Reklama

Od Podbeskidzia do Legii. Subiektywnie o rundzie jesiennej

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

22 grudnia 2020, 11:32 • 36 min czytania 22 komentarzy

Wspaniała była to runda, nie zapomnę jej nigdy. Możemy się wyzłośliwiać, możemy poszydzić, natomiast każdy, kto uważnie śledzi Ekstraklasę wie, że naszą ligą nie sposób się nudzić. Tempo pewnie gdzie indziej jest wyższe, ale ESA wciąga jak dobry serial. Dzisiaj recenzuję rolę każdego z szesnastu głównych bohaterów. Zapraszam, Leszek Milewski.

Od Podbeskidzia do Legii. Subiektywnie o rundzie jesiennej

PODBESKIDZIE BIELSKO-BIAŁA

Po awansie mówiono, że to najbardziej gotowy na Ekstraklasę beniaminek. Trener, który pracuje w klubie od lat. Największy budżet. Klub stabilny, w zasadzie tuż po spadku mówiono, że powinni zaraz wrócić, ale pierwszoligowe boiska potrafią być brutalne. Ich ambicje od lat były jednak jasne: Ekstraklasa. Żaden inny beniaminek nie miał tak mocnego przekonania.

I potem ten pierwszy mecz. Pamiętam, że takiej demolki, jakiej w pierwszej połowie zrobił im Górnik, dawno nie widziałem. Różnica klas. I różnie się toczyła ta runda, bywały lepsze występy, niemniej mamy różnicę klas na dzień dobry, i jeszcze większą różnicę klas na do widzenia.

Gdy Raków robił awans, odsunął szereg zawodników, którzy pomagali robić promocję, bo nie wierzono, że dadzą radę wyżej. To jest, faktycznie, trudna sytuacja – piłkarze zasłużeni. Piłkarze, którzy udowodnili swoją przydatność, pomogli sięgnąć po niebagatelny sukces, a jednak po awansie dostają wilczy bilet.

Reklama

Natomiast ostatnie lata pokazują, że między ESA i pierwszą ligą jest na tyle zauważalna różnica, że wchodzić z grubsza tym samym składem i liczyć, że to odpali… W tej rundzie urzekło mnie, gdy przy strzałach w trybuny mówiono, że ktoś przesadził z optymizmem. Tu też widzę ten składnik. Bywało, że przy niektórych rundach Pucharu Polski w ostatnich sezonach mówiliśmy, że ta różnica poziomów nie jest duża, ale co innego jeden mecz, co innego gra tydzień w tydzień. To, że – zachowując wszelkie proporcje i wiedząc, jaka to oczywistość – Lech wygrał z Manchesterem City, nie znaczy, że biłby się w tamtym sezonie o czołowe miejsca Premier League.

W pierwszej lidze jest wielu graczy, którzy mogą wzmocnić klub ESA, mogą stać się wiodącymi postaciami. Bartek Nowak doskonałym przykładem. Swego czasu dobitna była historia Damiana Kądziora, który wykręcał niesamowite liczby na zapleczu, a jednak był lekceważony. Natomiast co innego jednostki, co innego zespół. Szczególnie – mam wrażenie – taki, który mocno opierał się na ofensywie, ta jakoś nadrabiała niedomagania. I tak jak obcokrajowcy po zameldowaniu się w lidze uwielbiają powtarzać, że Ekstraklasa jest trudna fizycznie, to ich mantra w pierwszych wywiadach, tak pierwszoligowcy z równie wielką regularnością powtarzają, że Ekstraklasa w porównaniu do pierwszej ligi błędów w defensywie nie wybacza. Podbeskidzie jest najdobitniejszym dowodem na prawdziwość tej tezy. Wymowne jest to, że Warta Poznań w pierwszej lidze nie uchodziła wcale za zespół grający jakoś bardzo defensywnie, natomiast Piotr Tworek wiedział, że iść w ofensywnym stylu na ESA to jak iść z szablą na czołgi.

Uważam, że nie byłoby dramatu, gdyby Krzysztof Brede, po tylu latach pracy, po pierwszym zderzeniu z ESA, jednak dostał szansę przepracowania zimy i wyprowadzenia zespołu z kryzysu. To jest moje oficjalne stanowisko – gdybym ja miał usiąść w gabinecie i zdecydować, zostawiłbym. Ale też patrzę na początek rundy, patrzę na koniec… Wyniki w grudniu były po prostu skandaliczne. Drużyna całkowicie rozłaziła się w szwach. Powiedzieć, że nie było widać nie tyle rozwoju, co jakiejś adaptacji do ligowych warunków, to nic nie powiedzieć.

W Podbeskidziu można wyróżnić w zasadzie tylko Bilińskiego. Można docenić, że Osyra zagrał dwa mecze w tej defensywie, i ona akurat wtedy wyglądała rzetelnie, ale karkołomne byłoby uważać, że gdyby grał więcej, to by odmienił losy Górali. Barwną historię napisał na początku Sierpina, który w kilka kolejek zrobił lepsze liczby, niż przez kilka ostatnich lat. Przypomniał się ładnym golem Tomasz Nowak, a jeśli można wspomnieć zawodnika, który debiutował w reprezentacji Polski w meczu z rezerwami Antalyasporu, to zawsze jest to korzystne.

Ale tenże Tomasz Nowak ma wśród naszych not najrówniejszą formę i to też puentuje kadrowy problem Podbeskidzia również poza linią obrony.

STAL MIELEC

Stal Mielec wracała po wielu latach do ESA i w pierwszej chwili przywoziła ten pierwiastek dawnych dziejów. Zwolnienie trenera przed pierwszym meczem. Straciła najlepszego zawodnika, który robił im grę, a wzmocnienia przeprowadzono na zasadzie pospolitego ruszenia: “grałeś coś w Ekstraklasie? To wpadnij”. Symbolem Matras na ewidentnej znoszącej od lat, ale faktycznie mający sporo wykręconych w lidze meczów. Klub, który stawia na Jakuba Wróbla, który zupełnie nie poradził sobie w ekstraklasowym ŁKS-ie, będąc tam otwarcie krytykowanym nawet przez działaczy – no, to trąci kadrową desperacją.

Reklama

Stal, mimo swoich niedomagań, miała według mnie przyzwoity początek. Mogła wygrać na Wiśle Płock. Gdy Górnik był rozpędzony w pierwszych kolejkach, w Mielcu miał ciężary. Remis z Cracovią. Wygrana z Piastem. Później przyszło załamanie, podparte też koronawirusem, aż po 0:6 z Wisłą, które było surrealistycznym widowiskiem. Ostatnio na zasadzie “JAK DO TEGO DOSZŁO NIE WIEM” oglądałem słynne Eintracht – Widzew i tylko tam widziałem coś podobnego, taką lekkość dopuszczania pod własną bramkę. Były wyższe wyniki w lidze na przestrzeni lat, ale taki rezultat do 55. minuty? Po golu Plewki każdy zastanawiał się czy tu mogą wrzucić dyszkę. Myślę, że pozycję Skrzypczaka bardziej jednak niż ten mecz pogrążyły porażki z beniaminkami.

Uważałem, że trener Skrzypczak powinien dostać więcej czasu, ale opinie z obozu kibiców Stali były dość przekonujące: OK, może jeszcze nie ten moment. Ale jeśli za niego przychodzi Leszek Ojrzyński, to inna mowa. Gdyby miał przyjść ktokolwiek, ktoś z obrzeża karuzeli, to nie. Ale Ojrzyński – tak, zróbmy to.

I co tu kryć, Leszek Ojrzyński jest jednym z największych wygranych całej rundy, choć poprowadził Stal tylko w kilku meczach.

