Ten piach, co leży na budowie za bandami w Płocku, równie dobrze można wystawić do grania, Wisła gra piach porównywalny. O niektórych drużynach mówi się, że brakuje im ostatniego podania – Wiśle brakowało podania ostatniego, przedostatniego, ale też pierwszego. Cracovia wygrała jadąc na trzecim biegu, a powinna wyżej, tylko marnowała okazje.
Istotna rzecz zdarzyła się przed meczem, bowiem Radosław Sobolewski w rozmowie Piotra Bugajnego otworzył się jak nie on: – Jeśli chodzi o przygotowani fizyczne, przebiegliśmy z Jagiellonią 105 km. Przed chorobą mój zespół biegał 120, 122, 119 km. Aspekt fizyczny na pewno widoczny. Choroba spustoszyła nasz zespół. Było wiele błędów indywidualnych przy wyprowadzaniu piłki, co Jagiellonia z całą siłą wykorzystała. Ale wiadomo z czym się wiąże wyprowadzanie piłki: oczywiście z formą piłkarzy. A nie da się zbudować formy piłkarzy w domu. W meczu z Jagiellonią był kuriozalny przypadek, jeśli chodzi o stały fragment gry, gdzie zgubiliśmy zupełnie organizację. Trzeba popracować nad organizacją gry, ale do tego potrzebuję w treningu całego zespołu. Tak naprawdę wystartowaliśmy w sierpniu. To jest czwarty miesiąc tej rundy. Z tych czterech miesięcy mój zespół stracił ponad miesiąc zespołowego, systematycznego treningu. Od poprzedniego meczu minęły trzy dni. Przypomnę jeszcze raz: 16 zachorowało, w tym większość objawowo, więc tak naprawdę ten czas musimy poświęcać na regenerację. Mieliśmy jeden trening od ostatniego meczu, ale dzień przed meczem, czyli możemy zrobić sobie rozruch.
Co o tym sądzimy? Skoro nawet stroniący od mediów Sobolewski próbuje za ich pośrednictwem wytłumaczyć się z tego, co prezentuje Wisła, to może być tak, że jego stołek jest wyjątkowo gorący.
Pierwsza połowa raczej stołka nie schładzała. Żal było patrzeć na to, co prezentuje Wisła. Było to mityczne zaangażowanie, nie człapali. Ale piłkę w tym trudno było dostrzec. Nafciarze bardzo mocno opierali się na Merebaszwilim, a jakkolwiek były sezony, gdy powierzanie często piłki Gruzinowi było dobrym pomysłem, tak ostatnio, delikatnie mówiąc, nie kręci się wokół miana gwiazdy ligi. W konsekwencji wychodził zestaw klasyczny: trochę wiatru, nieco machania łapami, z jedna dobra kiwka na wysokości pola karnego, z której mogło coś być, ale Merebaszwili potem bez sensu wrzucił przez całe pole karne.
No i stałe fragmenty.
Rzeczy, które wykuwają charakter: spacer po rozżarzonych węglach, morsowanie w Jakucku, obóz w górach u Leszka Jezierskiego, oglądanie Ekstraklasy w piątek o 18 pic.twitter.com/QyPgATHblQ
— Jakub Białek (@jakubbialek) November 27, 2020
Ostatecznie Wisła Płock oddała jeden byle jaki strzał. Poza tym zagrożenie takie, że jakby Uryga trafił czysto głową w piłkę, to mogłoby być groźnie, a jakby Gjertsen nie został zablokowany, to również. No dajcie spokój. Wyższy poziom gdybologii. Pechem natomiast na pewno fakt zejścia Urygi, kapitana, do którego najrzadziej można było mieć w tym sezonie pretensje. Nie wyszedł cało po zderzeniu głową z Rapą. Szkoda Urygi również z tego względu, że padła jego passa – wcześniej rozegrał 59 kolejnych meczów od pierwszej do dziewięćdziesiątej minuty.
Cracovia nie grała nic wielkiego, ale z Wisłą Płock nie trzeba grać nic wielkiego, by coś strzelić. Niby więc sporo chaosu, trochę chodzonego, a była bramka Loshaja po dobrym rozegraniu na lewej stronie Hancy z Siplakiem, a także dwie czyste okazje. Na 2:0 mógł przed przerwą podwyższyć Hanca, ale choć dobrze wpadł w pole karne, potem wyszło mu zamiast strzału dośrodkowanie. W tej sytuacji natomiast skandal w ustawieniu Wisły: pokpiona linia spalonego z jednej strony, a z drugiej zerowe krycie. Kumulacja. Była też dość dziwaczna sytuacja, gdzie zabójczy mógł być strzał tyłem głowy Loshaja.
Po zmianie stron wciąż ofensywa Wisły Płock polegała na tym, żeby podać piłkę Merebaszwilemu, a on niech tam się martwi. Jeszcze żeby Nafciarze oddawali piłkę jakiemuś kozakowi, który wybija się nad ligę. Ale przypomnimy: oddawali ją 34-letniemu Gruzinowi, który w tym sezonie ligowym nie zagrał nawet stu minut, a generalnie widać, że to już nie to co jakiś czas temu. Merebaszwili i tak dziś przynajmniej zrobił cokolwiek, bo wywalczył czerwoną kartkę i raz zrobił obiecujący przechwyt pod polem karnym Cracovii, który zmarnował Lewandowski. Ale takie poleganie na nim to skrajna desperacja. Oddał sobie ze cztery strzały, pewnie mógł te akcje jakoś rozegrać, ale też Nafciarze są nieprawdopodobnie statyczni w ofensywie. Stoją jakby to nie była drużyna piłkarska, tylko PRL-owskie piłkarzyki na sprężynie.
W konsekwencji naprawdę groźnie było za ich sprawą tylko raz. W 93. minucie. Gdy Merebaszwili uciekając poczuł rękę Rodina i się przewrócił. Szwoch uderzył z siedemnastego metra i Niemczycki pierwszy raz musiał się natrudzić.
Zarzut do Cracovii można mieć taki, że pozwoliła Wiśle na taką sytuację, w której faktycznie jeszcze gospodarze mogli ich złapać. Ale nie da się ukryć, choć Pasy nie forsowały tempa, tak stworzyły sobie szereg znacznie groźniejszych sytuacji. Jak nic nie wpadło w drugiej połowie – chyba sami nie wiedzą. Było sam na sam Dimuna w słupek. Szansa Fiolicia z bliska. W sumie już tuż po zmianie stron, choć to Wisła powinna przycisnąć, szanse mieli Pelle i Rivaldinho. 2:0 w tym meczu to dla Cracovii powinno być minimum przyzwoitości, no ale wciąż jakoś nie potrafi nas przekonać Brazylijczyk w ofensywie Cracovii. Mamy wrażenie, że dziś z jakąś konkretną dziewiątką Pasy dużo wcześniej zabiłyby ten mecz. Natomiast trzeba im oddać, że organizacja gry w defensywie była dobra, choć trzeba też zarazem pamiętać, że po drugiej stronie armaty mocno wątpliwej jakości.
Miał dziś trochę pecha Sobolewski – kontuzja Urygi w pierwszej połowie czy uraz wprowadzonego Cabrery, przez co mimo możliwej piątej zmiany Wisła Płock skończyła w dziesiątkę, bo było już po “oknach” na zmiany. Ale gra wyglądała dramatycznie. Tak jakby wiedział co robi mówiąc przed meczem to, co mówi, bo tamte słowa mogą go jakoś bronić – mecz nie bronił się w żaden sposób.
Fot. FotoPyK