Reklama

„Ostrzegają mnie, że zostanę kaleką. Chcę jednak wrócić do poważnego grania”

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

23 stycznia 2021, 08:41 • 15 min czytania 26 komentarzy

Kiedy Michał Bartkowiak miał 9 lat, strzelał bramki Barcelonie. Swego czasu był uznawany za największy talent na Dolnym Śląsku, a w kadrach młodzieżowych robił świetną robotę u boku Dawida Kownackiego czy Bartłomieja Drągowskiego. Jako 16-latek grał już na poziomie centralnym, liznął Ekstraklasy we Wrocławiu, poznał realia 1. ligi w Legnicy. Niestety jego rozwój zaczęły zaburzać kontuzje, które nie odpuściły aż do dzisiaj. Powiedzieć, że jego przygoda nie jest usłana różami, to jak nic nie powiedzieć. Poniższa rozmowa to swego rodzaju rachunek sumienia. To droga przez trudne i życiowe tematy. Od błędów z przeszłości, przez trudne przeżycia pozasportowe, po depresję i realia życia po życiu. Zapraszamy.

„Ostrzegają mnie, że zostanę kaleką. Chcę jednak wrócić do poważnego grania”
Tęsknisz za profesjonalną piłką?

Bardzo, a szczególnie za takim trybem życia jak w Śląsku czy Miedzi. Wstajesz rano, idziesz na trening, robisz to, co kochasz. I nagle „pach!” – nie ma tego. W tak młodym wieku kończysz uprawianie sportu na poziomie zawodowym, nie masz żadnej alternatywy, brakuje ci wykształcenia. Po okresie spędzonym w Śląsku poszedłem do Foto-Higieny Gać, ale i tak musiałem rozpocząć normalną pracę na magazynie. Budziłem się przed czwartą rano, pracowałem do 11. Wracałem do domu, jadłem obiad i czasami szedłem spać na godzinkę-dwie. O 14-15 wyjeżdżałem na treningi aż za Wrocław, co powodowało, że poza domem byłem najczęściej do 23. Tak to kręciło się przez pół roku.

Długo w Foto-Higienie nie zabawiłeś. Pół roku.

Tam był problem z prezesem. Kiedy powiedziałem, że chciałbym spróbować swoich sił gdzieś indziej, okazało się, że mam do czynienia z człowiekiem nieuczciwym. Usłyszałem „Skoro nie zamierzasz być z nami dłużej, nie zapłacę ci za ostatni miesiąc”. Kto normalny tak robi? Potrzebowałem pieniędzy, miałem je zagwarantowane. Nagle stanąłem przed rzeczywistością, w której muszę sobie poradzić kilka tygodni bez wypłaty. Nie przelewało się, więc to była poważna sprawa.

Nie uwłaczały ci nowe realia?

Ludzie robili głupie docinki. To były dla mnie takie małe ukłucia, choć starałem się tego nie okazywać. Musiałem myśleć o tym, co będzie dalej. Rodzina, żona w ciąży, dziecko… Trzeba było zacisnąć zęby i pracować. Wiesz, nie dałbym rady skupić się wyłącznie na piłce, siłowni i rehabilitacji. Pod względem finansowym nie było kolorowo, musiałem myśleć o opłacaniu rachunków i utrzymaniu rodziny. Jasne, z 3. ligi jakieś środki dostawałem, jednak mówimy o bardzo małych kwotach.

Trudno zachować czystą głowę, kiedy w takim wieku tyle rzeczy spada ci na głowę?

Nie było mowy o czystej głowie. Nawet kiedy jechałem na mecze czy treningi – czułem się po prostu źle. Zmęczenie pracą, słaba sytuacja w domu… Nie mogłem skupić się na jednej rzeczy, bo kilka tłoczyło się w jednym momencie. Poza tym, kiedy jechałem grać, modliłem się za każdym razem, żeby nic mi się nie stało w nogę. Czułem ją, nie byłem pewny siebie.

Reklama
Czułeś strach?

