Mówiąc Grecja, zdecydowana większość Polaków ma na myśli wczasy all inclusive, leżaczek i open bar na Zakynthos. Jeszcze kilkanaście lat temu pierwszymi skojarzeniami z Helladą były wspaniałe występy naszych piłkarzy w tamtejszej lidze. Exodus polskich zawodników do kraju będącego kolebką kultury europejskiej to już tylko piękne wspomnienia. Wieczne problemy z wypłatą na czas, ogromny kryzys finansowy, a także zdecydowanie łatwiejsza droga do zachodnich rozgrywek sprawiła, iż nikt już nie marzy o występach dla Panathinaikosu Ateny lub Iraklisu Saloniki. Aktualnie to tamtejsi kopacze coraz częściej wybierają nasz kraj jako miejsce dla przygody z piłką nożną.
Chwilowy trend, czy też znamienny przykład nowej koniunktury piłkarskiej? Grecki futbol, przede wszystkim klubowy, od kilku lat jest w dużej zapaści. Oprócz Olympiakosu Pireus i PAOK-u Saloniki nie ma już tam zespołów mogących zaoferować ciekawe warunki finansowe. Między innymi dlatego Grecy decydują się na futbolowe emigracje. Mimo iż obserwujemy na naszych boiskach coraz więcej graczy spod Akropolu, to mocno wątpliwą sprawą jest, czy kiedyś zrobią w Polsce taką furorę jak swego czasu Warzycha czy Mięciel na ich podwórku. Ich piłkarskie wycieczki zagraniczne również raczej nie dorównają skali wyjazdów Polaków do greckich drużyn. Nasi gracze przez długi czas byli tam najlepszymi ambasadorami. Licznie i godnie reprezentowali nasz kraj.
Lata 90’, Warzycha i wyrobiona renoma Polaków
Choć w latach osiemdziesiątych trenerzy z Polski jak np. Jacek Gmoch święcili triumfy w kraju słynącym z ouzo i oliwek, to piłkarze znad Wisły wcale aż tak tłumnie nie wyjeżdżali na podboje greckich boisk. Jeszcze. Wprawdzie mieszkańcy Aten mogli przez kilka sezonów podziwiać kunszt umiejętności technicznych Mirosława Okońskiego, lecz dopiero osoba Krzysztofa Warzychy sprawiła, że polscy kibice zaczęli wnikliwie sprawdzać w Przeglądzie Sportowym albo na telegazecie informacje dotyczące ligi greckiej.
Wspomniany Warzycha jest w całej Grecji postacią kultową. Wystarczy iść do obojętnie jakiej knajpy i spotkać kibica „Koniczynek”. Gdy powiesz mu, że jesteś z Polski, pierwsze co usłyszysz to „Polonia, Warzycha”. Istnieje także wielkie prawdopodobieństwo, że z twojego konta nie zniknie nawet euro, gdyż przy barze kolejki różnych mocnych trunków będzie stawiał ów fan. Kazus popularnego „Gucia” jest dość powszechnie znany, ale jeżeli ktoś nie wie i dziwi się, czemu w mieście będącym matecznikiem demokracji jeden z polskich piłkarzy jest aż tak bardzo czczony, już spieszę z wyjaśnieniami.
Krzysztof Warzycha w latach 1990-2004 zagrał dla Panathinaikosu 390 ligowych spotkań oraz strzelił 244 bramki. Gdy dodamy do tego gole strzelane w europejskich pucharach, zwłaszcza w kampanii 1995/96, podczas której głównie za sprawą występów naszego napastnika „Koniczynki” awansowały do półfinału LM (wcześniej eliminując w ćwierćfinale Legię Warszawa), nie powinno już nikogo dziwić, dlaczego w Atenach jest uznawany za drugiego po Bogu. Nie licząc Roberta Lewandowskiego, żaden z polskich napastników nie wyrobił sobie aż tak znaczącej pozycji za granicą. Co ciekawe, gdy „Gucio” wyjeżdżał z Ruchu Chorzów, wiele osób uważało, że wybiera kierunek dość egzotyczny. W następnych latach, w dużej mierze za sprawą wyczynów Polaka, już coraz częściej piłkarze z naszej ligi decydowali się na wyjazd do Grecji. Dzięki niemu nasi zawodnicy byli kojarzeni z solidnością i rzetelnym podejściem do pracy.
