Reklama

Z jakiego powodu dziś oszczędzał się Lech?

redakcja

Autor:redakcja

13 grudnia 2020, 18:03 • 3 min czytania 89 komentarzy

Lech Poznań w grudniu skupił się na lidze, choć na powrót do Europy czekał parę ładnych lat. Mimo to dziś stracił punkty ze Stalą Mielec, beniaminkiem zajmującym przedostanie miejsce w tabeli. Bardzo chcieliśmy wymyślić z tej okazji jakiś żart towarzyszący, ale to samo w sobie jest tak śmieszne, że chyba nawet Ricky Gervais nie dałby rady z puentą. 

Z jakiego powodu dziś oszczędzał się Lech?

Jasne, skala zmian w meczu z Rangersami była trochę mniejsza niż w przypadku wypadu do Lizbony. No ale jednak w czwartek oszczędził Dariusz Żuraw Alana Czerwińskiego, Ramirez wszedł na 25 minut, Tiba z Moderem i Kamiński z Kraweciem zagrali tylko po połówce, a Ishak opuścił plac po nieco ponad godzinie. Wszystko po to, by dziś w Mielcu nie drzeć o punkty ze Stalą.

Ze Stalą Mielec, która miała wielkie problemy, by w poniedziałek oddać strzał w meczu z Pogonią Szczecin.

No i nic ta rotacja nie dała. Nic. Gdybyśmy nie kojarzyli obiektu Stali, gdybyśmy nie znali z wyglądu bandy Ojrzyńskiego, gdyby nikt nas nie wtajemniczył w szczegóły, bylibyśmy skłonni pomyśleć, że to kolejny mecz Kolejorza w Lidze Europy. To nic, że Stal od gry w pucharach dzieli mniej więcej taki dystans jak Marcina Flisa od powołania do kadry. Długimi fragmentami beniaminek dominował, przewyższał gości kulturą gry i powinien strzelić ze trzy bramki.

Abstrakcja.

Tym bardziej, że gdy zobaczyliśmy skład Stali i wyjściowe ustawienie, które zaproponował Ojrzyński, byliśmy przekonani o jednym – będzie murowanko. I mamy nieodparte wrażenie, że wcale się nie pomyliliśmy, bo na początku właśnie taki był plan mieleckiej ekipy, ale potem gospodarze zorientowali się, jak słabo dysponowany jest faworyt, więc postanowili ruszyć po pełną pulę. Kilka razy kotłowało się pod bramką Bednarka, między innymi po strzałach Flisa i Dadoka, aż w końcu wpadła bramka. Lechici wyglądali jak na castingu do roli drzewa w szkolnym przedstawieniu, a Prokić zapakował piłkę do siatki głową.

Reklama

Trochę skojarzyło nam się to spotkanie ze wczorajszym meczem Wisły Kraków z Legią Warszawa. Tam w pierwszej połowie również mieliśmy niespodziankę, bo lepsza była drużyna znajdująca się w tabeli zdecydowanie niżej. Później miała ona okazje, by zabić mecz, ale nie udało się wrzucić drugiego gola (wczoraj Brownowi Forbesowi w ekipie Białej Gwiazdy, a dziś choćby Zjawińskiemu czy Prokiciowi). I tu wjeżdża podstawowa różnica między mistrzem Polski z Warszawy a Kolejorzem – pierwsza drużyna potrafiła dopaść w takiej sytuacji rywala i przechylić szalę na swoją korzyść. Lech zrealizował tylko pierwszą część planu.

Gola na wagę remisu strzelił w 87. minucie Pedro Tiba (wcześniej trafił Ishak, ale sędzia dopatrzył się ręki). Później Lech miał jeszcze dwie wyborne okazje, ale “Pekhartem” nie został ani Ishak, który z bliska trafił w Gliwę po pięknym podaniu Marchwińskiego, ani Sobol, który główkował w słupek.

Mógł Lech choć w pewnym stopniu odbić sobie frajersko tracone punkty w końcówkach, no ale wiadomo – jeśli można coś widowiskowo spartaczyć, to Kolejorz chętnie skorzysta. Mimo końcówki – Stal musi sobie pluć w brodę.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

89 komentarzy

Loading...