Tak. Nawet chodząc po ulicy, bałem się, że coś mi się stanie. Starałem się jednak o tym nie myśleć, choć z głowy nigdy nie potrafiłem tego do końca wyrzucić. Może to moja wina, że w moim życiu nawarstwiło się tak wiele złego. Stres, niedostateczny sen, nerwy. Przy mojej podatności na kontuzje powinienem mieć zupełnie inną codzienność. Spokojniejszą, nastawioną na regenerację.

Ta podatność od zawsze dawała się we znaki?

W Górniku Wałbrzych nigdy nie miałem poważniejszych problemów. Co najwyżej skręcony jeden i ten sam staw skokowy. Naciągnięcia mięśni się zdarzały, ale bez uszkodzeń więzadeł czy złamań.

Widzisz w tym jakąś przyczynę?

Możliwe, że poważniejsze kontuzje były efektem okresu, w którym występowałem na poziomie 2. ligi jako 16-latek. Grałem mecz seniorów, potem juniorów, wpadała szkolna liga, wyjścia na orliki… Ciągle piłka. Miałem taką sytuację, kiedy po jednym z turniejów włożyłem nogę w gips na dwa tygodnie. Pierwsze, co zrobiłem po jego zdjęciu, było pójściem na orlika. Niewykluczone, że to wszystko zaczęło wychodzić bokiem.

Nikt ci wtedy nie mówił, żeby odpuścić?

Nie, rzadko kalkulowałem. Kiedy pytali mnie, czy idę na boisko, zawsze odpowiadałem, że chętnie. Dzwonią? Dobra, jestem.

Kochałeś piłkę.

Oczywiście, choć kiedy poszedłem do Śląska Wrocław, takich rzeczy poza treningowych już nie robiłem. Ale takie jest życie – w kilku momentach okazało się dla mnie piekłem. Miałem pecha.

Reklama
Pech to jedno, ale nie masz pretensji do samego siebie?

Częściowo mam. Kilku doświadczonych zawodników zawsze mi powtarzało, żebym trochę bardziej zadbał o siebie. Taki Łukasz Garguła wielokrotnie mi powtarzał, żebym dbał o siebie codziennie. Wiesz, mega gościu. Siłownia, ćwiczenia ekscentryczne, dieta – top. Mimo swojego wieku to był wzór do naśladowania. Ciągle mnie pytał, czy zrobiłem to lub tamto. Miałem taki okres, kiedy robiłem dodatkowe treningi, ale z czasem znów wypadało mi to z rutyny. Coś się stało, jakiś uraz, i tak w kółko. Brakowało mi regularności. Może byłoby inaczej, gdyby wcześniej Śląsk dał mi jeszcze szansę na wyleczenie kontuzji. Klub nie przedłużył jednak ze mną kontraktu i musiałem doleczyć się na własną rękę.

Czyli jednak komuś na tobie zależało. Ktoś chciał trzymać cię w ryzach.

Oprócz Łukasza Garguły takim człowiekiem był również Paweł Barylski. Świetny człowiek. Potrafił mnie dobrze przypilnować, a nawet specjalnie pojechać do mojej szkoły w Wałbrzychu, żeby posłuchać na mój temat. Powiem szczerze – żałuję, że go wtedy nie słuchałem. Te wszystkie wartościowe rzeczy wpadały mi do jednego ucha, ale wypadały drugim. Barylski ostrzegał, że kiedyś wspomnę jego słowa. Mówił, że będę miał pretensje wyłącznie do samego siebie.

Nie dojechała ci głowa? Chodziło o pieniądze, sodówkę, pokusy?

Nic z tych rzeczy, sodówka też mnie nie dopadła. Prawda jest taka, że do końca o siebie nie dbałem.

Dieta?

Starałem się ją trzymać, ale niestety miałem ogromny pociąg do słodkiego jedzenia. To mógł jeden z czynników, który wpływał na moją podatność na urazy.

A inne rzeczy niż słodycze? Alkohol, grubsze sprawy?

Zdarzało się coś wypić na imprezach, ale nie do przesady. Jeśli chodzi o palenie jakichś rzeczy – ja w tym gronie się nie obracałem.

Jak zapamiętałeś okres spędzony w Legnicy? Chyba nie przepadałeś za trenerem Nowakiem.