Już wyciągnięcie z 0:2 na Zagłębiu było wydarzeniem, od razu widziałeś jakąś inną mentalność tej drużyny. I tak jak uważam, że za dużo w polskiej piłce mówienia o jeżdżeniu na dupie,  za dużo przeszacowywaniu zaangażowania, tak u Ojrzyńskiego po prostu coś jest na rzeczy. Od razu jakiegoś złożonego planu taktycznego zmienić nie mógł, choć i to widać w odważniejszym wychodzeniu na rywali, pressingu nawet na Legii.

Ta zmiana jakości była wręcz komiksowa, naiwna, filmowa – przed chwilą mecz za meczem w łeb, a teraz Mak sobie na luzie próbuje strzelić gola raboną. UEFA Pro robione w Slytherinie jak nic.

Dwa ostatnie mecze, z wygraną na Legii szczególnie, to już z miejsca wpis do historii Stali Mielec. Legia to pierwsza wyjazdowa wygrana Stali w ESA od sezonu 95/96, kiedy gole dla mielczan strzelał Rafał Domarski i Bogusław Cygan, a po drugiej stronie w Stomilu grali Czereszewski, Chańko, Sidoczuk i zawsze groźny Rybakow.

Ojrzyński znowu udowodnił, że należy mu się wreszcie szansa w klubie, w którym nie musi robić za pół-strażaka, pół-komandosa, gdzie trzeba wyciskać potencjał z zawodników średnich, budować ten mityczny kolektyw. Dziś to wokół Ojrzyńskiego skupione są nadzieje na to, że Stal, wcale nie jakaś superstabilna finansowo, utrzyma się w lidze, co pomoże jej budować szeroko pojęte struktury. Natomiast trzeba pamiętać: na te nadzieje też patrzylibyśmy inaczej, gdyby nie spadał w tym sezonie tylko jeden zespół.

Z piłkarzy dobre wrażenie robili w przekroju rundy Domański, Tomasiewicz, Getinger, Strączek. Warto docenić bardzo równą grę Czorbadzijskiego, który przyszedł awaryjnie w trakcie rundy, pachniało szrototransferem, a faktycznie dał więcej spokoju w grze. Liczyłem więcej ze strony Prokicia, ale miewał fajne mecze, będzie się śnił po nocach Przemkowi Wiśniewskiego, którego ośmieszył, ale miewał też takie, kiedy robił tylko wiatr. Rozczarowaniem mimo wszystko Forsell, choć myślę, że dalej u Ojrzyńskiego może rozwinąć skrzydła. Porażką jednoznaczną jednak Tomczyk. Lubiłem Tomczyka w Lechu, myślałem, że powinien dostać więcej szans – tutaj dostał ich multum, czystych okazji miał sporo, a jednak ten jego strzelecki nos notorycznie go zawodził. Mógł tutaj zbudować sobie ekstraklasową pozycję, a Stal właśnie skraca wypożyczenie i chyba teraz kierunek dla Tomczyka to pierwsza liga.

WARTA POZNAŃ

Przypomnijmy, że Piotr Tworek miał w swoim kontrakcie automatyczne przedłużenie kontraktu za samo utrzymanie Warty w pierwszej lidze. Że Łukasz Trałka poszedł sobie jeszcze pograć do Warty, ale poza tym prowadził program LigaPL, czyli naprawdę był już jedną nogą w innej branży.

Historia romantyczna i tak dalej, nie stawiał na nich nikt, a wracają po latach do grona najlepszych, a wraz z nimi wracają ekstraklasowe derby Poznania, czyli coś, co tak dla ze trzech pokoleń kibiców oznaczało sci-fi.

Ale w przypadku takich romantycznych historii często przychodzi zderzenie z rzeczywistością. Gdy kończą się artykuły, wywiady, a zaczyna się ligowa proza życia. Czyli gra z o wiele bogatszymi rywalami. Okienko, na którym poszaleć nie możesz. Kadra Warty była najwęższa, miała najwięcej niewiadomych.

Doceniano Wartę Poznań za tę jesień, bo długo była zespołem twardym, z którym nikomu nie grało się lekko. Zespoły Rakowa czy Lecha wygrały po mocno przypadkowych karnych w końcówce. Warciarze długo byli w ścisłej czołówce najlepiej broniących zespołów ligi. Niemniej myślę, że jednak za mało mówiło się o tym, w jak trudnych realiach robione były te wyniki. Nie chcę tworzyć im miękkiej poduszki, szukać usprawiedliwień, no ale kto pamięta sytuację, w której trener ekstraklasowego zespołu nie robi zmian? Nie dlatego, że nie ma ochoty, bo jest Franzem Smudą, tylko dlatego, że przez sytuacje losowe ma samych juniorów? I jeszcze puenta tego – jak już Tworek wpuścił z Rakowem Spychałę, to ten mu położył niezły mecz.

Można temu zespołowi wystawiać pozytywne laurki drużynowe, bo Piotr Tworek jest chyba największym warcianym wygranym rundy. Gdyby jutro postanowił zmienić pracę, na pewno zostałby na trenerskiej karuzeli ESA. Można indywidualne: Trałka rzucający dobre piłki ze stałych fragmentów. Kieliba jako czołowy stoper ligi. Lis w bramce. Czy mój ulubieniec, Kuzimski. Raz, że przy wielu piłkarzach Warty uderza ta życiowa strona ich historii, tak jak u Kuzimskiego, który pracował fizycznie w Anglii, a dzisiaj nieźle pomyka w ESA, a dwa, że przecież u takiego Kuzimskiego widać po prostu fajne granie, wszędobylskość, pracowitość. I taką naturalną wielką podjarkę tym, że gram w polskiej lidze, czego nie widać u niektórych niemal zmęczonych Ekstraklasą weteranów.

Ale jest i druga strona medalu, którą pokazała końcówka. Warta przegrała w tej rundzie wiele meczów, których przegrać nie musiała. Potrafiła zagrać dobrze, strzelić nawet trzy bramki, a i tak zostać z niczym. To wciąż może być inspirująca historia, ale jednocześnie efemeryda, której braknie konkretów, czystych liczb. To zagrożenie widzę i wisi ono nad poznaniakami. Mają rundę, w której zaskoczyli wielu pozytywnie, a i tak są na czternastym miejscu. Gdyby spadała większa liczba zespołów, to mimo tych wszystkich ciepłych słów, które można wobec nich powiedzieć, pozostawaliby jednym z faworytów do spadku.

Powiem tak: postawiłbym pieniądze na to, że beniaminek spadnie w tym sezonie, ale nie postawiłbym ani grosza na to, by wytypować który. Stal ma Ojrzyńskiego. Podbeskidzie ma największe możliwości przebudowania zespołu. Warta ma dobrego trenera i fajnych piłkarzy, ale formuła, w której boksują ponad stan, może się po prostu wyczerpać.

PIAST GLIWICE

Triumf współczynnika xG w lidze.

Piast nie grał za dobrze w pierwszej części rundy, ale nie grał też tak źle, jak wskazywały na to wyniki. Zdarzały mu się absurdalne mecze, jak choćby z Pogonią, gdzie stwarzał okazje, był lepszy, ale przegrywał, bo czasem takie mecze też się przegrywa.

Ale jego expected goals – wszystkim trzem osobom, które jeszcze nie wiedzą o co chodzi, tłumaczę, że to miernik jakości tworzonych sytuacji – było wysokie w stosunku do tego, gdzie są. Nigdzie w lidze nie było takiej dysproporcji. A gdy dysponujesz Świerczokiem w ataku, jest kwestią czasu, gdy to zacznie się wyrównywać.

