Niespełna tydzień temu wszyscy byliśmy wściekli. Polaków miało bowiem zabraknąć w pierwszym konkursie Turnieju Czterech Skoczni. Dziś wszyscy świętujemy. Nie dość, że nasi reprezentanci ostatecznie w tej imprezie skaczą, to jeszcze z zawodów na zawody robią to coraz lepiej. Dziś rywali – jak w najlepszych latach – odsadził Kamil Stoch. I stał się faworytem do zwycięstwa w całym Turnieju.
Miazga
Prowadził po pierwszej serii. O 0,7 punktu przed Anze Laniskiem. Słoweniec swoje zrobił – wyprzedził Dawida Kubackiego i Piotra Żyłę, wiedział, że będzie co najmniej drugi. Ale na górze został Kamil Stoch. A karty rozdawał dziś po części wiatr. Nie można było z góry niczego założyć. Czekaliśmy w napięciu na to, co się stanie. Czy będzie 37. zwycięstwo w Pucharze Świata, czy będzie jedenasty rok z rzędu z triumfem w konkursie PŚ?
Jest.
Stoch nie pozostawił żadnych wątpliwości. Mimo że trwa era przeliczników, mimo że często niczego nie można być pewnym, dopóki wszystkiego nie podliczy się na kalkulatorze, to akurat po tym skoku wszystko było jasne. Kamil poleciał na 130 metr, wylądował pięknie – wszyscy sędziowie dali 19,5 punktu – i wygrał z wielką przewagą. Laniska wyprzedził o równe 12 punktów. To była perfekcja, najlepszy skok całego dnia w Innsbrucku. Tak wygrywają najwięksi. A wśród nich Stoch jest od dawna.
– Brak mi słów. (śmiech) Nie wiem, co mam mówić. To był super dzień i super skoki. Począwszy od tego w serii próbnej, skończywszy na ostatnim. Nie wiem, czy znalazłem to, czego szukałem już na stałe. Chyba nigdy nie da się tego znaleźć na stałe. Postaram się kontynuować tę pracę i polepszać swoje skoki. Takie zwycięstwo zdecydowanie smakuje wyjątkowo. Uwielbiam tu startować, uwielbiam Innsbruck. Cieszę się, że tu mogłem tak skakać – mówił Stoch na antenie Eurosportu.
Dodawał też, żeby nie dmuchać tego balonika przed ostatnim konkursem Turnieju Czterech Skoczni. Bo skoczkom to niepotrzebne. Ale dodał, że w rozmowach między sobą – dziennikarzami czy fanami – możemy to robić. Więc, co…
Dmuchamy!
I pod narty, i balonik. Tak to już działa. Ale jak tu nie dmuchać, skoro przed Bischofshofen na czele Turnieju Czterech Skoczni mamy dwóch Polaków? Prowadzi Stoch. 15,2 punktu traci do niego Dawid Kubacki, a kolejne 5,4 punktu za nim jest Halvor Egner Granerud, dotychczasowy lider. Norweg został dziś wycięty przez jury w pierwszej serii. Trafił na tragiczne warunki, wylądował blisko. Dobrą formę pokazał w drugiej próbie, podobnie zresztą jak Karl Geiger czy Markus Eisenbichler, którzy też ledwo ledwo weszli do “30”. Ale tak to już w tym sporcie bywa.
Na ten moment wydaje się, że tylko kataklizm mógłby odebrać Stochowi zwycięstwo. A przecież i tak mamy koło zapasowe w postaci Kubackiego, który jest Kamila najbliżej. Kubackiego, który śmiał się, że te 15 punktów straty to efekt… machlojek. – Było dziś trochę walki i emocji. Na pewno nie był to nudny dzień. Myślę, że co roku w Innsbrucku są najtrudniejsze konkursy. Tu te warunki mogą najwięcej namieszać. Cieszę się, że sobie w tych warunkach poradziłem. Na pewno też nie miałem ich aż tak złych, nie mogę narzekać. Oddałem dwa solidne skoki, wylądowałem na podium. Jest super. A w dodatku nie stoję na nim sam. Nie wiem tylko, skąd wzięło się te 15 punktów straty. Widziałem, że wczoraj wieczorem chodził gdzieś tam posmarować [Stoch – przyp. red.]… W Bischofshofen to ja muszę coś posmarować – śmiał się w rozmowie z Eurosportem.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Polska znów będzie górą w Turnieju Czterech Skoczni. Znów, bo przecież na cztery ostatnie edycje wygraliśmy aż trzy! Musimy jednak przyznać, że cztery na pięć – jeśli w tym roku się uda – brzmi jeszcze lepiej. Kamil Stoch walczy w tym samym czasie o swój trzeci triumf w tej imprezie. Tylko czterech skoczków dokonało czegoś takiego. Bjoern Wirkola i Helmut Recknagel wygrali po trzy edycje, cztery razy najlepszy był Jens Weissflog, a pięciokrotnie Janne Ahonen. Do tego ostatniego Kamil pewnie w swojej karierze już nie dobije, ale ogółem już jest skoczkiem większym.
Zbliża się też do Adama Małysza – choć w zupełnie innej klasyfikacji. Na koncie ma 37 zwycięstw w Pucharze Świata, do Adama brakuje mu dwóch. Dziś wygrał konkurs w jedenastym roku kalendarzowym z rzędu! To niesamowita statystyka, najlepiej pokazująca długowieczność Kamila. Nie dziwi, że jest też przy tym absolutnym liderem wygranych konkursów po trzydziestce. Wiek go po prostu nie obowiązuje. Im jest starszy, tym zdaje się lepszy.
Jeśli tylko w Bischofshofen warunki będą sprawiedliwe – powinno być wspaniale. Tym bardziej, że w czterech dotychczasowych polskich triumfach w TCS, Polacy zawsze wygrywali w tym konkursie. I Małysz, i dwukrotnie Stoch, i Kubacki.
Liczymy, że tym razem będzie tak samo.
A może polskie podium?
Wypada dodać jeszcze jedną rzecz. Drugi raz z rzędu mamy trzech skoczków w najlepszej czwórce konkursu. W Garmisch-Partenkirchen na podium wkradł się Halvor Egner Granerud. W Innsbrucku Anze Lanisek. Na historyczny moment i wyłącznie polskie podium, nadal musimy poczekać. Ale forma naszych reprezentantów każe sądzić, że to naprawdę możliwe. Kamil Stoch właśnie wygrał konkurs z wielką przewagą. Dawid Kubacki w Ga-Pa odsadził konkurencję i triumfował w znakomitym stylu. Piotr Żyła wciąż kręci się wokół podium – ostatnio był trzeci, dziś czwarty. Andrzej Stękała regularnie skacze w okolicach pierwszej dziesiątki.
Tak więc polskie podium? Całe tylko dla nas? To nie mrzonki, to realna sprawa. I być może wydarzy się już w Bischofshofen.
Nawet jednak jeśli to się nie uda, to możemy cieszyć się z jeszcze czegoś innego – po znakomitych trzech konkursach Turnieju Czterech Skoczni, wyszliśmy na prowadzenie w Pucharze Narodów. Znów jesteśmy potęgą skoków. I oby trwało to jak najdłużej.
Fot. Newspix