Mimo wszystko – bardzo dobrze. Czułem się jak członek dużej rodziny, choć życia niestety nie ułatwiały mi urazy. Jeśli chodzi o trenera Nowaka, nie mam do niego pretensji. On jest fachowcem, którego trzeba się słuchać. Natomiast jeśli chodzi o warstwę człowieczą, nie dogadywałem się z trenerem Nowakiem. To specyficzny gość, choć złego słowa nie mogę o nim powiedzieć…

Przed naszą rozmową powiedziałeś, że na ulicy nawet ręki byś mu nie podał.

Oczywiście, że tak. Było kilka takich sytuacji, po których pomyślałem, że to kłamca. Podam ci jedną, taką z sezonu mistrzowskiego, kiedy dosłownie dostałem cios w nos. Zagrałem cały mecz z Bytovią Bytów, ale miałem po nim mały problem z kolanem, więc pojechałem na USG, które wykazało zwykłe spuchnięcie. Wszystko było w porządku, wróciłem do treningów. Tydzień później graliśmy derby z Chrobrym Głogów, a tuż przed weekendem do Legnicy przyjechał Przemek Mystkowski z Jagiellonii. Po przyjeździe miał czas wystąpić tylko na jednym treningu i zrobić rozruch przed meczem.

Wydawało mi się, że jeszcze nie zagra, skoro dopiero pojawił się w klubie. Co się okazało? Zagrał i to od 1. minuty, a ja siedziałem na ławce. Wiele wskazywało na to, że miejsca w pierwszym składzie nie stracę. Przez pierwszych sześć kolejek sezonu tylko raz zostałem zmieniony. Grałem niemal wszystko i notowaliśmy dobre wyniki.

Trener Nowak w żaden sposób ci tego nie zakomunikował?

Właśnie nie i to mi się najbardziej w trenerze Nowaku nie podobało. Jeśli chodzi o warsztat szkoleniowy – ogromna wiedza. Ale miałem wrażenie, że nie bywał z piłkarzami do końca szczery. W tamtej sytuacji nic mi nie wyjaśnił, usłyszałem kompletne zero. Moim zdaniem trzeba o takich rzeczach choć chwilę porozmawiać, tym bardziej że byłem wtedy zawodnikiem z pierwszej jedenastki. Od tamtej pory moje relacje z trenerem się pogorszyły. A nie byłem przecież kimś anonimowym, ot, byłem w klubie już półtora roku. To mnie zabolało.

Trener Nowak a trener Tarasiewicz?

Dwie różne osobowości. Trener Tarasiewicz wiedział, o co chodzi w szatni. Grał kiedyś w piłkę, widać było, że ma odpowiednią czutkę. Nie wtrącał się, kiedy musieliśmy z chłopakami rozwiązać coś między sobą. Był fajnym człowiekiem i szkoleniowcem. Trener Nowak miał do piłkarzy książkowe podejście i do końca nie wiedział, jak w różnych momentach powinien zareagować. Tu widzę między nimi największą różnicę.

Nie wiem, czy słyszałeś, ale Wojtek Łobodziński robi papiery trenerskie. Szykuje się kolejny polski trener po niezłej karierze piłkarskiej.

To kolejna osoba, która bardzo mi pomogła. Nie dość, że Wojtek to prze-piłkarz, to jeszcze potrafi właściwie zrozumieć piłkarzy. Widząc takich ludzi, odniosłem wrażenie, że osoba bez doświadczenia w piłce nożnej nigdy nie zajrzy ci w duszę tak dobrze, jak były zawodnik. Takie rzeczy mają istotny wpływ na szatnię.

Z kolei jak wspominasz trenerów w Śląsku?

Jeśli chodzi o sztab szkoleniowy, czułem, jakbym żył pod opieką jakiejś wielkiej rodziny. Trener Pawłowski, Barylski i Czajka – drudzy ojcowie.

Tam zaliczyłeś lepszy okres w karierze?

