Piłkarze Śląska Wrocław to farciarze. Jako pierwsi w Ekstraklasie kończą tegoroczne granie w dobrych nastrojach i mogą już myśleć o tym, jakie filmy obejrzą w domu podczas narodowej kwarantanny. Zrobili swoje, jako faworyt pokonali Wartę Poznań i przynajmniej na chwilę awansowali na czwarte miejsce w tabeli. Nie wszystko jednak było dziś godne pochwały w wykonaniu WKS-u, na tym szkle są również rysy.
Gospodarze przez godzinę zupełnie nie dawali wykazać się beniaminkowi, u którego pojęcie gry ofensywnej prawie nie istniało. Sami za to zasłużenie prowadzili 2:0, bo najpierw Puerto efektownie strzelił głową po rzucie rożnym (spóźnieni Kieliba i Trałka), a potem Bartłomiej Pawłowski wreszcie trafił do siatki. Spróbował uderzenia tuż sprzed pola karnego, pomógł rykoszet i wpadło. Piszemy „wreszcie”, bo skrzydłowy Śląska wcześniej zmarnował dwie bardzo dobre sytuacje, zabierając asysty Pawelcowi (!) i Mączyńskiemu (świetne, wymuskane podanie za plecy obrońców). Raz też po uderzeniu Pawłowskiego swoim kunsztem wykazał się Lis, który zdołał musnąć piłkę po kolejnej próbie z dalszej odległości.
Gdy dodamy do tego słupek Picha po otwierającym zagraniu Praszelika i jeszcze jedną okazję Słowaka (obronił Lis), wyjdzie nam, że WKS na początku drugiej połowy powinien mieć ten mecz zamknięty.
Tak się jednak nie stało i pewne, zdawałoby się, zwycięstwo zaczęło wymykać się z rąk. Z kilku powodów.
Po pierwsze – zawiedli rezerwowi Śląska. Kontuzjowany Mączyński musiał zejść już w przerwie, Waldemar Sobota nie zapewnił takiej jakości jak on. Do tego zaskakująco szybko zszedł Praszelik. Wchodzący za niego Marcel Zylla dał słabą zmianę, „wyróżnił się” głównie ostrym faulem na Mateuszu Spychale, który został sprowokowany przez wcześniejszy błąd techniczny. W efekcie tych roszad wrocławianie przestali kontrolować wydarzenia w drugiej linii. Z Mączyńskim i Praszelikiem spełniała ona swoją funkcję zarówno w ofensywie, jak i defensywie. Po ich zejściu kulała w obu kwestiach.
Po drugie – znacznie lepsze zmiany przeprowadził Piotr Tworek. Robert Janicki doczekał się swojego premierowego gola w Ekstraklasie. Strzałem od słupka wykończył tyleż efektowną co trochę przypadkową szarżę Mateusza Kuzimskiego. Warciarze mogli przez chwilę drżeć, czy bramka nie zostanie anulowana za rękę Jakóbowskiego, ale ponieważ była ona zupełnie przypadkowa i nie dotyczyła ani strzelca, ani asystenta, to w myśl najnowszych przepisów nie miała znaczenia. Warcie pomogło także wymuszone przez kontuzję Spychały wejście Jakuba Kiełba i przesunięcie Kuzdry na prawą stronę. Jako lewy obrońca nie za bardzo sobie radził, Śląsk chwilami jego stroną miał autostradę, natomiast z drugiej strony znacznie ożywił się w akcjach zaczepnych.
No i koniec końców Warta może czuć duży niedosyt, że czegoś z Wrocławia nie wywiozła.
Wystarczy wspomnieć o akcji, w której najpierw Szromnik efektownie obronił strzał Jakóbowskiego w polu karnym, a potem jego koledzy z obrony blokowali jeszcze dwie dobitki. Taka interwencja była również kluczowa w ostatniej akcji. Gdyby nie Mark Tamas stojący przed linią bramkową po uderzeniu Ivanova, najprawdopodobniej Śląsk nie zgarnąłby pełnej puli. A trzeba jeszcze pamiętać o efektownym woleju Janickiego (odbił Szromnik), słupku Spychały z ostrego kąta i kiksie Kuzimskiego, którego trochę zmylił naciskający Puerto.
Gdyby Warta rozegrała dobrą godzinę zamiast pół godziny, pewnie sprawiłaby niespodziankę. A tak doznała czwartej z rzędu porażki i jej położenie przestało być komfortowe. Śląsk w ostatnich czterech kolejkach odniósł trzy zwycięstwa, ale delikatnie mówiąc, jego gra nadal nie powala na kolana. To jednak żadna nowość w przypadku drużyny Vitezslava Lavicki, a dopóki punktowo będzie dobrze, kibice zapewne przymkną oko na ten fakt.
Fot. Newspix