Waldemar Fornalik jest jednym z najlepszych trenerów klubowych w Polsce, ale nie jest cudotwórcą. Jak spojrzymy na jego karierę trenerską, to da się zauważyć, że często po dobrym sezonie zdarzał się moment przestoju. Nie musi być w tym też bezpośredniej winy Fornalika: zespół dostaje kadrowo w zęby. Niektórzy zawodnicy chcą iść dalej, wyżej. Trzeba drużynę wymyślać na nowo. Przecież co z tego, że Kirkeskov jest na ekstraklasowe warunki dobrym zawodnikiem, skoro gołym okiem było widać, że nie jest zainteresowany dalszym przelewaniem potu za gliwiczan.

Szczerze mówiąc, spodziewałem się, że to będzie sezon przejściowy dla Piasta. Nie spodziewałem się może, że tak długo będą tak nisko. Ale też nie spodziewałem się, że ogarną się się na tyle dobrze już jesienią. Teraz to już mamy przed oczami znowu typowy ligowy ponadprzeciętny produkt Fornalika. Wczoraj nie dali pograć Rakowowi. Wywieźli wcześniej remis z Łazienkowskiej. W lidze nie przegrali od już dwóch miesięcy, do tego wciąż grają w Pucharze Polski.

Na pewno największym wygranym jest Świerczok. Od początku, gdy tylko tu przychodził, uchodził za spory skalp transferowy tego klubu. Ale oczekiwania były równie duże. Z miejsca liczono, że będzie ciągnął ten zespół, będzie liderem – lub przynajmniej jednym z liderów. Nawet jak umiesz grać w piłkę, a Świerczok grać umie, nie jest łatwo doskoczyć do takiej poprzeczki, szczególnie dopiero wchodząc do drużyny.

Świerczok podołał, moim zdaniem również dlatego, że od razu zdawał sobie sprawę z tych oczekiwań. Nie szukał wymówek. Był taki mecz – już nie pamiętam który – kiedy w przerwie zrobił solidną autozjebkę, mówiąc, że powinien mieć dwa gole, nie ma żadnego, w konsekwencji to on bierze odpowiedzialność za wynik Piasta.

Gol z połowy boiska, jakiego wrzucił Zagłębiu – wisienka.

Wśród rozczarowań, pewnie największych ostatnich lat, Vida. Dziś mamy go za ligowy szrot, ale on przychodził na kierownicę. Na robienie różnicy. Różnicę robił, ale in minus. A przecież to ponoć najdroższy transfer w historii Piasta. Po przyzwoitym początku trochę zwolnili Żyro i Lipski, ale może zima pod okiem Fornalika da im impuls. Ciekaw byłem tego, co pokaże wychowanek Atletico, Javier Hyjek, ale stał się tylko kolejnym dowodem na to, że zakopanie się na długo nawet w markowych, ale juniorach, to zły kierunek rozwoju kariery. Sam liczę, że jeszcze więcej szans będzie dostawał Arkadiusz Pyrka, bo widać u niego odwagę, polot, zero kompleksów.

WISŁA KRAKÓW

Wisła Kraków ostatnio najlepiej sprawdzała się przy okazji kryzysów. Jak robiło się bardzo źle, to pojawiała się taka motywacja, taka jakaś ogólna siła środowiska, że potrafiono w cudowny sposób bardzo złe odmienić na wręcz inspirujące. Wszystko, co zdarzyło się w momencie, gdy nad klubem wisiało widmo bankructwa. Albo kiedy Wisła przegrywała mecz za meczem, ale pod Skowronkiem zaczęła dla odmiany wygrywać wszystko.

Gorzej, gdy pojawia się ligowa rutyna.

Bo ligowa rutyna bywa nudna.

Dla rzeszy kibiców Wisły Kraków, marzących o tym, by klub bił się o czołowe miejsce, pewnie tym nudniejsza, boleśniejsza.

W Ekstraklasie prawie nikogo nie interesuje to, by być średniakiem. I to jest pozytywne, z tego rodzi się konkurencyjna liga. Ale trudno jest czasem złapać perspektywę jakości własnego zespołu. I jakkolwiek Wisła ma zawodników, na których przyjemnie popatrzeć, po których widać, że da się z tego coś ciekawego ukręcić, tak jak na chłodno przyjrzeć się szeregowi innych zespołów – oni przecież też takich mają. Często więcej. Z szerszym wyborem, z większą wszechstronnością, z dłuższą ławką. Wisła jest konkurencyjna, ale na zbyt wielu z góry w tej lidze patrzeć nie może.

Artur Skowronek odchodził w takiej a nie innej atmosferze, natomiast po latach, jestem przekonany, pamiętane mu będzie przede wszystkim utrzymanie. Przyjdzie na stadion, każdy kibic przybije mu piątkę i na tym koniec. Coś się skończyło, gdzieś formuła się wyczerpała, może nie było w nią aż tyle wiary.

Na pewno też zmiana szkoleniowca jest recenzowana przez pryzmat tego, kto jest następcą. I nie jesteśmy w tym momencie stanie dokonać osądu nad Hyballą. Ale trzeba przyznać, że to kandydatura bardzo interesująca. Facet całe życie zakochany w trenerce, do tego stopnia, że w młodym wieku leciał gdzieś, do Namibii, tam poznawać pracę w trudnych warunkach. W Niemczech mówią o nim otwarcie, że to wybitny teoretyk, mający wkład w cały rozwój niemieckiej piłki, bo jego książki służą całej fali trenerów. Gdyby chciał pozostać wyłącznie przy teorii, ma renomowaną pewną fuchę w DFB.

Ale nie chciał. Chce być praktykiem.

Hyballa jest szkoleniowcem, który mierzy w sam szczyt. Jestem przekonany, że on chciałby pewnego dnia poprowadzić najlepsze kluby świata. Nie jest to w formie cichych marzeń, ale konkretnego celu. Wisła jest do niego środkiem, tak jak środkiem było DAC, którego dyrektor sportowy narzekał w rozmowie ze mną, że w pewnym momencie Hyballa traktował klub instrumentalnie. Miał służyć jego wizerunkowi, co też sprawiało, że jego wymagania przerastały realistyczne możliwości klubu. To jest jakieś ryzyko. Ale na ten moment jestem przede wszystkim ciekaw. Jego wyśrubowane wymagania, które podkreślają wszyscy – już teraz spotykają się z nim wiślacy, a Hyballa, od praktycznie pierwszych meczów, nie ma problemu publicznie powiedzieć, że ktoś nie spełniał oczekiwań czy nie było kogo wpuścić z ławki. Mocne strzały jak na to, że jest tu chwilę. Nakładające też presję na szefostwo, by sprowadzić lepszych. Ilu Frydrychów dadzą radę jeszcze wyciągnąć z kapelusza? Czy jednak zdarzą się takie pomyłki jak z Becirajem, chyba już skreślonym pod Wawelem?

Mam wiarę w tego szkoleniowca, choć nie zdziwi mnie, jeśli ten projekt gdzieś zbłądzi. Na pewno jednak liga z Hyballą będzie ciekawsza.

Beciraj jest wielkim przegranym, ale jeszcze większym Buksa. Można mówić, że trener musi potrafić wprowadzać młodzież, rozwijać ich. No ale finalnie za nami runda, w trakcie której Buksa nie pokazał zupełnie nic. Nie przerzucajmy odpowiedzialności tylko na innych.