– Gdy wspominamy w tym samym zdaniu „polski piłkarz” i „grecki futbol”, odruchowo myślimy o Krzysztofie Warzysze. Przyjechał do Grecji wiele lat temu i do dziś jest wymieniany jako jeden z najlepszych zagranicznych zawodników w historii naszej ligi. Zresztą przez wiele lat polscy piłkarze byli i wciąż są uważani za bardzo solidnych w swoich występach, bo oprócz Warzychy można śmiało wymienić inne przykłady, jak np. Józef Wandzik, Marcin Mięciel (Iraklis i PAOK), Michał Żewłakow (Olympiakos), Emmanuel Olisadebe (Panathinaikos) czy w późniejszych latach nawet Marcin Baszczyński, Marek Saganowski (obaj Atromitos), Rafał Grzelak (Xanthi), Arkadiusz Malarz (AEL, OFI, Panathinaikos, Xanthi). Niektórzy z nich mieli bardzo dobre sezony – wspomina Pavlos Kousteris, grecki dziennikarz SPORT FM 94,6 oraz Sport Day.
W latach dziewięćdziesiątych „Zielonych” reprezentował także wyżej wymieniony bramkarz – Józef Wandzik. Poprzez kapitalne liczby Warzychy jego osoba znajduje się trochę na uboczu, gdy wspomina się ówczesny zespół z Aten. Jednak przez prawie 10 lat gry zdołał zaliczyć 249 ligowych występów. Jego passa 906 minut bez straconego gola to jeden z wielu rekordów wyśrubowanych przez niego w Grecji. A początki greckiej odysei Polaka wcale nie były usłane różami. Zawalił dwumecz z Lechem Poznań (1:5) w I rundzie Pucharu Europy 1989/90 i stał się kozłem ofiarnym klęski i obiektem drwin ze strony fanatycznych Greków.
Z polskiej ligi do kraju, gdzie czas płynie wolno i pije się ogromne ilości mocnej kawy, wyjechał również niezwykle uzdolniony Igor Sypniewski. Nie zostawił po sobie aż tak dobrego wrażenia, ale pamiętany jest głównie ze znakomitego występu na Old Trafford. Będąc ogromnie skacowanym, niemiłosiernie kręcił obrońcami United i zakładał siatki samemu Beckhamowi. Niedługo potem skończyła się jego przygoda z „Koniczynkami”.
W Pireusie z kolei wspominają Andrzeja Juskowiaka, który wówczas był uważany za najlepszego polskiego napastnika. Wystarczył niecały rok, by na stałe zapisał się w świadomości fanów. W sezonie 1995/96 zagrał 25 razy i trafił 12 razy do siatki przeciwnika. Potem wyjechał do Bundesligi. Kavala też miała „swojego Polaka”. Słynący z kapitalnego uderzenia i inteligencji boiskowej, mierzący 167 cm wzrostu Leszek Pisz czarował swoją techniką miejscową publikę.
Podobnych przykładów z tamtych lat jest zdecydowanie więcej. Tak naprawdę masowe pielgrzymki polskich piłkarzy zaczęły się wraz z początkiem XXI wieku. Na dobrą sprawę wystarczyło mieć ważny paszport, dwie zdrowe nogi i coś związanego z futbolem. Jeśli ktoś spełniał te warunki, istniała ogromna szansa na to, że Grecy przyjmą go z otwartymi ramionami i na wejściu poczęstują metaxą.
