecydowanym faworytem starcia z Dustinem Poirierem. Conor McGregor miał dziś zapewnić sobie miejsce w walce o pas kategorii lekkiej. Conor McGregor miał znów przynieść UFC miliony w pojedynku o mistrzostwo. Nic z tego nie wyszło – Poirier wziął rewanż za porażkę sprzed ponad sześciu lat i w drugiej rundzie mocnymi ciosami rzucił Irlandczyka na matę. A świat MMA zastygł w zdumieniu. Rok temu Conor mówił bowiem, że “król wrócił”, gdy pokonał Donalda Cerrone. Dziś król zdecydowanie upadł. Dosłownie i w przenośni.
Smaczne przystawki
Wiadomo, że wszyscy czekali na danie główne, ale naprawdę warto było nie nastawiać budzika na szóstą rano, a po prostu przesiedzieć całą galę – od karty wstępnej – i oglądać kolejne pojedynki. Tym bardziej, że rywalizację w tej zaczynał szukający przełamania Marcin Prachnio. Polak przegrał trzy pierwsze pojedynki w UFC – wszystkie w pierwszych rundach – i tak naprawdę zaskoczeniem było to, że otrzymał kolejną walkę. W dodatku opowiadał, że w kość dał mu się lockdown, który sprawił, że trenować musiał między innymi… na parkingach.
Nie spodziewaliśmy się więc cudów. A tymczasem Marcin pozytywnie nas zaskoczył. W starciu z Khalilem Rountreem zachwiał się co prawda ze dwa razy na nogach, ale ogółem walczył znakomicie. Obaj zresztą wypuszczali takie ciosy, że komentatorzy właściwie powinni byli używać fachowego nazewnictwa i głosić, że lecą same “luje ogłuszacze”. Serio, tu nie było ciosów przygotowujących do mocniejszych uderzeń. Każdy kolejny miał rywala znokautować. Ale żaden tego nie zrobił – skończyło się decyzją. A ta była jednogłośna i to na korzyść Polaka. Prachnio dostał swoje przełamanie, a my – niezły początek karty wstępnej.
Potem też było dobrze. Julianna Pena znakomicie poddała Sarę McMann za sprawą duszenia, dwie kolejne walki dały nam pokaz niezłego MMA na dystansie pełnych trzech rund. W karcie głównej zaczęło się od… dwukrotnego nokautu Mariny Rodriguez na Amandzie Ribas. Po serii mocnych ciosów Marina była przekonana, że sędzia przerwał pojedynek. A tu niespodzianka – wcale tego nie zrobił. Rodriguez jednak nie rozpaczała, tylko jeszcze raz podbiła do rywalki, wyprowadziła kolejnych kilka mocnych ciosów i tym razem arbiter już faktycznie pojedynek zakończył.
Potem zaprezentował się Machmud Muradow – Tadżyk związany z Czechami, a trenujący w poznańskim klubie – który kolanem i ciosami znokautował Andrew Sancheza. Niezłe trzy rundy zobaczyliśmy w kolejnej walce kobiet, aż wreszcie przeszliśmy do pierwszego z głównych dań – co-main eventu gali, czyli starcia Dana Hookera z Michaelem Chandlerem. Ten pierwszy to szeroka czołówka kategorii lekkiej, drugi… debiutował dziś w UFC. Ale fani na jego walkę czekali od dawna, bo to żaden anonim – wręcz przeciwnie. Chandler już teraz jest jedną z gwiazd MMA i wreszcie trafił do największej federacji świata.
A jak już trafił – to wszedł z drzwiami.