WISŁA PŁOCK

Problem z Wisłą Płock polega na tym, że w pewnym momencie stała się klubem-memem. A to sprawia, że opinie wokół klubu, dyspozycji drużyny, potrafi nabrać karykaturalnego wymiaru. Nawet ten gruz zamiast trybun, przecież przejaw tego, że w Płocku dzieje się coś dobrego, bo powstaje nowoczesny stadion, ułatwiał szydercze spojrzenie.

A w zasadzie: czego należy się spodziewać po Wiśle Płock?

Czy to jakieś wielkie, historyczne piłkarskie tradycje? Piłkarze zabijają się o to, by grać dla takiej firmy?

Czy to rzesza fanatycznych kibiców? A może w samym mieście mają sportową konkurencję w postaci popularnej tam piłki ręcznej?

Czy to jakaś słynna wylęgarnia talentów?

Potężne finanse stojące za klubem? Czy może są tylko dotowani z miasta?

No, nie wiem. Być może Wisła Płock jest w takim miejscu, na jakie je stać. Spójrzmy na tych, którzy ją wyprzedzili. O kim, w szerokim kontekście, powiedzielibyśmy, że nie no, licząc wszystko, co tylko można policzyć, całe zaplecze, możliwości, to Wisła Płock zdecydowanie powinna być przed nimi? Czy liga nie polega też na tym, że ostatecznie, tych miejsc w środku stawki jest najwięcej, i gdzieś tutaj jest sufit płocczan?

Patrząc przez ten pryzmat, nie jestem jakoś szczególnie rozczarowany tym, gdzie są i co pokazali. Były beznadziejne mecze, byli beznadziejni piłkarze, ale takich znajdziemy i gdzie indziej. Niższe stany średnie, czyli dokładnie to, czego się spodziewałem. Musieli budować po stracie Furmana. Były błędy transferowe, Marek Jóźwiak czasem rzucał kośćmi, sytuacja z czterema przeciętnymi napastnikami jest symboliczna. Nie zdziwi mnie jednak, jeśli niektóre z jego wynalazków, taki na przykład Lagator, okażą się po wiośnie solidnymi ligowcami. Doceniam też zatrudnienie przez Wisłę Emila Kota w roli szefa skautingu, czyli powiew zmian. Emil długo pracował na taką szansę i fajnie, że dostał ją od razu w Ekstraklasie. Znając jego kreatywność i etykę pracy, nie rozczarują się.

Niemniej problem jest z Wisłą i to zasadniczy. Prezydent miasta, pan Nowakowski, przed tym sezonem wprost mówił o górnej ósemce. O konieczności nawiązywania do sezonu pod Brzęczkiem. Tacy mają być Nafciarze. I trzeba pamiętać, że właśnie powstaje w Płocku nowiutki stadion za 140 milionów złotych. W dobie pandemii. Mimo tylu innych, pilniejszych wydatków w mieście – oni wydają krocie na stadion dla przeciętnego zespołu, którego w sumie Płock aż tak bardzo nie kocha. To może uzasadnić tylko sukces. Rzecz w tym, że aby ten sukces był, trzeba by jeszcze mocniej sięgnąć do kieszeni, a już się sięga tak, że zwykli płocczanie mogą mieć o to pretensje. Węzeł gordyjski.

Czysto piłkarsko bardzo dobrą pracę wykonał Alan Uryga, zaskakująco dobrze wypadł Mateusz Szwoch, choć na pewno nie wszedł jeden do jednego w buty Furmana. Nie zrobił postępu Kocyła, kompletnie przepadł Pyrdoł, wokół którego swego czasu było sporo szumu. Chyba stracił czas w Legii, już wcześniej chciał go Jóźwiak, a tak chłopak zablokowany.

CRACOVIA

Ach, Cracovia.

Zacznijmy od aferek sędziowskich.

Otóż ironiczne jest to, że gdyby Cracovia naprawdę chciała wpłynąć na zreformowanie spraw sędziowskich, choćby w kwestii transparentności ocen lub wyznaczania arbitrów, to miała ku temu pole do popisu. Mogłaby zacząć dyskusję. Znaleźć stronników, a znalazłaby ich bez trudu.

A zamiast tego było jak ze Stefańskim. Również w naszej Niewydrukowanej Tabeli przyznaliśmy ostatecznie za derby trzy punkty Cracovii. Ale finalnie, przez zgiełk jaki zrobiły Pasy, przez cyrk z trybun i żenadę z ławki pokazaną na Canal+, przestało się mówić o błędach Stefańskiego. Cracovia nie zrobiłaby nic, a maglowano by jego pomyłki. Rozmawiano o potrzebie zmian w środowisku sędziowskim. A tak “Pasy” wspaniale przykryły cały temat sobą, żonami sędziów i teoriami spiskowymi.

Tak to niestety jest, gdy się okopiesz w oblężonej twierdzy. Cracovia w niej tkwi tak głęboko, że nie widzi nawet, jak bardzo szkodzi tym sobie sama.

Gdyby usiedli i powiedzieli: zobaczcie, obiektywnie, nam też sędziowie pomogli, jak z Rakowem, gdzie strzeliliśmy ze spalonego. Więc nie chodzi nam o nas, chodzi nam o to, by sędziowie się nie mylili. Gdyby taką zaczęli narrację wyjściową – świetny punkt otwarcia. Zrównoważony. Na chłodno. Tego zabrakło zupełnie.

Piłkarsko było słabo. Nawet jak dodać Pasom pięć punktów, miejsce przeciętne. Regres. Styl mają jaki mają, nie będę się wyzłośliwiał, bo Pogoń też stawia na pragmatyzm – tu był pragmatyzm, ale bez wyników. W pewnym momencie brakowało siły rażenia. Dużo mówi się o tym, jakie problemy ma w ataku Zagłębie, natomiast Cracovia – najlepszym strzelcem van Amersfoort z czterema, potem już same “dwójki”, Hanca, Vestenicky, Loshaj. Zabawnie na sam koniec wyszły wzmocnienia. Rivaldinho spalił się zupełnie, Alvarez rozbudził nadzieje, potem zwolnił, potem doznał kontuzji. A najlepszy w przekroju całej rundy okazał się Niemczycki, czyli ten, który grał początkowo tylko dlatego, że musiał grać młodzieżowiec.

LECH POZNAŃ

To nie jest największe rozczarowanie rundy. To jest dla mnie największe rozczarowanie ostatnich kilku lat.

Pisałem wyczerpująco o Lechu Poznań zarówno w zeszłotygodniowym felietonie “Jak co czwartek”, ale też wczoraj pisząc o jego rozczarowaniach jesieni. Tam was odsyłam, jeśli chcecie bardziej drobiazgowej analizy.

Natomiast najistotniejsze jest to, że to mógł, może nawet powinien, być rok Lecha.

Wiosną miał gotowy produkt. Funkcjonującą drużynę, która potrafi jak na polskie warunki zagrać znakomity mecz, co udowodniła w europejskich pucharach. Jakże symboliczna z dzisiejszej perspektywy jest wygrana 4:0 z Pogonią Szczecin jeszcze w poprzednim sezonie.

Ale w okienku celowano tylko w zastępstwa. Ktoś odchodzi, liczymy, że ten, którego sprowadzimy, będzie równie dobry. Czasem się sprawdzało, jak z zamianą Gytkjaera na Ishaka. Ale nie zawsze, jak z zamianą Jóźwiaka na Sykorę.

Poza tym w całej tej polityce transferowej nie widać takiego myślenia, żeby zamiast zastępców, sprowadzić kogoś, kto może okazać się lepszy. Sięgnąć głębiej do kieszeni, szczególnie, że to obecnie dla Lecha nie hazard, bo Moder, bo Jóźwiak, bo kolejne talenty już chętnie widziane w zachodnich klubach.