Hellada – piłkarska ziemia obiecana
Aktualnie Włochy stanowią najczęstszy kierunek wyjazdów z polskiej ligi. Kilkanaście lat temu niezależnie czy polski gracz był średnim ligowcem, czy młodym talentem albo nawet gwiazdą reprezentacji najczęstszym miejscem docelowego transferu – nie licząc Niemiec oraz Austrii – była Grecja. Obecnie nie do pomyślenia jest sytuacja, w której kapitan reprezentacji Polski występuje w greckim średniaku. A przecież Maciej Żurawski, aby odbudować formę przed Euro 2008, wyjechał do AE Larisa. Natomiast Emmanuel Olisadebe będąc w szczytowej dyspozycji, wybrał Panathinaikos Ateny. Wprawdzie nie okazał się snajperem na miarę Warzychy, ale jak przyszło skarcić Wisłę Kraków w słynnym dwumeczu eliminacji do LM w 2005 roku – koszmarze całego pokolenia – nie miał problemów z prawidłowym wykończeniem akcji.
W wielu klubach nierzadko znajdowało się dwóch lub trzech graczy znad Wisły. Bez wątpienia liga grecka była wówczas zdecydowanie silniejsza od naszej. Kluby dobrze radziły sobie w europejskich pucharach, co wpłynęło na wysoką pozycję w rankingu UEFA. W obliczeniach na podstawie występów od sezonu 2001/02 do 2005/2006 Superleague Ellada znajdowała się na ósmym miejscu w niniejszym zestawieniu (obecnie 17 miejsce). Nic dziwnego, że aż tak duża liczba piłkarzy bukowała bilety na lot do Aten lub Salonik.
Aby wymienić wszystkich naszych piłkarzy, którzy grali na tej części Półwyspu Bałkańskiego, należałoby poświęcić osobny tekst albo nawet dwa. Część z nich uzyskała status gwiazd tamtejszych rozgrywek, a niektórzy pojechali na roczną wycieczkę krajoznawczą, do której zdarzało się, że musieli dopłacać. Nie tylko dziś greccy działacze bardzo luźno podchodzą do tematu terminowych wypłat. Przynajmniej chłopaki skorzystali z uroków kuchni greckiej, promieni słonecznych i morskich kąpieli w urokliwych zatoczkach.
Przykładem zawodnika, który bardzo pozytywnie wspomina spędzony tam czas, jest ówczesna gwiazda Iraklisu oraz PAOK-u Saloniku – Marcin Mięciel.
– Pierwsza oferta z Grecji pojawiła się zaraz po tym, gdy grałem z Legią w Lidze Mistrzów. Wówczas niechętnie podchodziłem do tematu. Wolałem wyjechać do zachodniej ligi. Ostatecznie kilka lat później po rocznym pobycie w Borussi Mönchengladbach trafiłem do Iraliksu Saloniki. Liga grecka stała bardzo wysoko w rankingu europejskim. Drużyny zachodziły daleko w europejskich pucharach. Ogromnego prestiżu lidze dodawała obecność takich zawodników jak Rivaldo czy Christian Karambeu. Pieniądze – jak na tamte czasy – też były ogromne. Potem z Iraklisu przeniosłem do lokalnego rywala PAOK-u Saloniki. O dziwo z tego powodu nie miałem żadnych problemów na mieście. Iraklis transferowi zarobił, a ja z kolei w PAOK-u prezentowałem bardzo doskonałą formę, przez co mogłem potem w wieku 30 lat znów ruszyć na podbój Bundesligi – odszedłem do VFL Bochum. W barwach PAOK-u strzeliłem jedną z dwóch najpiękniejszych bramek w karierze strzałem z przewrotki, ale bramka ta na nic się zdała, bo przegraliśmy 1:3 – opowiada Mięciel.
Bramka przewrotką „Miętowego”.
Grecka mentalność potrafiła niejednokrotnie zadziwiać piłkarzy. Zwłaszcza w kwestii punktualności i podejścia do szeroko pojętych spraw organizacyjnych. Pomimo wielu negatywnych aspektów, warunki finansowe zapisane w kontraktach zachęcały do zmiany klimatu z umiarkowanego na podzwrotnikowy. Hellada stanowiła wtedy krainę mlekiem i miodem płynącą. Jednak tylko w teorii. W praktyce bywało już z tym różnie.