Połowa pierwszej rundy wystarczyła mu, by znokautować swojego rywala. Znakomitym sierpowym najpierw powalił Hookera na matę, a potem kombinacją ciosów zmusił sędziego do przerwania pojedynku. Choć najważniejsze i tak chyba było to, co mówił po walce. – Conor McGregor – niespodzianka, niespodzianka! Jest nowy król dywizji lekkiej. Dustin Poirier, twój czas nadchodzi. I Chabib, jeśli kiedyś uznasz, że chcesz nas zaszczycić swoją obecnością z powrotem w klatce UFC w twojej wyprawie po 30-0 [bilans pojedynków – przyp. red.], musisz kogoś pokonać. Więc pokonaj mnie, o ile dasz radę – mówił. A potem krzyczał dookoła, że chce walk z najlepszymi. Cóż, ma trochę pecha.
Bo jego znakomity występ przyćmiło to, co stało się chwilę później.
Conor padł
Pierwsza runda tego pojedynku przebiegała tak, jak się tego spodziewaliśmy. Poirier poszukał obalenia, było trochę pracy przy siatce, nieco brudnego boksu, ale w końcu obaj fighterzy wrócili na środek. Amerykanin miał znakomitą strategię – kopnięciami celował w nogę postawną McGregora, skutecznie ją obijając i utrudniając Conorowi poruszanie się po macie. A potem w drugiej rundzie zapisał niesamowitą kartę w historii nie tylko UFC, ale całego MMA.
Bo naprawdę – wszyscy czekali już na zwycięstwo McGregora. I liczyli, że skusi ono do powrotu do UFC Chabiba Nurmagomiedowa. Ten zresztą zapowiadał (o ile Dana White nie blefował), że będzie się dzisiejszej gali przyglądać i jeśli ktoś zrobi tam “coś specjalnego”, to rozważy powrót, by bronić mistrzostwa. Cóż, chyba możemy uznać, że Dustin Poirier coś specjalnego zrobił.
McGregor powszechnie uważany jest bowiem za jednego z najlepszych – o ile nie najlepszego – boksera w UFC. McGregor nigdy wcześniej nie przegrał przez nokaut, swoje cztery zawodowe porażki notował jedynie przez poddania. Nikt nie był w stanie pokonać Irlandczyka ciosami. Aż do dziś. Gdy Poirier zaczął sypać serią mocnych uderzeń, Conor mógł jedynie wycofać się pod siatkę i próbować kontry. Sam wcześniej – tak się wydawało – całkiem udanie napoczął rywala. Ale ten był jednak w znakomitej formie.
SCORE: EQUALED.
[ #UFC257 | #InAbuDhabi | @VisitAbuDhabi ] pic.twitter.com/V7sOcRy1Uh
— UFC (@ufc) January 24, 2021
I w końcu Poirier trafił. Raz, piekielnie mocno. Zachwiał Irlandczykiem. Potem drugi, trzeci i czwarty cios też sięgnęły celu. Conor nie utrzymał się na nogach. Padł na matę, a fani – obecni przecież na hali – wpadli wręcz w ekstazę. Bo to mniej więcej tak, jakby w bokserskim ringu znokautować Tysona Fury’ego – niemal niewyobrażalne. Gdy sędzia przerwał pojedynek, wszyscy mogli uznać, że byli świadkami czegoś absolutnie historycznego.
Ta walka miała przecież zakończyć się zupełnie inaczej. Inny miał być zwycięzca, inne potencjalne zestawienia, inne rozmowy po pojedynku. A propos rozmów, oddać musimy McGregorowi, że zachowywał się zupełnie inaczej niż zwykle. Po prostu uznał wyższość rywala, pogratulował mu wygranej, ale zapowiedział, że jeszcze tu wróci. Zresztą mimo tej porażki to dalej jest jego scena, dalej jego show. Po prostu teraz będzie występować w nieco innej roli.
A skoro już o powrocie i kolejnej walce, to wróćmy do Michaela Chandlera. Ten o McGregorze w końcu wspominał, więc może warto byłoby to właśnie z nim się zmierzyć? Z całą pewnością akurat Conor na wybór potencjalnych rywali nie będzie mógł narzekać. Dustin Poirier raczej też nie – co by się na ten moment nie działo, zdaje się być kandydatem numer jeden do walki o pas mistrzowski.
Uczciwie sobie na nią zapracował.
Fot. Newspix