Oj, panie Ter Stegen, nie jesteś pan Neuerem i już, koniec, kropka. Tak złośliwie można byłoby skwitować wygraną Atletico nad Barceloną i fatalny błąd niemieckiego bramkarza Blaugrany przy jedynej bramce dla gospodarzy. Futbol uwielbia takie historie. Przewrotne losy przegranych czyta się równie dobrze, jak peany na cześć zwycięzców, ale bylibyśmy wielce niesprawiedliwi, gdybyśmy ten mecz sprowadzili tylko do tej jednej opowieści. Nie, to byłoby stanowczo za mało. Barcelona przegrała, bo miała mnóstwo problemów, a Atletico wygrało, bo wiedziało, jak je wykorzystać i zasygnalizowało, że może jeszcze w tym sezonie porządnie namieszać.
Ale nie no, nie da się od tej akcji uciec.
Był doliczony czas gry pierwszej połowy spotkania.
Atletico wychodziło spod wysokiego pressingu pod własnym polem karnym. Wychodziło, umówmy się, najprostszym możliwym sposobem, czyli oddelegowaniem piły, jak najdalej, hen przed siebie. Nie była to klasyczna laga, ale wielkiego zamysłu też się nie doszukujemy, bo żaden z piłkarzy Atletico nie mógł być zamierzonym adresatem tego wybicia. Do futbolówki doszedł Gerard Pique. Miał miejsce i czas, ale przyjął piłkę tak, że ta odskoczyła mu wprost pod nogi Angela Correi. Ten, będąc na własnej połowie, zobaczył wielką, otwierającą się, pustą przestrzeń, w którą wbiegał Yannick Carrasco i już doskonale wiedział, co robić.
Poszła piła.
I stało się to.
Co zrobił Marc-André ter Stegen? 😲😲😲
Atlético Madryt prowadzi z FC Barceloną 1:0. Błąd bramkarza Blaugrany! Będzie się działo w drugiej połowie, oglądajcie Eleven Sports 1! 🔥 #lazabawa 🇪🇸 pic.twitter.com/BwymqT7zuj
— ELEVEN SPORTS PL (@ELEVENSPORTSPL) November 21, 2020
Marc-Andre ter Stegen kompletnie kompletnie pogubił się przy wyjściu, które przywodziło na myśl styl neuerowski. Styl jego rodaka i wielkiego korespondencyjnego konkurenta.
Błąd Pique, wielbłąd Ter Stegena.
Atletico prowadziło i generalnie wyglądało nieco bardziej przekonująco. Już wcześniej mogło prowadzić. Najpierw po strzale Saula, który posłał bombę w kierunku okienka bramki Barcelony, ale – koniecznie trzeba to podkreślić – jak struna wyciągnął się Ter Stegen. A potem po równie atomowym uderzeniu Llorente, którego powstrzymała poprzeczka. Później tak klarownych okazji już nie było, ale absolutnie nie można powiedzieć, że ekipa Diego Simeone murowała i sprowadzała swoją grę do bronienia wyniku. Absolutnie.
Dużo szumu robił chociażby Joao Felix, który był nawet bliski ładnego gola szczupakiem, ale zabrakło mu kilku centymetrów. Reszta ekipy fajnie mu wtórowała, zarazem mądrze przesuwając się w defensywie i unieszkodliwiając kolejne ataki Barcelony.
Barcelony, która wypadła mocno blado.
Ekipa Ronalda Koemana grała zrywami. W pierwszej szarpał Ousmane Dembele. Francuz kiwał. Próbował. Powinien mieć nawet asystę, ale w dobrej sytuacji przestrzelił Griezmann. Tylko że klasycznie: im dalej w las, tym bardziej Dembele gasł. Skoro wspomnieliśmy już Griezmanna, to należy napomknąć, że po raz kolejny zawiódł na całej linii. Ale tym chyba nikt nie jest zdziwiony. Dużo smutniej patrzyło się na poczynania Leo Messiego.
Argentyńczyk był cieniem samego siebie. Albo może właśnie kimś, kim staje się trochę w tym sezonie. Kimś, o kim śmiało można mówić, że geniusz został dotknięty zębem czasu. Ze coraz częściej nie pobiegnie już za pociągiem, że coraz częściej zostanie w blokach, zamiast w szalony sposób gonić. Jego występ doskonale definiuje rzut wolny z pozycji, o której jeszcze niedawno napisalibyśmy, że jest jego. Messi strzelił leciutko, niemrawo, niecelnie i naprawdę poszczęściło mu się, że piłka odbiła się od muru i poturlała się na rzut rożny. Taki atut.
Inna sprawa, że wszystkie najlepsze akcji Blaugrany przechodziły właśnie przez niego. O czymś to świadczy, nie? To on dośrodkowywał na głowę Lengleta, który w stuprocentowej sytuacji trafił wprost w Oblaka i to on zmarnował sam na sam ze słoweńskim bramkarzem po świetnym podaniu Alby. A taki jest ten sport, że jeśli nie wykorzystujesz okazji, to przegrywasz.
Tym bardziej, że powtórzmy: Atletico było konsekwentne w dążeniu do celu. A celem było zwycięstwo. Zwycięstwo, w którym nie dopatrywalibyśmy się wielkiej sensacji. W końcu opowiadamy o starciu wicelidera, który ma taką samą liczbę punktów jak lider i jeden rozegrany mecz mniej, z drużyną z dziesiątego miejsca, która do lidera traci całe dziewięć punktów. Cholernie znamienne.
ATLETICO MADRYT 1:0 FC BARCELONA
Carrasco 45+3′
Fot. Newspix