Za każdym razem czegoś brakuje. W Zakopanem zadecydował jeden skok Andrzeja Stękały. Dziś Stękała latał znakomicie, ale w swojej pierwszej próbie gorzej zaprezentował się Dawid Kubacki. I ostatecznie nasi skoczkowie przegrali w konkursie drużynowym z Norwegami. Również druga była Natalia Maliszewska w mistrzostwach Europy w rywalizacji na 500 metrów – swoim koronnym dystansie.
Znów jeden skok
Skoczkowie walczyli dziś nie tylko o drużynowe zwycięstwo w Lahti – na tej samej skoczni, na której zdobyli cztery lata temu nasze pierwsze (i na razie jedyne) złoto mistrzostw świata w drużynie – ale też o odzyskanie prowadzenia w Pucharze Narodów. Nie udało się ani jedno, ani drugie. Skoki narciarskie to niestety taki sportu, że wystarczy drobny błąd, a wszystko może się sypnąć. W Zakopanem przekonał się o tym Andrzej Stękała, dziś – Dawid Kubacki. Gdyby Dawid – skaczący jako ostatni z Polaków – w pierwszej serii oddał taką próbę, jak w drugiej, pewnie bylibyśmy zwycięzcami.
Trudno jednak gdybać po czasie. Kubacki z pewnością wie, co zrobił źle, zresztą ostatnio dość często powtarza się u niego stary błąd – wychodzi wysoko, ale w taki sposób, że potem hamuje w powietrzu. W pierwszej serii leciał do tego dość niestabilnie i nagle opadł. Blisko. Za blisko, żebyśmy mogli walczyć o pierwsze miejsce. W drugiej serii i on, i jego koledzy starali się nadrobić stratę do Norwegów, ale zabrakło niespełna sześciu punktów. Udało się za to wyprzedzić Niemców.
Co może cieszyć? Stabilna forma Kamila Stocha. Gdyby dziś był konkurs indywidualny, Kamil stanąłby na najniższym stopniu podium. Wyżej byliby jedynie wracający do rywalizacji w świetnym stylu Stefan Kraft oraz Karl Geiger, który latał wprost fantastycznie. Bardzo dobrze skacze też Andrzej Stękała. Martwi Kubacki, ale on już wielokrotnie udowadniał, że swoje błędy potrafi wyeliminować i latać daleko w najważniejszych momentach. A dla niego ten najważniejszy nadejdzie zapewne w Oberstdorfie, gdy będzie bronić mistrzostwa świata.
Jutro w Lahti – w konkursie indywidualnym – powinno być ciekawie również dlatego, że Halvor Egner Granerud po raz kolejny udowodnił, że nie jest stabilny. Jego drugi skok wyglądał bardzo źle w locie (dostał zresztą przez to słabe noty) i wcale nie zabrakło dużo, by przegrał Norwegom konkurs. I to mimo tego, że w serii treningowej latał fantastycznie. A jego wyniki są, wiadomo, istotne w kwestii walki o Kryształową Kulę. Bo Norweg ma przecież dużą przewagę, ale gdyby tu udało się takiemu Stochowi trochę odrobić, tam kilka punktów uszczknąć, to na koniec sezonu mogłoby się zrobić naprawdę ciekawie.
I na to liczymy.
Natalia na swoim poziomie
Tuż przed występami skoczków w Lahti, w Gdańsku w finale mistrzostw Europy jechała Natalia Maliszewska. Nasza gwiazda short tracku już od dłuższego czasu reprezentuje światowy poziom. Najlepiej świadczą o tym jej medale. Jeszcze przed dzisiejszym występem miała na koncie srebro mistrzostw świata i trzy krążki z mistrzostw Europy – w tym złoto. Oczywiście na 500 metrów. To jej najlepszy dystans, ale równocześnie jeden z najtrudniejszych. Wszystko rozgrywa się bardzo szybko, jeśli na początku utknie się za rywalką, trudno jest potem ją wyprzedzić.
I tak też było w przypadku Maliszewskiej. Choć rozpoczęło się od sporych nerwów. Po pierwszym starcie w finale Natalia upadła bowiem na lód w połowie pierwszego wirażu. Wyścig jednak zrestartowano, dyskwalifikacją ukarano też Martinę Valcepinę, uznając, że to przez nią Polka upadła. To oznaczało, że pojadą tylko cztery łyżwiarki, więc o medal miało być odrobinę łatwiej. Gdy Maliszewska ustawiła się od razu po starcie na drugiej pozycji, można było mieć pewność, że krążek zdobędzie.
Mieliśmy, oczywiście, nadzieję, że powalczy o złoto. Sęk w tym, że znalazła się w holenderskiej kanapce. Przed sobą miała znakomitą Suzanne Schulting, a za sobą Xandrę Velzeboer, która cały czas ją naciskała. Polka stwierdziła, że srebro – którego zresztą jeszcze na 500 metrów nigdy nie wywalczyła – jest lepsze od brązu, więc nie warto ryzykować, że się je straci i broniła się przed atakami Velzeboer. Skutecznie. Dojechała druga, potwierdzając, że należy do ścisłej czołówki tego dystansu.
Na razie potwierdzenie przyszło na arenie europejskiej. Że na świecie nie jest inaczej, będzie mogła udowodnić od 5 do 7 marca – wtedy w holenderskim Dordrechcie odbędą się mistrzostwa świata.
Fot. Newspix