Historia zapisuje się w obrazkach. Wyjętych z ram czasów, włożonych w konteksty i przekształcających się w nieśmiertelne klisze. Tak tworzą się wielkie symbole. Najwyraźniej doskonale wie o tym Leo Messi – geniusz futbolu, mistrz małych gestów. Sposób, w jaki Argentyńczyk złożył hołd Diego Armando Maradonie, zapierał dech w piersiach. Abstrahujemy od całego natężenia przerzutów, podań, kiwek, strzałów, tego wszystkiego, czym zachwyca od lat, bo do tego nas przyzwyczaił. Tym razem Messi zagrał dla Maradony.
Przy mocno przypadkowej bramce Braithwaite’a wyskoczył z ręką niczym Boski Diego w 1986. A po swoim trafieniu zaprezentował światu oryginalną koszulkę Newell’s Old Boys, należącą do samego Maradony. To był piękny hołd ku jego pamięci.
Wynik meczu Barcelony z Osasuną jest trzeciorzędny. Wiadomo, że ekipa Ronalda Koemana potrzebowała tego zwycięstwa, że miała sporo do udowodnienia, że jeśli chciała utrzymywać nadzieje na mistrzowski tytuł, to do zdobycia trzech punktów była wręcz zobligowana. Ale to nie tydzień, żeby kalkulować, liczyć, zajmować się prozą życia. Kilka dni temu umarł Diego Maradona. Najbardziej romantyczna postać w historii futbolu. A teraz, tu i teraz, w niedzielne popołudnie, pierwszy raz od smutnej informacji o jego odejściu, na murawę wybiegł człowiek, który z całej pomaradonowskiej piłkarskiej generacji był najbliżej jego legendy – Leo Messi.
Może to zabrzmi górnolotnie, ale ten mecz był swoistym pożegnaniem Maradony w wykonaniu Messiego. Boiskowym nekrologiem. Dziełem na cześć legendy Maradony.
Dziełem cholernie udanym.
Krytykowany ostatnimi miesiącami 33-latek cofał się głęboko, szukał gry, rozprowadzał, rozciągał. Doskonale rozumiał się przede wszystkim z Albą i Griezmannem. I tak jak owocna współpraca z pierwszym nie dziwi, bo panowie mają wspólnie wyćwiczone do perfekcji schematy, tak z tym drugim już jak najbardziej. Do tej pory częściej się gryzą i wykluczają niż znajdują i dopełniają. Któż wie, może ten mecz będzie przełomowy? Tak czy inaczej, kilka akcji z tego powstało. Brakowało tylko wykończenia. Bo a to Coutinho nie trafił z siedmiu metrów na pustą bramkę, a to dwa razy ciutkę spóźniał się Braithwaite.
Barcelona dominowała, stwarzała okazję, bramka była właściwie kwestią czasu.
I w końcu stało się to.
Coutinho z bliskiej odległości trafił w Sergio Herrerę. Piłka poszybowała wysoko, spadając odbiła się od Braithwaite’a i równie wolno, jak wysoko zmierzała w stronę bramki Osasuny. W tym momencie Messi zadbał o pierwszy obrazek, który obiegł cały świat. Wyskoczył na tyle, na ile pozwala mu jego wzrost, wznosząc za razem lewą rękę wysoko nad głowę tak, jak wiele lat temu zrobił to Maradona w kultowym meczu z Anglią, i poczekał aż futbolówka przekroczy linię bramkową.
Czy zrobił to specjalnie? Pewnie nie. W dzisiejszych czasach jakakolwiek podobna ingerencja w lot piłki zakończyłaby się w najlepszym wypadku analizą VAR i anulowaniem bramki. Dlatego też Messi piłki nie dotknął, bramka została zapisana Duńczykowi, ale piękna klisza pozostała.
Potem swoje trzy grosze dorzucił Antoine Griezmann, który skradł nieco swojemu starszemu koledze główne show. Najpierw cudownym strzałem z powietrza podwyższył wynik na 2:0, a potem wypracował bramkę Coutinho. W międzyczasie opatrzność – może z nieba – czuwała nad defensywą Barcelony. Ante Budimir nie trafił w dwóch niezłych sytuacjach po dośrodkowaniach. Mało? Chorwatowi anulowali też bramkę po analizie VAR, bo w momencie wbijania gola Ter Stegenowi, znajdował się na pozycji spalonej. Jeszcze mało? Roberto Torres trafił w słupek po błędzie Mingueza.
No, ale wróćmy do Messiego.
Bo to, że napędzał grę, to już jasne, ale potrzebował jeszcze jakiegoś zwieńczenia dobrego występu. A nie było nim ani uczestniczenie w akcji poprzedzającej anulowaną bramkę Dembele, ani przygotowanie pozycji strzeleckiej dla Trincao. Nie. Argentyńczyk potrzebował bramki. W końcu miał, co zaprezentować, chciał tego gola, spodziewał się jej.
73. minuta. Nadarzyła się okazja. Przyjęciem na trzydziestym metrze zgubił dwóch piłkarzy Osasuny. Powstało trochę miejsca, więc popędził w stronę swojej kępki murawy w okolicach szesnastki pola karnego rywali. Celny strzał był formalnością. Mocny, silny, celny. 4:0. Celebracja. Wyjątkowa celebracja. Leo Messi zdjął swoją koszulkę i zaprezentował trykot Newell’s Old Boys. Trykot Maradony.
Niejednej osobie zakręciła się w tym momencie łezka.
This is just lovely. Not every country has had the privilege of having the finest footballer of a particular era. Argentina were lucky to have two. pic.twitter.com/BR5cxP6ELs
— Karan Tejwani (@karan_tejwani26) November 29, 2020
Szkoda, że Hererra obronił jego wolnego na sam koniec meczu, bo puenta byłaby jeszcze ładniejsza. Albo: może i nie. I tak to był piękny spektakl. Piękne pożegnanie legendy w wykonaniu innej legendy.
FC Barcelona 4:0 Osasuna Pampeluna
Braithwaite 29′, Griezmann 42′, Coutinho 57′, Messi 73′