Reklama

Konflikt z Sa Pinto, jesień życia u Vukovicia, afera koszulkowa. Jak zapamiętamy Jose Kante?

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

07 stycznia 2021, 18:58 • 6 min czytania 16 komentarzy

To jeden z tych piłkarzy, którzy modelowo pasują do opisu “chwilami naprawdę dobry w polskiej lidze, ale za słaby na coś lepszego”. Z jednej strony widać dużą jakość w pewnych elementach, ale z drugiej co rusz przekonujemy się, dlaczego nie ma go w znacznie poważniejszym towarzystwie. Jose Kante od początku był postacią niejednoznaczną na naszych boiskach i taką też pozostaje w chwili (chyba) definitywnego rozstania z Ekstraklasą. 

Konflikt z Sa Pinto, jesień życia u Vukovicia, afera koszulkowa. Jak zapamiętamy Jose Kante?

Jeżeli nie wydarzy się nic nieprzewidzianego, Kante lada dzień opuści Legię i przeniesie się do Chin. Jak wynika już z doniesień z różnych stron, temat znajduje się na ostatniej prostej, co zresztą potwierdza fakt, że piłkarza zabrakło w kadrze na obóz w Dubaju.

Jak więc można podsumować pobyt reprezentanta Gwinei w Legii? Ano właśnie tak, jak zaznaczyliśmy na wstępie: niejednoznacznie.

Trudno było się zachwycać tym transferem, gdy latem 2018 Kante zawitał na Łazienkowską po dwóch sezonach w Wiśle Płock. Wyszły mu one nieźle. Łącznie w 62 meczach ligowych strzelił 19 goli i zaliczył 4 asysty, odbudowując swój wizerunek po zupełnie gołym w konkrety półrocznym pobytu w Zabrzu. Zakończył się on spadkiem Górnika do I ligi, a sam zainteresowany niemalże wymusił swoje odejście do Wisły. Z “Nafciarzami” zresztą także nie rozstał się w idealnych okolicznościach, bo decyzję o nieprzedłużaniu kontraktu tłumaczył ofertami z zagranicy i chęcią wyjazdu. Koniec końców wylądował zaledwie 100 kilometrów od Płocka…

Płockie liczby mimo wszystko również nie sugerowały zbytnio, że będzie on dla stołecznego klubu wartością dodaną. Podchodziliśmy do tego ruchu dość chłodno, wiedząc, że Kante ogólnie grać w piłkę umie, ale z głównej powinności zawodników na jego pozycji wywiązuje się tak sobie. To go zresztą zawsze najlepiej określało: dobry piłkarz, przeciętny napastnik. Dla odmiany o Tomasie Pekharcie można powiedzieć, że to raczej piłkarz średni (choć bez przesady), za to bardzo dobry egzekutor. Kwestia tego, co wolimy i bardziej cenimy.

Reklama
Gwinejczyk na samym początku w Legii zdawał się zamykać usta krytykom.

W lidze pokonał bramkarzy Korony i Piasta, a w kompromitującym dwumeczu z Dudelange chyba jako jedyny nie musiał się wstydzić, bo w rewanżu strzelił dwa gole. Był to trenerski debiut w Warszawie Ricardo Sa Pinto. Pod wodzą szalonego Portugalczyka Kante już więcej do siatki nie trafił. Panowie szybko się do siebie zniechęcili. Kante z numeru dwa w ataku po Carlitosie stał się numerem cztery, gdy kilka przebłysków zanotował Sandro Kulenović, a do zdrowia powrócił Jarosław Niezgoda. Sa Pinto zarzucał mu też brak zaangażowania na treningach, ale za tym stwierdzeniem kryje się konkretna sytuacja po meczu z Pogonią Szczecin, rozpoczynającym okres listopadowej przerwy reprezentacyjnej.

Zapytałem trenera, czy jeśli będą dwa dni wolnego, to będzie szansa, abym dostał dodatkowy dzień urlopu, ponieważ chciałem lecieć do Hiszpanii zobaczyć się z synem. Zgodził się, zapewnił, że wszyscy dostaniemy trzy dni wolnego. Bilety miałem zarezerwowane z Berlina – zawsze stamtąd latam na zgrupowania reprezentacji i do domu. Mecz jednak przegraliśmy i w hotelu Sa Pinto powiedział, że dostajemy jednak dwa dni urlopu. Chciałem z nim od razu porozmawiać, tyle że on nie chciał wtedy już z nikim rozmawiać. Jeśli bym wtedy nie wrócił do domu, moja rozłąka z synem potrwałaby o kolejny miesiąc dłużej. Sytuacja wydawała mi się normalna i każdy rozsądny człowiek zrozumiałby mnie. Po powrocie z Hiszpanii graliśmy pięć spotkań – pojawiłem się na boisku na dwie minuty, cztery razy nie znalazłem się w kadrze meczowej – tłumaczył Kante w tygodniu “Piłka Nożna”.

