No i tyle. Lech skończył granie w Europie, co więcej – polskie kluby pewnie Ligi Europy jeszcze długo nie zobaczą. Szanse będzie miał tylko mistrz, ale też mu łatwo nie będzie, toteż trzeba się skupić na trzeciej lidze europejskich rozgrywek. Tam gdzie (być może) nasze miejsce. I choć to półka niżej niż LE, to mimo wszystko z doświadczeń Lecha warto czerpać, by nie powielać jego błędów.
A jakie to błędy?
Na przykład warto wspomnieć o szerokości kadry. Ta w perspektywie trzech frontów okazała się po prosty zbyt wąska. O ile jeszcze pierwszy garnitur dawał radę, umiał nawiązać walkę z lepszymi, o tyle zmiennicy nie dojeżdżali poziomem. Kto wie, czy gdyby Lech miał na ławce kogoś poważniejszego niż Kaczarawę, to nie wywalczyłby cennego remisu z Benfiką w pierwszym meczu. Gruzin wszedł, zmarnował dwie dobre okazje. Świeży Ishak dałby radę, tyle że miał w nogach swoje minuty i dostał zmianę. A Kaczarawa do poziomu Szweda nawet się nie zbliża.
Podobnych przykładów można szukać w środku pola czy na środku obrony. Zmęczony Moder nie miał alternatywy, bo Marchwiński kompletnie nie odnalazł się na poziomie grupy, a Muhar… Chorwat mógłby się zgubić w centrum handlowym, a co dopiero przeciwko takim rywalom. Stoperzy – ta sama historia. Nie da się osiągnąć dobrego wyniku z Dejewskim. Sorry, nic nie mamy do tego chłopaka, sam się nie wystawił, ale to nie jest jego świat. Załatać jakąś dziurę w lidze, w miarę okej – choć na przykład Jagiellonia go wyjaśniła – ale w Europie? Bez szans.
Ponadto mamy nieodparte wrażenie, że balans sił Lecha został źle rozłożony. Linia pomocy, gdy wszyscy są zdrowi i do gry, wygląda naprawdę solidnie, nawet jeśli można się czepiać skrzydeł (bezbarwny Sykora). Na środku ataku, wiadomo, bramkostrzelny Ishak. Ale czy Kolejorz pokazał Europie poważną linię obrony? Nie. O ile Puchacza czy Czerwińskiego trudno się czepiać, o tyle wspomniany środek kulał, nawet jeśli Żurawia nie ograniczały kartki czy kontuzje.
Crnomarković popełniał proste błędy. Dzisiaj miał udział przy dwóch bramkach dla Rangersów, szczególnie przy pierwszej zachował się kuriozalnie, kiedy rozłożył czerwony dywan przed rywalem. Ale i z Benfiką było podobnie w pierwszym meczu, gdy Darwin Nunez nawinął go jak przedszkolaka. Standard? Idiotyczna czerwona kartka. Trudno z takim elektrykiem podbijać świat, tymczasem Serb wystąpił w połowie spotkań.
Satka nie miał odpowiedniego partnera, bo przecież Rogne raz, że jest szklany, to dwa, ma swoje problemy, gdy gra na tym poziomie. Zresztą i sam Słowak w Europie nie grał na poziomie, z którego go znamy.
Wniosek jest prosty – nasz zespół nie może tematu stoperów tak zaniedbać, bo potem kończy granie ze smutnym bilansem bramkowym. Nie ma przypadku w tym, że Lech w każdym spotkaniu dostawał przynajmniej jedną bramkę. Nawet Legia, która prezentowała dość radosny futbol w Lidze Mistrzów, na ostatnie spotkanie potrafiła się tak ustawić, by Sporting jej nie ugryzł. Kolejorzowi tej pewności w tyłach zdecydowanie brakowało.
Kolejna kwestia jest już bardziej skomplikowana. Mianowicie: chodzi nam o bezlitosne wykorzystywanie swoich szans. Lech mógł spokojnie kończyć te zawody z czterema oczkami więcej na koncie (jeden punkt za Benfikę, trzy za Standard), ale w różny sposób marnował swoje okazje. Liga Europy tego nie wybacza. Masz dwie setki – skończ je. Masz rywala w dziesięciu i prowadzenie – nie fauluj idiotycznie, dowieź to do końca.
No, ale do wyzbycia się tej wady wymagane jest europejskie doświadczenie, a żeby je mieć, trzeba albo ściągać piłkarzy, którzy je mają (trudne), albo samemu regularnie grać w Europie (równie trudne). Teraz widać, jak dużo tracimy przez to, że tak rzadko przekraczamy europejski próg.
To wszystko składa się na to, że przygoda Lecha w pucharach choć była całkiem sympatyczna, nie będzie pamiętana latami. Ekipa Żurawia weszła do grupy w świetnym stylu, natomiast w niej zrobiła już bardzo mało, by dać sobie szanse na coś więcej niż ostatnie miejsce. Za rok Lech będzie mądrzejszy, podejdzie inaczej do tematu, ale przecież nie jest pewne, że taką szansę przez ligę sobie wywalczy.
Natomiast jeśli tak – świetnie byłoby, gdy po wyciągnięciu wniosków mógł zagrać sześć meczów na maksa, a nie tylko cztery.
Fot. FotoPyk