Naprawdę wydaje się, że można było. Zbudować kadrę, która podołałaby grze w pucharach i w lidze. Bo co to za trzeci front, Puchar Polski z Odrą Opole i Zniczem Pruszków. Jakoś wiele drużyn z innych lig potrafi łączyć te dwa fronty, to nie jest jakieś science fiction. Do tego mieć taką ligową pozycję, żeby wiosną mieć realny przyczółek do ataku na mistrza.

Słusznie wczoraj powiedziano w Lidze Minus: Lech jest w tym momencie znakomicie prosperującym przedsiębiorstwem. Wspaniale sprawdza się w zarabianiu pieniędzy. Excele rok do roku mogą trafiać do gabloty. W tym sezonie Lech będzie miał największy budżet w swojej historii. Tylko kibice nawet w roku, w którym było kim się podjarać, w którym były mecze, jakimi żyła cała Polska, ostatecznie kończą jak zawsze. Z niesmakiem. Z poczuciem, jakby właśnie – wybaczcie – dostali brudną szmatą przez ryj. To duża sztuka, by akurat ten rok kończyć w taki sposób. A jednak w Kolejorzu pokazali, że jeśli chodzi o wcieranie soli w rany własnych kibiców, są mistrzami świata i okolic.

LECHIA GDAŃSK

Wybaczcie, ale dla mnie casus trochę Wisły Płock czy Wisły Kraków, czyli przeszacowywaniu potencjału zespołu i rozliczaniu wyników wobec nierealnych oczekiwań.

Kadrowo, tak naprawdę obiektywnie, na które miejsce ma potencjał Lechia Gdańsk? Jak powiem, że dziesiąte, to dla kibiców Lechii zabrzmi pewnie jak obelga, ale serio – które? Gdzie jeszcze zrobiono tak niemrawe letnie okienko transferowe, gdzie jeszcze tak się osłabiono? Ile zespołów miało gorszych młodzieżowców? Kto ma równie krótką ławkę? Flavio, bezcenny dla Lechii, ma już 36 lat i zaczyna pisać książki, podsumowywać karierę. Nawet Kuciak zaczął przegrywać tej jesieni z wiekiem.

Przykro mi, ja nie widzę, by Lechia w takim stanie osobowym mogłaby walczyć o europejskie puchary. W lidze pojawiło się kilka ciekawych projektów, tak kadrowych, jak taktycznych. Uważam, że są zespoły za Lechią, które mają ciekawsze kadry, choćby Piast Gliwice, o Lechu nie wspomnę.

Owszem, w Lechii są piłkarze, których fajnie się ogląda, ale albo PESEL zaczyna im mocno ciążyć, albo oni sami nie wiadomo czy w Gdańsku pozostaną, jak Saief. Przecież już wiosną wielokrotnie Lechia była ratowana przez Kuciaka, a zdarzały jej się notorycznie mecze, w których dopuszczała rywali do ze dwudziestu strzałów, samemu oddając kilka. Wykręcili mimo takiej różnicy kilka dobrych wyników, ale to nie jest granie z przyszłością.

Ja, na miejscu kibiców Lechii, obawiałbym się o przyszłość tej drużyny i wcale tych obaw nie wiązał mocno z tym, że szkoleniowcem jest Piotr Stokowiec. Pewna formuła w Gdańsku, który ma za sobą parę dobrych lat, wyczerpała się. Jeszcze żyje się tamtymi wynikami, tym przywiązaniem do czołówki, a realia już są inne i mogą coraz bardziej zmieniać się na gorsze. Chyba, że wprowadzi się tutaj jakiś plan naprawczy, ale sęk w tym, że jego należało wprowadzić latem – akurat przed tym sezonem przejściowy dla całej ligi. Już jest półroczne opóźnienie, a przecież może być tak, że na ten plan naprawczy po prostu nie ma kasy.

Z klubów, które mają reputację posiadania ponadprzeciętnych ambicji, o dorównanie tym ambicjom moim zdaniem w Gdańsku będzie najtrudniej. Obym się mylił, bo im więcej zdrowych, mocnych klubów tym lepiej, ale słysząc to, co się słyszy wokół Lechii, widząc co robią inne kluby, jak zarabiają na młodzieży, której Lechia nie posiada – to gdzie indziej widzę większe perspektywy.

JAGIELLONIA BIAŁYSTOK

Jagiellonia biła się o mistrzostwo Polski, Jagiellonia była w czołówce przez ładnych kilka lat. Już gdy odchodził Probierz mówiono, że teraz może być problem, ale Mamrot, w sumie trochę wbrew początkowym oczekiwaniom, udźwignął to. Moim zdaniem dlatego tak negatywnie oceniano pracę Iwajło Petewa, ponieważ wchodził jeszcze w środowisko przyzwyczajone do sukcesów, albo przynajmniej do gry w czubie. Bogdan Zając już jest częściej porównywany zamiast do tych dwóch szkoleniowców, którzy pisali świetne historie, to do Bułgara, i tylko tym ma według mnie łatwiej.

Ciekawe, że w rozmowie w Weszłopolskich Ivan Runje wskazywał, że jego zdaniem z Petewem łapali już grunt, było coraz lepiej. Ja za Petewem jakoś szczególnie nie tęsknię, patrzę w jego wyniki i nie jest tak, że został pożegnany po pięciu zwycięstwach. Myślę jednak, że w Ekstraklasie lubimy łatki. Czasem za szybko je przylepiamy, a potem ciężko je odpruć.

Dla Bogdana “Praca i Analiza” Zająca to pierwsza runda w roli pierwszego szkoleniowca i uważam, że jest trudna w ocenie, ale na pewno nie oceniłbym jej jako jednoznacznie złej. Jaga miała potężne problemy kadrowe w defensywie pod koniec rundy. Zestawienie z Bodvarssonem i Borysiukiem na stoperze to prawdziwy hit. Na Wartę prosto z łóżka, praktycznie bez treningów, do składu wchodził Runje, by to w jakikolwiek sposób posklejać.

Nie twierdzę, że tej jesieni, kiedy każdy miał problemy kadrowe, a ta rzeczona Warta przykładowo dużo większe, jest to usprawiedliwieniem. Ale dodaje nam to zmiennych, które utrudniają jakąś bardzo wyrazistą ocenę. Ja w każdym razie widziałem dość, by jednak Zającowi zaufać i być ciekawym, jak to się rozwinie.

Na plus na pewno odgruzowanie Imaza, który znowu gra świetny futbol i kręci się wśród najlepszych ofensywnych graczy ESA. Puljić jest zawodnikiem chimerycznym, który po hat-tricku potrafi zaliczyć mecz przestoju, ale na pewno poczuł już tą ligę. Ma smykałkę do znalezienia się w polu karnym, ale umie też uderzyć z trudnej sytuacji. Generalnie ciekawe tylko, ile z tego zaufania, które zaprocentowało, to decyzja, a ile przymus, bo szkoda było – również finansowo – szukać kolejnego napastnika.

Największym rozczarowaniem zdecydowanie Bartek Bida. Poznałem chłopaka, ułożony, naturalny talent, a nie pykło. Przecież miał naprawdę fajne wejście w tamtym sezonie, bywało, że dawał autentyczną jakość. Tutaj, przy wcale nie jakoś niebywale mocno obsadzonych skrzydłach, przepadł zupełnie. Niczym nie broni się na razie awaryjny transfer Lopeza, natomiast Cernychowi dałbym czas, szczególnie, że i jego życie nie oszczędzało – z Wartą przykładowo zagrał dzień po tym, jak zmarł mu ojciec. Wiosną liczę na Cernycha, który znów będzie wiodącą postacią.