Portugalski szkoleniowiec zupełnie zraził się do swojego napastnika i jeśli ten nie chciał tracić czasu, musiał odejść na wypożyczenie.

Najpierw miało być Ankaragucu, gdzie przeniósł się już Michał Pazdan, skończyło się jednak na drugiej lidze hiszpańskiej w Gimnastiku Tarragona. Plusem dla Kante był powrót w rodzinne strony, miał blisko do domu. Dzięki temu odżył mentalnie i choć w Segunda Division furory nie zrobił (14 meczów, 3 gole, 2 asysty), wrócił do Legii odbudowany mentalnie, zwłaszcza że Pinto nie było już w klubie. – Dopóki Ricardo Sa Pinto pozostawał na stanowisku, nie widziałem szansy na powrót do Warszawy. Gdyby wciąż prowadził pierwszy zespół, prawdopodobnie bym nie wrócił – mówił ponad rok temu oficjalnej stronie Legii, podkreślając wcześniej, że przeczuwał zwolnienie Portugalczyka przed końcem sezonu.

Ciekawe, dlaczego tak sądził, wizjoner jakiś.

Aleksandar Vuković podszedł do tego zawodnika zupełnie inaczej i to pod jego wodzą Kante znajdował się w życiowej formie. W okresie między 27 października 2019 a 22 lutego 2020 zdobył aż 12 bramek w dwunastu występach – 10 w lidze i dwie w Pucharze Polski. Dla Legii łącznie trafił 19 razy, więc to najlepiej pokazuje, w jakim był wówczas gazie. Zaczęło się od hat-tricka z Wisłą Kraków (pamiętne 7:0), później odhaczał kolejnych rywali. Pod koniec 2019 roku chwilami świetnie współpracował z odrodzonym Jarosławem Niezgodą. I to też pokazało, jaki to jest napastnik: najlepiej czuje się z kimś w duecie, gdy może się cofnąć, mieć do kogo zagrać i wymienić podania.

Reklama
Zimą Niezgoda odszedł do MLS, ale Kante zdawał sobie nic z tego nie robić.

Rundę wiosenną zaczął od goli w trzech kolejnych występach. Wszystko, co złe zaczęło się dla niego w ostatnim ligowym meczu przed lockdownem. Po ostrym faulu na Sebastianie Milewskim z Piasta obejrzał czerwoną kartkę. Budziła ona sporo kontrowersji, Legia się odwoływała, ale Komisja Ligi decyzji nie zmieniła i zawiesiła Kante na dwie kolejki. Gdy więc liga wreszcie się odmroziła, opuścił on spotkania z Lechem i Wisłą Kraków. Wrócił dopiero na czwarty mecz (pół godziny w Zabrzu), aż wreszcie wyszedł w pierwszym składzie na Śląsk Wrocław. I znów pech – kontuzja, zejście z boiska po dwóch kwadransach i słynna scenka z kopaną ze złości legijną koszulką. Trudno było go posądzać o premedytację i brak szacunku do klubowych barw, ale w oczach niejednego kibica był już skreślony. Przeprosiny nie pomogły.

Od tej pory Kante już w Legii dogorywał. Sezon co prawda zaczął w podstawowym składzie, ale to już nie było to (średnia 3.25 za cztery występy). Potem znów się rozsypał i już do końca rundy nie wystąpił. Czesław Michniewicz w ostatnich wywiadach nie starał się zbytnio ukrywać, że trudno będzie wiązać poważniejszą przyszłość z tym piłkarzem, który nawet w grudniu nie był w stanie normalnie trenować z drużyną. Nadszedł zatem czas rozstania.

Jak to wygląda w liczbach?

  • ogółem w Ekstraklasie 121 meczów, 31 goli, 9 asyst, 5 kluczowych podań
  • gol co 244 minuty w ESA
  • w samej Legii 59 meczów, 19 goli (10 w lidze), 9 asyst

Nie żegnamy postaci, którą będziemy długo wspominali jak Kalu Uche czy Vadisa. Jose Kante na pewno jednak trochę jakości w Ekstraklasie pokazał i nie można go wrzucić do słoika z napisem “ligowy dżemik”. W środowisku był zresztą ceniony. Gdy jakiś czas temu przeprowadzaliśmy sondę wśród ligowych trenerów z pytaniem o zawodnika, którego najchętniej wzięliby od konkurencji, najczęściej wskazywali właśnie na Gwinejczyka.

Fot. FotoPyK

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Kibice Pogoni w końcu się doczekają? Nowy właściciel coraz bliżel

Patryk Stec
0
Kibice Pogoni w końcu się doczekają? Nowy właściciel coraz bliżel

Komentarze

16 komentarzy

Loading...