Reklama

Czas mija, Milik wciąż bez nowego klubu. Pora myślec nad zastępstwem w kadrze?

Paweł Paczul

Autor:Paweł Paczul

12 stycznia 2021, 18:06 • 5 min czytania 68 komentarzy

Tak jak pan Kowal powiedział w ostatnim felietonie: przyjmowaliśmy za pewnik, że Milik na pewno zmieni klub zimą i będzie wszystko fajnie, zacznie grać w piłkę, a tymczasem wcale tak nie musi być. Ba, coraz więcej wskazuje na to, że tak nie będzie. Niby pojawiają się jakieś oferty za Polaka, ale – zdaniem Napoli – za niskie i temat jakby wygasał, a nie nabierał rumieńców i temperatury. Nie będziemy mogli być zdziwieni, jeśli napastnik kolejne pół roku przebimba w swoim starym klubie. A jeśli tak, nie ma prawa jechać na Euro. Powoli trzeba się zastanawiać, kto za niego?

Czas mija, Milik wciąż bez nowego klubu. Pora myślec nad zastępstwem w kadrze?

Zajmujemy się tym akurat dziś, bo swoje do pieca wrzucił Zbigniew Boniek. Mianowicie prezes PZPN-u stwierdził w neapolitańskim radiu Kiss Kiss (tłumaczenie za sport.pl): – Jestem wściekły, gdy widzę, w jakiej sytuacji znalazł się Arek. Rozumiem podejście klubu, który piłkarzowi wiele dał. Jeśli byłbym jego agentem, zachowałbym się inaczej, lepiej. Powinni byli to lepiej rozegrać. Nie pozwoliłbym, by konflikt doszedł do takiego punku. Odchodzenie za darmo, po wygaśnięciu kontraktu, rzadko kończy się dobrze. Jeśli Milik zostanie w Napoli do końca sezonu, normalnym będzie dla mnie, że nie weźmie udziału w mistrzostwach Europy. Po dziewięciu miesiącach bez regularnej gry w klubie będzie jak piłkarz wracający po kontuzji. Jestem wściekły, bo Milik to zawodnik, który dobrze rozumie się z Lewandowskim.

Słowa Bońka mogą być dobrą miarą dla sytuacji, w jakiej obecnie znajduje się Milik. Wiadomo, że Boniek swoje wie, szczególnie jeśli chodzi o włoski rynek transferowy i spokojnie można domniemywać: widzi, że nie dzieje się dobrze. Kolejne oferty lecą w próżnie, De Laurentiis chce postawić na swoim i zapewne postawi. Ma być 15 milionów, a jak nie, to spadówa na drzewo.

Być może słowa prezesa PZPN-u należy też rozumieć niczym apel ostatniej szansy do samego piłkarza i jego agentów, by ci nie stali biernie, tylko próbowali jakkolwiek poprawić relacje z Napoli. Padają przecież słowa: nie będzie zmiany klubu, nie będzie Euro. Wiadomo, to Brzęczek powoła swoją kadrę, ale trudno zakładać, by mógł posiadać tutaj odmienne zdanie niż swój szef.

Zdecydowanie, taki występ Bonka traktujemy jak czerwony alarm. Jest źle. Działajcie, bo sportowo skończy się to fatalnie.

Nie ma przecież wątpliwości, że brak Milika byłby dla polskiego zespołu sporym osłabieniem. Mamy poczucie, że ostatnio ta absencja jest traktowana z przymrużeniem oka, bo już nie pamiętamy, ile napastnik potrafił zrobić dla reprezentacji. Ostatnie jego sensowne granie trzeba datować pewnie na przełom Euro i początku eliminacji do mundialu, gdy złapał kontuzje. Potem strzelał tylko Kazachstanowi, Portugalii, Macedonii i Finlandii. To wszystko prehistoria.