Nie sądzę, żeby Jagiellonia była tegorocznym pucharowiczem. Ja, w przeciwieństwie pewnie do niektórych kibiców z Białegostoku, nie mam aż tak wygórowanych oczekiwań wobec Jagi. Nie wierzę też, by przez te kilka lat urośli do tego stopnia, by zawsze oceniać ich przez pryzmat – powiedzmy – pierwszej trójki. Ale uważam, że wiosną mogą zbudować coś, co będzie bazą wypadową pod udany sezon 21/22. Sezony przejściowe nigdy nie podobają się kibicom, i mają prawo się nie podobać, ale czasem zdarzyć się muszą.

ZAGŁĘBIE LUBIN

Najbardziej ekstraklasowy zespół ligi.

Zespół, który całą jesień grał bez sensownego napastnika.

W którym za strzelanie goli odpowiadają obrońcy. Jak nie mogli zagrać Simić, Chodyna i Balić, Zagłębie traciło mnóstwo swojego – tak sugerują liczby – potencjału strzeleckiego.

No przecież to teatr absurdu.

Do którego możemy dodać wyraźną obniżkę formy Starzyńskiego, który, gdy przedłużał gwiazdorski kontrakt, miał być reżyserem gry. Bez którego nie wyobrażano sobie Miedziowych. Dalej: gorzej niż wiosną wyglądał teraz Baszkirow, bardzo średnio wprowadził się Żubrowski. Zespół stracił Bohara, także Zivec nie wyglądał tak dobrze, jak w zeszłym sezonie.

A jednak to Zagłębie, mimo tego wszystkiego, jest w czołówce.

A niewiele brakowało i byliby jeszcze dużo wyżej.

Wiem, że to naciągane, ale na potrzeby eksperymentu dodajmy im sześć punktów – trzy za Podbeskidzie, dwa za Stal, jeden za Pogoń, którą uratowała bomba Kucharczyka. Wtedy mają tyle samo oczek co Raków, a Pogoń dzięki remisowi wyprzedzają. Ja wiem, że takie gdybanie można by uprawiać wobec każdej drużyny w lidze, tu punkt do przodu, tam mniej (np. za mecze z Wartą i Lechem), i wszystko nam wyjdzie jak tylko chcemy, bez względu na tezę. Ale piję do tego, że w Zagłębiu naprawdę, ale to naprawdę nie brakowało wiele, żeby ta runda była punktowo rewelacyjna. Z jednej strony to pokazuje, jak konkurencyjna jest liga, z drugiej jednak Miedziowi mogą sobie pluć w brodę, bo jedno, drugie mocne nazwisko w kadrze, a mogłoby być dużo lepiej.

Bo przecież patrzę na Zagłębie i zastanawiam się tylko co by pokazali, gdyby mieli takiego Świerczoka w ataku. Podejrzewam, że nie był poza zasięgiem. Ile ważyłby w tabeli – nie będę drugi raz robił teoretycznego punktowania, ale i tu symboliczne, że to właśnie lubinianom Świerczok wrzucił piłkę z połowy boiska.

Na duży plus Chodyna, który bez trudu zastąpił Czerwińskiego, niezwykle lubię też Drazicia, który umie kiwać, grać kombinacyjnie, szybko, niebanalnie, co w naszych warunkach jest wciąż czymś unikalnym. Simić, choć czasem jeszcze zagra coś nieodpowiedzialnego, ma papiery na czołowego stopera ligi. Może postęp nie jakiś błyskotliwy, ale na zasadzie małych kroków robi Poręba, rocznik 2000, więc wciąż ma czas, a już naprawdę daje radę.

GÓRNIK ZABRZE

No cóż, forma Górnika na otwarcie ligi była czymś spektakularnym. Ich postawa w pierwszej połowie z Legią – demolka taktyczna, która doprowadziła do zwolnienia Vukovicia. Spektakl. Jimenez wszedł w buty Angulo, na kozaka wyglądał Sobczyk, świetnie wprowadził się do Ekstraklasy Nowak, Manneh posyłał jedną świetną piłkę za drugą.

No i przyszła niezawodna ekstraklasowa przewrotność, czyli mecz z Wisłą u siebie. Wisłą wówczas absolutnie dołującą, zdrapującą resztki godności z podłogi po zezłomowaniu przez Wisłę Płock. To nie miało prawa się nie udać zabrzanom. I, naturalnie, nie udało się. Pewne klapki spadły wtedy z oczu.

Górnik tylko raz po meczu z Legią strzelił dwie bramki w meczu. To jest dość wymowny bilans. Początkowo myślałem, że będą mieli problem w defensywie, bo ten styl to wielkie wyzwanie dla obrońców. Natomiast pamiętam, że ich mecz z Rakowem, mecz dwóch ligowych rewelacji, był reklamowany jako zderzenie dwóch znakomitych ofensyw. Tam obrona Górnika wypadła blado, ale później – wyglądało to lepiej, niż mogło się wydawać. Nie, nie pojawił się drugi Bochniewicz, ale odważne postawienie choćby na Gryszkiewicza opłaciło się.

Nie będę oryginalny – Górnik ma krótką ławkę. To raz, że problem, gdy ktoś wypada, gdy trzeba dać impuls, dwa, że najlepsi nie czują konkurencji, zagrają choćby nie wiem co, a trzy, że nie mogą nawet odpocząć. Myślę, że niektórzy piłkarze byli wręcz zajeżdżani, bo minuty minutom nierówne: styl Górnika jest  wymagający fizycznie, idealna byłaby tu sytuacja Rakowa, który za zmęczonego gracza może wpuścić z ławki zawodnika, który w połowie drużyn miałby papiery na czołową postać. Chciałbym zobaczyć jak projekt Brosza by wyglądał, gdyby Brosz miał więcej narzędzi do jego realizacji.

Sęk w Górniku tkwi  jednak w tym, że przed sezonem taki dorobek punktowy i takie miejsce byłoby wzięte w ciemno. Po takim otwarciu jest jednak niedosyt.

Natomiast jest jeszcze jedna tabela, nawet, jeśli bierze Górnikowi pod uwagę mecze w grupie spadkowej.

 

To dobry rok zabrzan, mnóstwo dobrze wykonanej pracy przy wcale nie jakichś rewelacyjnych warunkach. Projekt, w którym niejeden klub mógłby znaleźć coś godnego przeszczepienia do siebie. Czekam na to, co teraz zrobi Artur Płatek.

ŚLĄSK WROCŁAW

A Śląsk, moi państwo, choć czwarty w tabeli, czyli wysoko, to dla mnie rozczarowanie.

Ja wiem, że Śląsk w ostatnich latach nie kolekcjonował mistrzostw, że nie można przesadzać z wymaganiami. Słyszałem, że niektórzy taki wynik przed rundą wzięliby w ciemno. Ale jednak – dla mnie rozczarowanie.

Rok temu Śląsk zgromadził po 14 kolejkach podobną liczbę punktów, z tym, że wtedy nikt tego nie oczekiwał. W tym został naprawdę ciekawie wzmocniony. Śląsk stracił Płachetę, odszedł Łabojko, ale liczba wzmocnień i tak interesująca, z Sobotą i Pawłowskim na czele. A jeszcze odpalali tacy goście, którzy byli do pewnego stopnia zagadkami, jak choćby Praszelik czy Szromnik.