Trudno powiedzieć. Czułem się dobrze tu i tu. Możliwe, że minimalnie gorzej wspominam Śląsk, ale wyłącznie ze względu na obecność trenera Rumaka. Była taka sytuacja, kiedy zostały mi dwa tygodnie do końca kontraktu, a akurat trwał okres, kiedy zespoły jeździły na obóz przygotowawczy i domykały swoje kadry. Miałem wtedy problem z kolanem skoczka i musiałem zjechać wcześniej niż inni do Wrocławia. Na odchodne usłyszałem, że mogę sobie szukać nowego klubu. To było nagłe, wiesz, prosto z mostu. Nie dostałem wcześniej żadnej informacji od zarządu, trener Rumak odpalił mnie z miejsca. Po tej informacji Darek Sztylka zadzwonił z propozycją, że mogę pojechać do Miedzi Legnica. Tam był akurat trener Barylski i Tarasiewicz, który dał mi zagrać całą rundę. Miałem wtedy 19 lat.

Tak liczne kontuzje potrafią złamać człowieka?

Nagle jesteś tutaj [ręka nad głową], za chwilę jakaś kontuzja i lądujesz tutaj [ręka przy ziemi]. To boli. Częściowo ja zawiniłem, jednak, patrząc z drugiej strony, żałuję, że Miedź czy Śląsk nie dały mi szansy na odbudowę. Kiedy nie męczył mnie żaden uraz, byłem naprawdę chwalony. Miałem nadzieję, że w Legnicy przedłużą mój kontrakt chociaż o pół roku. Tak się nie stało.

Pod kątem umiejętności 1. liga była dla ciebie w sam raz?

Nie czułem się gorszy od piłkarzy na tym poziomie. Będąc w formie, biegałem od szesnastki do szesnastki, to było zajebiste. Kiedy zdrowie dopisywało, uważam, że robiłem dobrą robotę. Niestety za chwilę pojawiała się kontuzja, potem odbudowa przez trzy miesiące. Po takim czasie wchodzisz do normalnego treningu z zupełnie innego pułapu, łatwo też o przybranie na wadze.

Ciągle przeżywałeś sinusoidy.

Dokładnie tak. Nie zagrałem więcej niż jedną rundę bez żadnego urazu. Szczególnie przerwa zimowa miała na mnie zły wpływ. Wiesz, potrafiłem zagrać cztery mecze, ale nagle coś wyskoczyło, wypadałem na jakiś okres i trafiałem do rezerw. Tam znowu musiałem walczyć o pierwszy zespół. Brakowało mi stabilizacji.

Może to wynikało z okresu spędzonego w Górniku? Wątpię, że jako 16-latek grający na poziomie centralnym obudowywałeś się na siłowni.

Do momentu transferu do Śląska w ogóle nie chodziłem na siłownię.

W klubie to wynikało z nakazu?

W Miedzi byłem już na takim etapie, że sam powinienem był wiedzieć, co jest mi potrzebne. Muszę przyznać, że nie zawsze z tej opcji korzystałem. Za późno dane mi było się do tego przekonać, choć trener Barylski i tak ciągnął mnie za uszy. Starał się pilnować, żebym robił dodatkowe zajęcia przed lub po treningu.

Miałeś wtedy czystą głowę? Bez problemów w rodzinie, w dobrych relacjach np. z dziewczyną?

Niestety nie. Wiesz, w czasach gry dla Śląska potrafiłem codziennie jeździć do swojej dziewczyny z Wałbrzycha. Bywało tak, że dopiero rano wracałem na treningi.

Tyle?

Przyznaję, że tego typu wycieczki nie wpływały zbyt dobrze na moją regenerację. Byłem przede wszystkim niewyspany. Teraz żałuję, bo powinno być takich spotkań nie więcej niż raz w tygodniu. Swoje robiły też kłótnie, potem doszły sprawy finansowe, kolejne komplikacje…

Depresja?

Nie wykluczam tego. Po zerwaniu ścięgna latem przez trzy miesiące siedziałem w domu o kulach i z nogą w gipsie. W międzyczasie doszedł rozwód, zmiana mieszkania i częściowa separacja od syna. Mama mi mówiła, że ewidentnie straciłem chęć do życia, a psychika przestała nadążać. Nie miałem ani pracy, ani wystarczających środków z piłki nożnej. W pewnym momencie byłem po prostu bezrobotny. Z drugiej strony wiele rzeczy przemyślałem, połączyłem kropki i stwierdziłem, że znów spróbuję wrócić do piłki. Jeżeli zdrowie pozwoli, będę chciał odbudować się w Górniku Wałbrzych.

