Dzisiejszego wieczoru los pchnął nas w taki układ gwiazd, że o fotel lidera walczyły dwie ekipy z Manchesteru. Emocjom daleko było do korespondencyjnego starcia, które decydowało o mistrzostwie Premier League w 2012 roku, ale i tak nie mogliśmy narzekać. Manchester United tylko sobie znanym sposobem najpierw odrobił starty z Fulham, a później obronił prowadzenie i pierwsze miejsce w tabeli.
Ale umówmy się, gdyby dzisiaj wskoczył przed nich Manchester City, musielibyśmy mówić o dużej wpadce Czerwonych Diabłów. Raz, że The Citizens musieli pokonać naprawdę silną Aston Villę. Dwa, że Manchester United musiał zgubić punkty w starciu z beniaminkiem – zajmującym 18. miejsce Fulham, które ostatnio wygrało jeszcze w listopadzie 2020 roku. Brakowało niewiele, ale drugi warunek nie został spełniony. W przeciwieństwie do pierwszego.
Starcie podopiecznych Pepa Guardioli z ekipą Deana Smitha było naprawdę dobrym widowiskiem. Skończyło się na 2:0 dla gospodarzy, ale równie dobrze mogło być 7:2. Swoje szanse marnowali… wszyscy. Foden, De Bruyne, Traore, Watkins, Gundogan, Sterling, Gabriel Jesus, Barkley, Cancelo. Łącznie oglądaliśmy aż 39 strzałów! Dlaczego zatem padło stosunkowo mało bramek? Czy celowniki były aż tak rozstrojone? Ano nie do końca.
W wielu sytuacjach o wyniku decydował jeden człowiek, jednak nie zawsze byli to bramkarze. Tytaniczną pracę wykonali bowiem defensorzy, wielokrotnie stający na linii frontu. Parę razy poświęcił się Mings, innym razem Konsa, później Stones, a Ruben Dias zaliczył tak spektakularny wślizg, po którym futbolówka magicznym sposobem uniknęła wturlania się do siatki, że sam Mariusz Pawelec mógłby pokiwać głową z uznaniem.
Some more angles of this… how on earth pic.twitter.com/IaHoSZV5Z3
— Ryan (@bernardooooV3) January 20, 2021
Niemniej to szalone spotkanie wygrał właśnie Manchester City, będący zespołem zwyczajnie lepszym. Gdy w drugiej połowie rzucili się Aston Villi do gardła, odpuścili dopiero, gdy The Villans nie mieli już siły oddychać, a w grząskim boisku tonęli równie dramatycznie, co polska husaria w hoffmanowskim „Ogniem i mieczem”. Rozdzierające ciosy zadali Bernardo Silva – posyłający bombę zza pola karnego, a następnie Gundogan – egzekutor rzutu karnego, sprokurowanego przez Matty’ego Casha.
Należy jednak pamiętać, że chociaż to zawodnicy z The Etihad mieli więcej dogodnych sytuacji i wynik mógł być iście hokejowy, to wcale nie grało im się łatwo. Podopieczni Deana Smitha potrafili się odgryźć i kilka razy prawie udało im się zaskoczyć Edersona. Podobne odczucia mieli panowie wracający na Old Trafford, którzy w meczu z Fulham musieli się srogo zmęczyć.
Manchester City 2:0 Aston Villa
B.Silva 79′, I.Gundogan 90′
Upierdliwy beniaminek
Chociaż stołeczny klub wygrał swój ostatni mecz siedem kolejek temu, to nikt w Manchesterze United nie powinien spodziewać się łatwiej przeprawy. Od kiedy Scott Parker uprzątnął bałagan w defensywie i zrezygnował z beznadziejnego Michaela Hectora, The Cottagers stracili tylko trzy bramki w ostatnich pięciu meczach. Zdołali zatrzymać ofensywy Southampton i Brighton, zaś Chelsea tylko cudem zdołała wbić im decydujące trafienie, mimo że przez pół meczu grała w przewadze.
Dlatego nikt nie powinien udawać Greka, gdy okazało się, że na swoim stadionie Fulham będzie chciało narzucić Manchesterowi United twarde warunki. Zaczęli w najlepszy możliwy sposób – Czerwone Diabły wykazały się zaskakującym rozkojarzeniem, chociaż Ole Gunnar Solskjaer przestrzegał, że koncentracja jest warunkiem jakiegokolwiek sukcesu – doskonałą sytuację stworzył sobie Lookman, którego zatrzymał David de Gea. To jednak nie zapaliło lampki kontrolnej.