Masz więc szeroką, jakościową kadrę. Masz cenionego trenera. Masz zaplecze, które potrafi wzmocnić zespół. I tego postępu po prostu nie ma. To już kamyczek do ogródka Lavicki, który wydaje mi się, że przesadzał niekiedy w zarządzaniu meczem z ostrożnością, czy nawet: bojaźliwością, co widać nawet po zmianach.

Ja wiem, że taki wyjazd do Szczecina – zespół poskładany koronawirusem, grający w dziwnym zestawieniu. Wiem, że niektórzy w takich sytuacjach mieli przekładane mecze. Niemniej gdyby to był jednostkowy przypadek, to bym rozumiał, ale gdy już wszyscy byli do dyspozycji, Śląskowi zdarzały się po prostu słabe mecze. Było ich wiele. Wyprawa na Mazowsze – wstyd dla Wrocławia. Nie podjęli rękawicy z Legią, oberwali od Wisły Płock. Śląsk też mam wrażenie był trochę minimalistyczny, raz, że w stylu, a dwa, że wypuszczając wyniki w końcówkach, jakby już czekając na ostatni gwizdek. Gdybym miał ich określić jednym słowem, to byłoby to: zachowawczość.

Czwarte miejsce brzmi świetnie, bo tuż za podium, ale Śląsk zdobyłby jedno oczko mniej i byłby za Górnikiem i Zagłębiem. To żadna realna różnica.

Rozczarowaniem na pewno jest Waldek Sobota. Wydawało się to transferem idealnym. Człowiek, który ma Śląska w sercu, który pamięta jego sukcesy, więc wie jak wygląda szatnia, która chce więcej. Grał w Sankt Pauli regularnie, a to 2. Bundesliga – u nas radzą sobie gracze nawet z jeszcze niższego poziomu lig rozgrywkowych Niemiec. Tymczasem gdzieś, po dobrym początku, później wyhamował i to dość mocno. Dodajmy do tego statycznego Mączyńskiego i robi się problem w środku pola.

Osobną kwestią jest utrata Macieja Gila, który pilotował skauting w Śląsku. Gil rozstał się z klubem, choć nie musiał, ale – to jest dobitne – większe możliwości rozwoju skautingu widział w Koronie Kielce. Tam warunki może trudniejsze, ale widział chęć wdrożenia rozleglejszej wizji. W Śląsku mają ostatnio sporą efektywność skautingową, ale ta formuła może się wyczerpać. Dziś w lidze praktycznie wszyscy mierzą w to, by te standardy skautingowe podwyższać – to, że w Śląsku presji na to nie ma, może być dla kibiców czymś niepokojącym.

POGOŃ SZCZECIN

Wiadomo, że Pogoń fantastycznie finiszowała i należą jej się brawa. Podium – to brzmi dumnie. To była jednak mocno specyficzna runda i wrzucę trochę dziegciu do beczki miodu. Bo zastanawiam się:

Pogoń taka mocna, czy Ekstraklasa taka dziwna?

Zanim się na mnie Portowcy oburzą, to przypomnę tym, którzy słuchali szczecińskich podcastów, ile w nich było narzekań. Naprawdę, niektóre odcinki, to godzina frustracji, a dobre słowo ewentualnie o budowie stadionu. To jest do odsłuchania, sprawdzenia.

Każdy rok buduje zespoły, które na pewnym etapie sezonu są bardzo wysoko. Jeszcze wszyscy pamiętamy, jak Furman trafiał kolegów w łeb i wyciągnął Wisłę Płock na czoło tabeli. Pogoń Szczecin też w zeszłym sezonie miała taki moment, a później wiadomo jak to się skończyło.

Chcę powiedzieć, że to trzecie miejsce, obok rewelacyjnych spotkań jak z Lechem Poznań, to też takie mecze jak z Piastem, gdzie Piast był o wiele lepszy. To przyjazd Śląska, który był akurat zdziesiątkowany koronawirusem. Domowy remis z Podbeskidziem. Czy nawet ostatnie spotkanie, gdzie aby wygrać, potrzeba było strzału Kucharczyka z 30 metrów w ostatnich sekundach.

Pogoń, poza otwarciem szampana, musi mieć z tyłu głowy, że ten wynik nie jest zbudowany na fundamentach nie do zdarcia. Nie wziął się rzecz jasna znikąd, tylko klasycznie widać na przykładzie Pogoni i Rakowa, o ile mniej medialna jest mocna defensywa, na o ile mniej światła może liczyć strzelec w porównaniu do bramkarza. Gdzie jak gdzie, ale w Szczecinie powinni wiedzieć najlepiej, żeby zachować chłodną głowę.

Runjaic natomiast na pewno się obronił. Sporo było wokół niego wątpliwości, wiadomo też jaki w Pogoni jest głód sukcesu. Ale może jego praca nie generuje nie wiadomo jak spektakularnej gry, natomiast to rzetelność, stabilność, jaką w niejednym miejscu chciano by zobaczyć.

Na pewno podoba mi się to, że mimo wycofania się grupy Azoty, w Pogoni nie brakło tej chęci ryzyka, sięgnięcia głębiej do kieszeni. Być może transfery Zahovicia czy Gorgonia to, co najlepsze, pokażą dopiero wiosną. Potencjał w tej drużynie na pewno jest, a ja sam przyznam, że już czekam na pierwszy mecz Portowców choćby po to, by dalej sprawdzać jak rozwijał będzie się Kozłowski.

RAKÓW CZĘSTOCHOWA

Jest pewna zasadnicza dysproporcja, między tym, jak chwalono taktykę Rakowa Częstochowa, ich głębię składu, ile było pochwał pod kątem poszczególnych zawodników, a ostatecznie tym, że w liczbie punktów zrównała się z nimi Pogoń Szczecin. To lód na głowę. Być może zrobiło się w pewnym momencie aż za słodko.

Nie można natomiast zapomnieć, że dziś Raków, w pewnym sensie, okrzepł w czołówce, oswoiliśmy się z jego widokiem tam. Ale konia z rzędem temu, kto przed pierwszym meczem spodziewałby się ich na koniec w czołowej dwójce. Stąd wziął się ten rozgłos – to przecież dopiero ich drugi sezon w elicie. A nie tylko dobrze grają. To się zdarzało, czasem zespół akurat zaskakiwał i żarło. W Rakowie cenne jest to, że widać wyraźnie dlaczego im idzie. To jest efekt planu taktycznego, skautingowego, transferowego, a nie przypadku.

Symbolem ofensywy transferowej Rakowa jest dla mnie Ivi Lopez. Przychodził w momencie, kiedy Raków na jego pozycji miał Tijanicia i Cebulę, obaj robiących dym w lidze. W niejednym klubie powiedziano by: nie no, nie jest nam potrzebny drogi zawodnik, skoro ci dają radę. W Rakowie pomyślano: dajmy im kogoś na konkurencję. Albo uwzględniono wahania formy, które na tym poziomie są nieodzowne. Porównajmy to z polityką transferową Lecha, gdzie po prostu zastępowano graczy, ale czołowe postacie w zasadzie nie miały konkurencji. Co jakby Tomasz Rząsa, zamiast uznawać, że Tiba, Moder i Ramirez są super, poszukał kogoś, kto mógłby rzucić im wyzwanie? Jak bardzo mogłoby się to okazać istotne na przestrzeni rundy?

Ivi odpalił, bo miał CV na odpalenie, Tijanić również pokazywał sporo już wiosną, natomiast szczególnym przypadkiem jest Cebula. Widzieliśmy go w lidze od lat, potrafił grać, ale nie robił liczb. Teraz przez lata będzie wyciągany z szafy jako przykład tego, jak odmiennie zawodnicy mogą wyglądać w innych drużynach, jak mogą dostać skrzydeł w zdrowszym środowisku. Inteligentny nabytek.