Reklama

Ale właśnie: Milik w formie dawał nam zupełnie inne możliwości. Jego współpraca z Lewandowskim uwalniała spod potrojonego pressingu zawodnika Bayernu, sam Milik też potrafił dochodzić do wielu sytuacji bramkowych. Byliśmy groźniejsi i mniej przewidywalni. Tylko że od tamtego czasu napastnik albo wracał do formy po kontuzjach, albo – jak teraz – jest pokłócony ze swoim klubem.

Szkoda. Być może po latach okaże się, że Milik nigdy nie zapisał swojej karty w kadrze tak dobrze, jakby mógł z lepszym zdrowiem i przy lepszych wyborach.

Natomiast trudno płakać nad tym coraz bardziej przeciekającym kartonem z mlekiem, wypada się zastanowić, kto ewentualnie mógłby go zastąpić. Od razu sobie powiedzmy: do poziomu Milika w najlepszej dyspozycji nie doskakuje nikt. Ba, być może nie doskakuje też nikt do Milika bez pół roku grania.

Ale rok bez meczu… Wówczas trzeba szukać.

W takich rozważaniach często pojawia się wątek amerykański. Niezgoda w poprzednim sezonie strzelił sześć bramek, ale po pierwsze nie był podstawowym wyborem w Portland, po drugie, ważniejsze, złapał uraz i sam przyznaje, że nie myśli o reprezentacji. Tyle samo trafień miał Buksa, który początkowo też siadał na ławce, ale zaczął się rozkręcać, jeśli chodzi o minuty i w play-offach już zawsze wychodził w pierwszej jedenastce. Najskuteczniejszy był z kolei Przybyłko z siedmioma trafieniami i sześcioma asystami. Tyle że Przybyłkę wcześniej niezbyt oszałamiająco weryfikowała druga Bundesliga i owszem, można zakładać, iż kapitalnie się rozwinął, ale wydaje się to trochę optymistyczna teza.

Dalej – na pierwszy rzut oka ciekawe wygląda Świderski. 911 minut w greckiej lidze, siedem bramek i pięć asyst. Ostatnio etatowy gracz pierwszego składu. Bardzo sensowne liczby. No, ale tutaj można się czepiać, bo w Lidze Europy zawodnik nie zaistniał. Bez bramki, bez asysty. Nawet gdy rywalem była Omonia.

Gdzieś w odwodzie pozostają Wilczek (11 meczów i pięć goli w lidze duńskiej) oraz, już trochę na siłę, Świerczok, wracający do Ekstraklasy jak do siebie. Ale to tylko polska liga.

Reklama
Sami widzicie i zresztą sami wiecie: nie jest różowo.

Na dzisiaj od czasów mundialu straciliśmy Milika (który i wtedy pojechał na siłę), Teodorczyka (bez gola od lutego 2019), Kownackiego (bardzo powoli odbudowuje się w 2. Bundeslidze). Zyskaliśmy Piątka, ale to też przecież nie ten sam Piątek co na początku swojej zagranicznej kariery.

Jerzy Brzęczek zapowiedział, że na Euro zabierze raczej trzech napastników, ale co, jeśli będzie musiał ten swój pomysł przemodelować? Żadne z potencjalnych zastępstw nie doskakuje do Milika choćby w średniej formie. A przynajmniej o tym nie wiemy, co może być też kamyczkiem do ogródka selekcjonera, że był głuchy na wszelkie problemy i nie spróbował nikogo innego, gdy fiaskiem organizacyjnym skończyło się powołanie dla Buksy. W każdym razie – być może trzeba będzie na przykład więcej pomocników, choćby wzmocnić skrzydła?

Oczywiście do końca będziemy liczyć, że Milik jednak zmieni klub i na Euro pojedzie. Na dzisiaj nie wygląda to jednak dobrze. Szkoda byłoby wiedzieć już zimą, że latem nie wystawimy najlepszego możliwego składu.

Fot. FotoPyk

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

68 komentarzy

Loading...