Był pożar, nie ma pożaru. Od początku sezonu Piast grał lepiej niż punktował i ciągle wydawało się, że drużyna Waldemara Fornalika musi odpalić. I tak też się wreszcie stało. Wymuszony przez koronawirusa miesiąc przerwy najwyraźniej pomógł kilka spraw uporządkować, bo gliwicka ekipa w ciągu trzech dni uspokoiła swoją sytuację. W piątek wygrała w Zabrzu, a dziś przełamała klątwę Lechii, dzięki czemu przeskoczyła nie tylko Stal Mielec, ale również Podbeskidzie (we wtorek mierzy się z Zagłębiem Lubin).
Z gdańszczanami naprawdę Piastowi nie szło. Pięć ostatnich meczów, licząc wszystkie fronty, to komplet porażek. U siebie nie udawało się z nimi wygrać od siedmiu spotkań. Dziś wszystkie te statystyki straciły na znaczeniu.
Gospodarze idealnie sobie mecz ułożyli. Bartosz Kopacz nierozważnie zahaczył Dominika Steczyka w polu karnym i sędzia wskazał na “wapno”. Naiwna interwencja doświadczonego obrońcy, któremu z powodu zawieszenia za kartki nie mógł partnerować Michał Nalepa. Piotr Stokowiec ostatecznie wstawił w jego miejsce Kristiana Tobersa i młody Łotysz poradził sobie lepiej niż Kopacz. Jedenastkę pewnie wykorzystał Jakub Świerczok i Piast mógł spokojnie przyjąć rywala na swojej połowie, wyczekując na jakieś kontry.
Lechia generalnie w ofensywie raziła bezradnością i jednostajnością. Zawiedli zwłaszcza skrzydłowi. Conrado ani razu nie błysnął, szansy od trenera nie wykorzystał także Haydary. Zastąpił on Mihalika, który z Zagłębiem Lubin rozczarował najbardziej. Dziś dla odmiany Słowak po wejściu dał ożywczą zmianę i chyba znów jego akcje stoją nieco wyżej.
Z tego gdańskiego chaosu kilka groźnych momentów jednak się wyłoniło. Przed przerwą Plach miał nieco szczęścia przy dwóch próbach Kałuzińskiego. W pierwszym przypadku po rykoszecie od Malarczyka zdołał odbić piłkę nogami, a w drugim po jego obronie płaskiego uderzenia pomocnika gości, nie było nikogo do dobitki. Do tego Kenny Saief, próbując zza pola karnego, obił poprzeczkę. Po przerwie natomiast zawodnicy Stokowca zagrozili Plachowi tylko raz. W zamieszaniu po rzucie rożnym Fila z dwóch metrów trafił w słowackiego bramkarza.
Gliwiczanie po pół godzinie gry podwyższyli prowadzenie. Milewski utrzymał piłkę i rozrzucił na lewo do Badii, a świetne dośrodkowanie Hiszpana wykończył Czerwiński, demolując wręcz w powietrzu bezradnego Pietrzaka. Stoper Piasta znów okazał się najlepszy na boisku, choć przez chwilę istniała obawa, czy nie dostanie drugiej żółtej kartki za faul na Flavio Paixao. Powtórki wykazały jednak, że najpierw czysto wybił piłkę, by dopiero potem zahaczyć Portugalczyka. Nie była to klasyczna interwencja “przez nogi”, więc naszym zdaniem sędzia Kwiatkowski słusznie poprzestał na rzucie wolnym.
Nie jesteśmy aż tak pewni co do oceny zajścia z doliczonego czasu, gdy Kwiatkowski po obejrzeniu powtórek nie podyktował karnego. Piłka po strzale Mihalika trafiła w rękę rzucającego się Konczkowskiego. Pachniało to paradą obronną, przy której delikwent bierze na siebie wszelkie ryzyko, ale najwyraźniej obrońcę “Piastunek” uratował fakt, że dostał w rękę znajdującą się bliżej ziemi. Tak czy siak, kolejna niejednoznaczność, czego strasznie nie lubimy.
Piast po zmianie stron praktycznie nie stworzył sobie żadnej okazji, ale nie musiał, to Lechia była w potrzebie. Piłkarze Fornalika jeszcze w piątek rano znajdowali się w czeluściach jelit, a już w poniedziałkowy wieczór wydostali się na światło dzienne. Do sielanki daleko, dno tabeli tak szybko nie da o sobie zapomnieć, jednak wydaje się, że najgorsze już zdecydowanie za niedawnym mistrzem Polski.
Lechię czeka teraz domowe starcie z Lechem, a Piast złoży wizytę na stadionie Legii, na którym w dwóch poprzednich sezonach zwyciężał.
Fot. Newspix