Szukamy elementu, którego w tym meczu nie było. Gra bez młodzieżowca, która wynika z nieklarownie sformułowanych przepisów? No była, ŁKS przez moment grając w dziesiątkę zrezygnował z usług młodych zawodników. Czerwona kartka po dwóch faulach bez piłki dla kudłatego napastnika? Była, Samuel Corral przez cały mecz chodził tak nabuzowany, jakby Miedź reprezentowała wszystkie demony z hiszpańskiej mitologii, o ile Hiszpanie mają jakąś mitologię. Gol strzelony łokciem po nastrzeleniu zawodnika przez bramkarza? Był, był, to w tym meczu nie było nic dziwnego. Gigantyczna kontrowersja w finale? Też, mało brakowało (chyba trochę zdecydowania ze strony arbitra?) żeby ŁKS w ostatniej akcji meczu dostał karnego z szansą wyrównania na 4:4.
Pierwsza. Liga. To. Styl. Życia.
Specjalnie napisaliśmy w taki dziwny sposób, bo w tym meczu nie było niczego normalnego. Tak naprawdę zupełnie zwyczajne zdarzenia na murawie skończyły się równo z bramką na 2:1. Wcześniej mieliśmy typowy ŁKS ostatnich tygodni – klepiący sobie piłeczką i raz na jakiś czas popełniający katastrofalne błędy przy kryciu czy przerywaniu akcji. Ale i typową Miedź ostatnich tygodni – bezlitośnie wykorzystującą takie parodystyczne zagrania. Raz chaos po aucie wykorzystał Zapolnik, prześcigając wolniutko biegnącego Sobocińskiego, raz ośmieszony został Sajdak, który przegrał pojedynek biegowy mimo potężnej przewagi.
Cyk-cyk, dwa błędy- zrobiło się 2:0. Choć i ŁKS, i Miedź powinni w tym okresie dołożyć jeszcze po sztuce – z tego samego miejsca, z paru metrów, przestrzelili przed przerwą Purzycki, po przerwie Corral.
No a potem z rzutu wolnego doskonale pomierzył Pirulo, dając łodzianom kontaktowego gola.
Jak sądzicie, co może zrobić rosły napastnik drużyny wicelidera tabeli, który ma przed sobą 30 minut walki o wyrównanie?
- próbować strzelić gola na 2:2 jak najszybciej, potem jeszcze powalczyć o zwycięskie trafienie?
- cofnąć się odrobinę głębiej, by zrobić miejsce skrzydłowym, którzy dzięki temu będą mieli szansę ponownie stworzyć akcję bramkową, tak jak przed faulem i golem Pirulo?
- mając już żółtą kartkę na koncie, jebnąć najbliższemu zawodnikowi w zasięgu wzroku?
Tak, dobrze się domyślacie, Corral wybrał ostry pressing po wznowieniu – na tyle ostry, że wleciał w Purzyckiego i go po prostu trzasnął. Totalnie idiotyczne zachowanie, w żaden sposób nieuzasadnione, a trzeba dodać, że zawodnik ŁKS-u już wcześniej zaliczał przepychanki z bramkarzem czy Marcinem Garuchem. Dzisiaj wyglądał, jakby całe zło świata zstąpiło na murawę i przywdziało niebieskie koszulki – a dzielny hiszpański wojownik postanowił je w pojedynkę zniszczyć. Sędzia niestety nie docenił jego prób i wyrzucił z boiska. Drugi mecz u siebie z rzędu i drugi raz ŁKS gra z czerwoną kartką.
Całkiem sympatyczny ten “ugraj awans w dziesięciu challenge”, ale zdaje się, że kibicom ŁKS-u nie do końca się to wyzwanie podoba.
Tu zaczęły się jednak lepsze jaja. Już chwilę później w gigantycznym tłoku w polu karnym najlepiej odnalazł się Michał Trąbka i dał łodzianom wyrównanie. Co więcej – chwilę później wpuścił Nawotkę za Sajdaka i został bez młodzieżowca, powołując się zapewne na przepis dotyczący “kontynuowania gry w niepełnym składzie”. Zakładamy, że ŁKS się raczej z tego wybroni, ale to mimo wszystko dodatkowy smaczek w tym nienormalnym meczu. Co dzieje się dalej? Ano to co zwykle. ŁKS nie zamierza się murować, tylko twardo idzie po gola na 3:2. Jak ŁKS grając w dziesiątkę twardo idzie po kolejnego gola, to już spotkanie z Puszczą nas nauczyło efektów.
Konterka, przytomne zachowanie Romana, 3:2 dla gości.
Ale wtedy na scenie pojawia się kolejny wyjątkowy aktor tej komedii absurdu. Jędrzej Grobelny, bramkarz Miedzi. 82. minuta. Jego klub wygrywa na boisku wicelidera i gra w jednego więcej. Grobelny dostaje piłkę. Czeka. Czeka. Nadbiega Dragoljub Srnić. Grobelny czeka. Czeka. W końcu ładuje biednego Serba prosto w łokieć, piłka odbija się od Srnicia i wpada do siatki. 3:3.
Czy ŁKS się cofnął? A gdzie tam. Dlatego Miedź zdołała jeszcze wcisnąć gola Romana na 4:3, ba, w ostatniej centrze meczu chyba faulowany był Tomasz Nawotka, więc i 4:4 byłoby całkiem sprawiedliwym wynikiem. Wyobrażacie to sobie? Dwa ostatnie mecze w Łodzi to 15 bramek, 2 czerwone kartki, strzały i okazje liczone w dziesiątkach.
Panie Stawowy, nie wiemy, czy takie szaleństwo to dobra droga, by ugrać awans, ale ogląda się to fenomenalnie.
Natomiast właśnie – co z tym awansem?
ŁKS w ostatnich czterech meczach ugrał 1 punkt, przegrał z Radomiakiem, Górnikiem Łęczna i Miedzią, zremisował z Puszczą 4:4. Jest to dorobek bardzo słaby i niewiele tu zmienia fakt, że dwa domowe mecze miały naprawdę szalony przebieg. Długo wydawało się, że ŁKS i Bruk-Bet mogą sobie zrobić wyścig dwóch koni, tymczasem może się okazać, że łodzianie nie będą nawet zimować w czołowej dwójce. Szczęściem ŁKS-u jest z pewnością dzisiejsza porażka Górnika Łęczna w Olsztynie, ale podopieczni Wojciecha Stawowego muszą patrzeć przede wszystkim na siebie.
I trzy czerwone kleksy w ich kalendarzu formy.
Miedź? Na drugim biegunie. Po nieco pechowych meczach z Widzewem (remis) i Bruk-Betem (porażka), nadeszła passa trzech zwycięstw. Legniczanie strzelili na tym dystansie 10 goli i do ŁKS-u wprawdzie nadal mają 9 punktów straty, ale już baraże są o punkt.
Liga się rozkręca. I co nas cieszy – rozkręca się w swoim stylu, na kontrze do jakiejkolwiek logiki i zasad.
ŁKS Łódź – Miedź Legnica 3:4 (0:1)
Pirulo 62′, Trąbka 65′, Srnić 82′ – Zapolnik 14′, 57′, Roman 75′, 87′
Fot. Newspix