Po rozwodzie czujesz się w pewnym sensie uwolniony?

Myślę, że tak. Coś poważnego musiało się w moim życiu wydarzyć, żebym mógł pewne rzeczy przewartościować. Zrozumieć, czego w życiu tak naprawdę chcę. Jasne, rodzina zawsze była najważniejsza, syn również, ale w momencie rozwodu w końcu poczułem, że z moją życiową pasją mogę iść do przodu. Mogę się wyleczyć i zawalczyć w spokojnej atmosferze. Tak jak mówisz – w moim przypadku swego rodzaju blokadą mogła być ta jedna życiowa relacja. Przedyskutowałem to z samym sobą, poprosiłem też o opinię przyjaciół i wynik rozważań okazał się właśnie taki. Czas pokaże, czy było warto.

Może to ślepy zaułek?

Być może, ale nie myślę o tym w ten sposób. Tym razem zabrałem się za siebie na poważnie, dbam o detale. Jasne, kilka razy już powtarzałem, że wrócę do grania, aż do drzwi w końcu nie zapukała kontuzja, ale teraz mam lepsze okoliczności, lepsze niż kiedykolwiek. Nie chcę znowu zrobić czegoś na wariata, nie muszę się śpieszyć. Nieważne, czy wrócę za pół roku czy rok. Chcę mieć tę satysfakcję, że, kiedy schodzę z boiska, nic mnie nie boli. Pragnę być zdrowy i uśmiechnięty. Jeżeli szczęście dopisze, wierzę, że w perspektywie kilku lat mógłbym dać radę nawet na poziomie centralnym. Jeśli nie, liczę, że uda mi się wrócić chociaż na poziom 3. ligi.

Jakiś czas temu poważnie wziąłem się za rehabilitację, która ma potrwać cztery miesiące. Dopiero po niej wejdę w trening piłkarski. Lekarze stwierdzili, że moim problemem była ostroga w stopie. Wyciągnęli mi ją, więc pozostaje tylko odbudować mięśnie i wzmocnić ścięgna. Jestem dobrej myśli. Wiesz, nawet mimo upadku muszę być pewny swoich umiejętności. Gdy oglądam mecze 1. ligi czy Ekstraklasy, czasami się zastanawiam, dlaczego mnie tam nie ma. Okej, zaważyły własne błędy z przeszłości, nie pomogły też czynniki zewnętrzne. Skoro jednak już tam grałem, a nadal jestem w młodym wieku, to dlaczego miałbym nie zrobić tego ponownie? Nie uważam, że piłkarsko będę znacznie gorszy. Pewnych rzeczy się nie zapomina, poza tym nie mam przecież kilkuletniego rozbratu z piłką. Muszę tylko złapać większy i pewniejszy rozmach, żeby wylądować bez komplikacji po drodze.

Co mówią o twoim nastawieniu ludzie wokół?

Uważają, że to wszystko nie ma sensu. Śmieją się, że mają do czynienia z głupkiem. Ostrzegają mnie, że zostanę kaleką.

A łatka niespełnionego talentu cię boli? Na naszych łamach wspominał o tobie Fabian Piasecki.

Powiem ci szczerze, że mnie takie słowa budują. Akurat sytuację Fabiana dobrze znam, on też miał kilka zakrętów w życiu, ba, był nawet blisko zakończenia kariery, kiedy grał w trzecioligowej Olimpii Zambrów. A dzisiaj co? Mówimy o napastniku Ekstraklasy. Skoro on dał radę mimo kontuzji i okresu, kiedy piłkę musiał łączyć z normalną pracą, to dlaczego nie mógłby zrobić tego Michał Bartkowiak? Może to naiwne, ale wierzę, że moja karta się odwróciła. Myślę pozytywnie. Teraz skupiłem się również na kwestiach mentalnych, wiesz, staram się dbać o komfort psychiczny.