Papszun, jak zwykle, nie miał sentymentów, nie patrzył na to, co kto grał wczoraj. Petr Schwarz zamiatał klasyfikacją kanadyjską, teraz często nie było go w składzie. Nic za zasługi. Wycofany do obrony był interesującym eksperymentem, bo to skarb mieć tak dobrze grającego do przodu obrońcę. Mając w tej linii Piątkowskiego, za którego Udinese już latem dawało trzy miliony euro – ta defensywa chyba trochę jest niedoceniana.

Ale też w drugiej części rundy Raków trochę tracił tempo. Takie mecze jak ze Stalą Mielec, Wisłą Kraków czy Wartą Poznań – w teorii to powinno być jakościowe zderzenie, w praktyce mocno średnie mecze. Raków był mocny, ale nie aż tak mocny. Nie był maszyną do dziurawienia rywali.

Moim zdaniem rezerwy są choćby w linii ataku. Gutkovskis miał świetne wejście, potwierdził się na poziomie Ekstraklasy. Ale jedna rzecz: plan na ten sezon w Rakowie, oficjalnie, to pobić historyczny wynik Rakowa. Ten to ósme miejsce w latach dziewięćdziesiątych. Plan wchodzi w życie, ale w trakcie rundy sam się zweryfikował na ambitniejszy. Gutkovskis do walki o tamte cele jak najbardziej się nadawał, ale dziś, po liderowaniu, po wielu dobrych meczach, apetyty wzrosły. Łotysz wydaje się dobrym graczem do wejścia z ławki, natomiast na dziewiątce przydałby się ktoś naprawdę jakościowy, robiący różnicę. Zawada był kilkukrotnie przydatny, ale jednak cudu nie było, ta rotacja z nim nie stanowiła atutu.

Przed Rakowem ważne okienko transferowe, ale już po transferze Lopeza wiadomo, że częstochowianom raczej nie grozi minimalizm. Mając cel w zasięgu ręki, można się spodziewać ciekawych ruchów, które podgrzeją temperaturą przed wiosenną walką o najważniejsze cele.

LEGIA WARSZAWA

Legia wygrała mistrzostwo Polski 19/20 może po słabym finiszu, ale też finiszowała mając solidną przewagę punktową. Nie było emocji. Generalnie nie był to wyścig żółwi, jakiego byliśmy czasem świadkami, gdy wygrywał najmniej słaby. Do tego dołożono szereg transferów, w dodatku zaplanowanych, wcześnie wykonanych. Przykładowo, Rafa Lopes ma średnie notowania u kibiców Legii, ale był to kapitan innego pucharowicza, ściągnięty za niewielkie pieniądze i to błyskawicznie. Ten ruch miał ręce i nogi. Nie każdy taki był – patrz Valencia – ale przecież boczni obrońcy, dziś najlepszy duet w lidze, to też letnie dzieło.

Cieniem oczywiście kładą się puchary, gdzie było jak zwykle w ostatnich latach, a mecz z Karabachem to już kompromitacja. Różnica klas w meczu u siebie z rywalem, który później nie odegrał żadnej roli w fazie grupowej. Brutalny cios. Wielka plama na całej rundzie.

Ale jednak, ligową rzeczywistość pod Michniewiczem, trzeba ocenić pozytywnie, także mimo wpadki ze Stalą Mielec. Lider nie wziął się znikąd, Legia nie raziła chimerycznością. Potrafiła odwracać wyniki. Ileż miała meczów, których wygrać nie musiała, bo rywal nawiązywał walkę, był równorzędny w długich partiach meczu, a jednak nie zdobywał ani punktu. Tak się robi mistrzostwa, nie trwoniąc punktów. Poza tym za odbudowany został Kapustka. Mówienie o taktyce “wrzutka na Pekharta” też jest trochę przesadą, ten zawodnik pokazał znacznie większą wszechstronność i zasługuje na szacunek.

Legia w zasadzie jest w punkcie wyjścia takim, w jakim jest zwykle. Największy potencjał kadrowy. Ze słabymi punktami – stoperzy, rywalizacja na skrzydle – które wydają się przy ich możliwościach do pokonania. Czas też zdaje się grać na korzyść Michniewicza przy jego analitycznym podejściu, a przecież już widać jego rękę w grze zespołu. Nawet Dariusz Mioduski w Lidze+Extra powiedział, że jeśli nie ma być znowu wpadki pucharowej, to trzeba jakościowych wzmocnień już zimą. A przecież wróci też Vesović, co z miejsca jest wzmocnieniem się ligową gwiazdą.

Wygląda to tak, że jakbym musiał, to wskazałbym, że jednak Legia zdobędzie mistrzostwo. Natomiast Legia ma też tą cechę, że czasem w sposób dość niewytłumaczalny, mimo, iż wszystko jest na miejscu, sprawy zaczynają się sypać. No i nie można wykluczyć, że inni – szczególnie Raków – złapią taki gaz, że po prostu na wiosnę będą mieli równorzędną paczkę. Przy zaangażowaniu emocjonalnym prezesa Świerczewskiego, możliwe są wzmocnienia, które coś podobnego sprawią.

W Legii natomiast ciekawa jest jeszcze inna sprawa, już abstrahując od pierwszego zespołu. Otóż młodzi piłkarze, słysząc markę Legia, garną się. Ekscytują. Chcą tam przejść. Czują, że to wielki futbol na wyciągnięcie ręki. Ale potem wielu z nich widzi, że szansa przebicia się jest znikoma, względnie: że ten rozwój może być po prostu spowolniony. Takie przykłady graczy, którzy odchodzą z Legii, by potem gdzieś wypłynąć, to już sprawa z brodą, by wspomnieć Walukiewicza, ale w tej rundzie choćby błysnął w Śląsku Praszelik. Do Zagłębia przeszedł też inny talent, Łukasz Łakomy, choć jego menadżer mówił mi, że Legia bardzo chciała go zatrzymać. Pieniądze w ogóle nie były przy tych przenosinach kwestią, tylko to, że w Miedziowych ma większe szansę się załapać.

Co mówiłem na przykładzie Javiera Hyjka o młodych zdolnych w dużych klubach? Zachowując proporcje, Legia i jej młodzież troszkę gra w ten rytm.

I teraz nie chciałbym urządzać polowania na czarownice. Rozumiem piłkarzy, ale też rozumiem, że klub taki jak Legia, który ma w celach rok po roku mistrzostwo, musi przede wszystkim mierzyć w wynik. Legia jest w takim momencie, że nie może sobie pozwolić na sezon przejściowy, nie może na masowe ogrywanie młodzieży. Potrzeba innych rozwiązań. Takim cichym priorytetem, jak mało gdzie, jest więc awans rezerw na poziom centralny. To wciąż nie niweluje problemu – który po części jest węzłem gordyjskim – ale już jest jakimś złagodzeniem objawów. Jest to jednak porażka tej jesieni, że w II lidze gra już nie tylko Lech, ale też Śląsk, a w legijnych rezerwach zapowiada się kolejny stracony sezon, bo już tracą dziewięć punktów do Pogoni Grodzisk. Podkreślam tę kwestię, bo w Legii wiedzą skąd wieje wiatr, rozumieją jak kluczowe dla polskich klubów jest rozwijanie młodych, a inwestycja w centrum szkoleniowe jest imponująca. W tym ujęciu, ucieczki zawodników, są tym bardziej gdzieś tam niepokojące: element niespójności, choć możliwe, że biorący się stąd, że to początek projektu.

Leszek Milewski

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

22 komentarzy

Loading...