Piłkę w środku boiska opanował Zambo Anguissa i mógł się pomocnik The Cottagers mocno zaskoczyć, bo okazało się, że nie jest przez nikogo atakowany. Co więcej, wspomniany wcześniej Lookman ma wystarczająco miejsca, by spokojnie wybiec między dwóch obrońców. Nic dziwnego, że wobec takiej bierności zawodników z Old Trafford, piłka po chwili zatrzepotała w ich siatce. Zawiedli wszyscy z dwóch pierwszych linii Czerwonych Diabłów, na czele z Paulem Pogbą oraz Aaronem Wan-Bissaką. Pierwszy odpuścił pressing na Kameruńczyku, drugi złamał linię spalonego i sprawił, że trafienie Lookmana zostało uznane.
W pierwszym kwadransie Fulham mocno rozdrażniło Manchester United. Była jak ta jedna kartka papieru, która przecina kciuk i zostawia płytkie, ale cholernie wkurzające cięcie. Na szczęście wszystkich fanów Czerwonych Diabłów okazało się, że piłkarze Solskjaera mają za sobą kurs pierwszej pomocy.
Mistrzowie odrabiania, mistrzowie Premier League?
Odwrócili losy meczu z Sheffield United (3:2), z West Hamem United (3:1), z Southampton (3:2), z Evertonem (3:1) i z Newcastle United też (4:1). Dzisiaj dołożyli kolejnego rywala. Kolejny raz Manchester United dał się wyszumieć swojemu przeciwnikowi, kolejny raz był bliski porażki, ale kolejny raz umknął śmierci w spektakularny sposób, wychodząc z rozbitego samochodu przez okno pasażera.
Oglądając mecze Czerwonych Diabłów w tym sezonie, nie sposób nie odnieść wrażenia, że oni kochają chodzić po linie, która zawieszona jest nad basenem wypełnionym krwiożerczymi rywalami. Ich kibice nie mają właściwie pół spokojnego wieczoru, bo nawet gdy wygrywają, to i tak muszą się parę razy złapać za serce. Przeciwko podopiecznym Parkera znowu odwijali ten sam film.
Gol Lookmana zadziałał niczym sole trzeźwiące i zmusił drużynę z Old Trafford do ataku. Próbował Ferandes, próbował Pogba, ale do celu wciąż brakowało dużo. W końcu jednak Portugalczyk znalazł sobie miejsce na lewej stronie, posłał piłkę w pole karne, tam fatalnie zachował się Areola i nagle zrobiło się 1:1. Futbolówkę do siatki wepchnął Edinson Cavani. Manchester wcale na tego gola nie zasługiwał aż tak bardzo – beniaminek bronił się dzielnie i inteligentnie, co rusz wypuszczając kontry. Zostali jednak załatwieni przez swoich kompanów.
Trafienia Urugwajczyka po prostu dało się uniknąć, czego nie można powiedzieć o trafieniu na 2:1, gdy sprawy w swoje ręce wziął Paul Pogba. Francuz umiejętnie okiwał kilku rywal, a potem huknął lewą nogą w okienko bramki, pozostawiając swojego rodaka bez najmniejszych szans.
🔥🔥🔥💪 Pogba pic.twitter.com/pB38ojuhUK
— SPORT⚽ (@arnold_ke8) January 20, 2021
W dalszej części spotkania Fulham próbowało się odgryzać, ale nie było dzisiaj kozaka na Davida de Geę, który nawiązał do swoich najlepszych występów między słupkami Czerwonych Diabłów. Hiszpan poradził sobie ze strzałami Kamary oraz Lotfusa-Cheeka, a raz zdołał zaczarować futbolówkę, tak że ta minęła jego bramkę o kilka centymetrów, a Manchester United dowiózł zadowalający rezultat.
Dowiózł, bo trudno mówić o zdominowaniu spotkania. To beniaminek starał się dyktować warunki gry, prawdopodobnie stworzył sobie lepsze sytuacje. Jednak Solskjaer znów znalazł jakiś sposób, by uniknąć straty punktów. Jego ekipa przegrywała, dźwignęła się i ostatecznie wygrała, mimo że wcale nie stworzyła przekonujących akcji bramkowych. Jakim cudem? Tego chyba nie wie nikt.
Warto w takim wypadku zastanowić się, czy faktycznie można mówić o szczęściu ze strony podopiecznych Norwega. W końcu powtarza się ono zaskakująco często. Być może wystarczająco regularnie, by poważnie myśleć o odbiciu tytułu Premier League.
Fulham 1:2 Manchester United
A.Lookman 5′ – E.Cavani 21′, P.Pogba 65′
Fot.Newspix