Rodzice ingerowali w twoje decyzje? Wspierali cię?

Raczej nie. Sugerowali jedynie, co powinienem zrobić. Kiedy wszedłem w okres pełnoletności, przestali ingerować w moje życie prywatne. Uważam, że to normalne. Skoro zacząłem mieszkać sam, musiałem również sam zadbać o siebie. Z drugiej strony mogę trochę żałować, że nie miałem bata nad sobą, to mogło mi pomóc.

Gdyby jednak nie udało się z powrotem do poważniejszego grania, widzisz siebie w innej roli?

Zdarzało mi się robić treningi chłopakom z Górnika Wałbrzych, wymyślałem ćwiczenia, prowadziłem im rozgrzewki. W głębi duszy czuję więc ten motyw trenerski.

A coś poza piłką?

Muszę zdobyć wykształcenie średnie, żeby móc zrobić kurs trenerski, dlatego zacząłem szkołę zaoczną. Myślę, że za ileś lat potrafiłbym się odnaleźć w trenowaniu młodzieży, wiesz, mógłbym nauczyć ich na własnym przykładzie, co warto, a czego nie warto robić. To moje wyjście awaryjne.

Co byś takiej młodzieży przekazał?

Żeby brali do siebie wszystko, co mówią trenerzy. W moim przypadku było tak, że to, co miałem zrobić na 100%, robiłem na 80%. To się mnożyło, uciekało. Przekonałem się na własnej skórze, że tak nie da się funkcjonować na dłuższą metę w profesjonalnej piłce.

Po całej gamie tych przeżyć zrozumiałeś, że nie warto pewnych rzeczy trzymać w sobie? Że dobrą opcją jest wyjście z problemami do ludzi?

Zdecydowanie tak. Jeśli człowiek jest bardziej skryty, nie dzieli się zbyt często swoimi problemami, to wiadomo – trudno mu będzie zwrócić się nawet do najbliższej osoby. To nie takie proste, żeby coś z siebie wyrzucić. Mam wrażenie, że tak jesteśmy skonstruowani. Duszenie się we własnym sosie może doprowadzić do sytuacji, kiedy robimy sobie lub komuś coś naprawdę złego. Dlatego cieszę się, że istnieją ludzie, którzy próbują do ciebie jakoś dotrzeć. Drążyć cię, wyjść z bezinteresowną pomocą. Prędzej czy później to daje efekty, bo ty sam widzisz, że komuś na tobie zależy. W trudnych chwilach pomoc z zewnątrz ma niebagatelne znaczenie, dzisiaj nie mam co do tego wątpliwości.

Nigdy nie myślałeś o tych złych rzeczach? Wiesz, ludzie uciekają do brutalnych rozwiązań, takich jak odebranie sobie życia albo wybór złego towarzystwa, które oferuje „pomoc”.

Nigdy.

Silny charakter?

Coś w tym jest. Mam wrażenie, że niejedna osoba na moim miejscu po prostu nie dałaby sobie rady. Znajdź mi 23-latka, który w tak krótkim okresie spadł z poziomu piłki profesjonalnej na bruk, miał rozwód, ma dziecko, nagle musiał radzić sobie bez środków do życia i właściwie do tej pory nie posiada gwarancji na cokolwiek dobrego, co mogłoby wydarzyć się w przyszłości.

A syn? Jak bardzo jest dla ciebie ważny? Wziąłeś rozwód i ktoś mógłby powiedzieć, że on spada na dalszy plan.

Rozwód nie wyszedł z mojej inicjatywy. Wiesz, kiedy pieniądze z kontraktu się zgadzały – było super. Potem zaczęły robić się problemy… Synka zaś widzę tylko na weekendy, ale właśnie jego obecność sprawia, że dalej walczę. Gdy dorośnie, chcę mu pokazać, jaką drogę przebył tata. Robię to głównie dla niego. On i piłka to dwie najważniejsze rzeczy w moim życiu.

Fot. Newspix.pl, miedzlegnica.eu

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

1 liga

Komentarze

26 komentarzy

Loading...