Dostaliśmy w papę. Wyglądaliśmy, jak przeniesiony w czasie o czterdzieści tysięcy lat Neandertalczyk, który z kijkiem próbuje mierzyć się z uzbrojonym po zęby cywilizowanym człowiekiem. Bez szans na inny wynik rywalizacji niż sromotna porażka. Reprezentacja była goła i niewesoła. Żałosna, tragiczna, smutna, beznadziejna. Wiedzieliśmy, że Włosi są lepsi, że prezentują wyższą piłkarską kulturę, że nie będzie łatwo, ale nie spodziewaliśmy się, że ta przepaść będzie aż tak widoczna. Polska nie pokazała w tym meczu nic, co pozwalałoby sformułować nam chociaż jeden komplement na temat jej występu.
Bo czym mielibyśmy się podniecać?
Leciutką główką Grosickiego? Żałosnym strzałem Lewandowskiego z czterdziestu metrów, który nie miał prawa przelobować delikatnie wysuniętego Donnarummę? Dwoma oddanymi uderzeniami? Żałosną liczbą wykreowanych sytuacji z gry? Bezradnością i rozkładaniem rąk?
Z czym do ludzi?
W ofensywnie nie pokazaliśmy nic. Zero. Null. Czarna ziejąca dziura. Całkowita pustka.
Znamienne jest to, że Polakom najbardziej sprzyjał sędzia. Czerwoną kartkę powinien dostać Lewy za władowanie łokcia w twarz Bastoniemu, a później Góralski po tym, jak bezczelnie na pełnej petardzie zrobił sanki Belottiemu. Zresztą występ Górala jest symptomatyczny dla obrazu gry polskiej kadry. Miał podostrzyć i podostrzył, ale grubo przesadził. Początkowo było całkiem nieźle, bo zaliczył dwa odbiory, intensywność gry się zwiększyła, pressing zaczął działać, ale problem w tym, że Góralski nie nadążał. Za akcję z Belottim poszła pierwsza żółta kartka, chwilę później druga żółta.
Samym wjeżdżaniem w nogi lepszym rywalom niewiele zdziałamy.
No właśnie, skoro o lepszych rywalach piszemy, to trzeba oddać im należny hołd. Włosi zagrali osłabieni, ale kompletnie nie było tego widać. Może nie zaprezentowali się jakoś wielce fenomenalnie, ale łatwość, z jaką zdobywali przestrzeń była godna pozazdroszczenia. Niebo a ziemia w porównaniu z bandą Jerzego Brzęczka.
1:0 powinno być już, kiedy przy aucie Włochów zagapił się Reca (widać było, dlaczego gra w Crotone, a nie w topce Serie A), Insigne trafił do bramki i tylko fakt, że Belotti stał na drodze interwencji Szczęsnego, spowodował, że sędzia bramkę anulował. I w tym miejscu jeszcze liczyliśmy na szczęście. Na próżno. Fart czasami może pomóc, ale na pewno nie, jeśli gra się taki piach. Zaraz bowiem Krychowiak totalnie idiotycznie faulował Belottiego w polu karnym, a jedenastkę na gola zamienił bezbłędny w tym elemencie gry Jorginho.
Włosi akcji kreowali sobie naprawdę sporo.
Manuel Locatelli i Nicolo Barella rozrzucali piłkę, jak tylko im się żywnie podobało. Środek Moder-Linetty-Krychowiak kompletnie przy nich nie istniał. Kiedy Polacy nie tylko nie umieli wymienić trzech prostych podań, ale też w ogóle kierunkowo przyjąć sobie piłki, oni raz po raz bawili się w najlepsze. Barella mógł i powinien mieć gola i asystę, ale raz sam za wolno składał się do strzału, a innym razem Insigne popełnił ten sam – umówmy się, że niezbyt kardynalny – grzech.
To była różnica klas.
Wielu klas.
Swoje szanse mieli też Bernardeschi i Emerson, Bednarek dotykał piłkę rękę w polu karnym, wynik powinien być wyższy, bramka wisiała w powietrzu, aż strzelił ją Berrardi, który banalnie nawinął sobie Recę w polu karnym, zrobił sobie trochę wolnego miejsca i uderzył po bliższym słupku. Szczęsny był bez szans, choć wcześniej dwoił się i troił, robiąc naprawdę sporo, żeby zmniejszyć wymiar kary za polską beznadzieję.
Przegraliśmy sromotnie.
Nie mieliśmy szans.
Ograniczyliśmy się do bycia żałosnym tłem dla Włochów.
Smutne.
Ostatnio kadra Jerzego Brzęczka miała podkładkę w postaci wyników. Styl może nie imponował, ale wyniki były dobre. Problem w tym, że takie mecze ze znacznie silniejszymi rywalami mocno nas otrzeźwiają i doskonale pokazują, w jakim miejscu jesteśmy. Bardzo przeciętnym miejscu. I brawo dla Włochów.
WŁOCHY 2:0 POLSKA
Jorginho 27′ z karnego, Berardi 83′
Fot. Fotopyk