– W Grecji największym problemem były wypłaty na czas. Dla przykładu ostatni rok pobytu w PAOK-u mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że grałem pro bono publico. Miałem trzyletni kontrakt, za ostatni sezon nie zobaczyłem już pieniędzy, a za poprzednie dwa też nie otrzymałem pełnej sumy wynagrodzenia – przyznaje Mirosław Sznaucner, były piłkarz Iraklisu i PAOK-u Saloniki.
Sznaucner dodaje, iż w najsilniejszym klubie z Salonik jest obecnie zupełnie inaczej niż za czasów jego gry. Co ciekawe, w pochlebny sposób wypowiada się o prezesie klubu. Pamiętacie starszego pana wyglądającego jak Dionizy Złotopolski, który wszedł z giwerą na boisko i chciał osobiście wytłumaczyć sędziemu, że popełnił błąd? Były reprezentant Polski staje w obronie kontrowersyjnego działacza. – Prezes Ivan Savvidis, wbrew złym opiniom, bardzo dobrze prowadzi klub. Jego wizerunek skandalisty celowo stworzyły media z południa. Jest bowiem ogromna rywalizacja między Salonikami a Atenami. Na każdej płaszczyźnie, nie tylko w sporcie. Prezes mocno inwestuje w turystykę i biznesy na północy Grecji. Robi dużo dobrego dla regionu.
Wrócimy jeszcze na chwilę do tematu płac. Marcin Mięciel mimo wszystko twierdzi, że Grecję można pokochać, jeśli tylko człowiek przyzwyczai się do jej wad.
– Bardzo dobrze wspominam Grecję. Grecy zresztą mnie chyba też. Cały czas dzwonią do greccy mnie dziennikarze. Staram się regularnie jeździć tam na urlop. W knajpie zawsze trafi się kibic, który postawi obiad. Ale to nie jest główny powód moich częstych wypadów do Hellady – żeby było jasne (śmiech). Lubię ich mentalność. Luz i spokój. Choć z początku ciężko było przywyknąć do tego. Skrajnie inna postawa niż niemiecki „ordnung”. W Niemczech wypłata zawsze punktualnie, nawet przed terminem. A w Grecji? Nigdy nie dostałem pieniędzy na czas. Czasem były to dwa tygodnie, czasem nawet kilka miesięcy. Gdy szedłem do władz klubu zapytać się, co z wypłatą słyszałem tylko „aviro, avrio”, czyli jutro. Samochód załatwiali mi aż dwa tygodnie. Jednak morze, ciepły klimat rekompensowały mi to. Po czasie idzie się przyzwyczaić do tego wszystkiego. Grecję traktuję jako swój drugi dom.
Może nie zawsze w sposób materialny działacze doceniali Polaków, lecz pod adresem naszych piłkarzy słowa pochwały kierowane były bardzo często. Przekonał się o tym dobitnie Arkadiusz Malarz. Dzięki kapitalnym występom w Skodzie Xanthi oraz Panathinaikosie, Grecy zaproponowali mu obywatelstwo, po to, by mógł zagrać w ich reprezentacji. Finalnie jednak nie doszło do tego.
Niedługo potem zaczął szaleć ogromny kryzys finansowy. Grecja przestała być rajem do życia i atrakcyjną piłkarską destynacją. Z roku na rok coraz mniejsza liczba polskich graczy decydowała się na transfery do greckich drużyn.
Polscy trenerzy również odnosili sukcesy
Skoro przywołano nazwiska polskich zawodników słynących z udanych występów w Grecji, obowiązkowo należy wspomnieć o trenerach, którzy tam pracowali. Pod Akropolem naszym najbardziej uznanym szkoleniowcem jest bez wątpienia Jacek Gmoch. Jego lista osiągnięć zawiera wiele sukcesów. Najważniejsze z nich to mistrzostwo oraz puchar Grecji z Panathinaikosem w 1984 r., a także zwycięstwo ligi w 1988 r. z AE Larisa (do tej pory jedyne w całej historii klubu). W 2010 r. już 71-letni wówczas Gmoch tymczasowo objął funkcję szkoleniowca „Koniczynek”. Ta sytuacja tylko potwierdza, jak wielką renomą cieszy się w Atenach były selekcjoner reprezentacji Polski. Legendarny Kazimierz Górski również uczył Greków, jak należy grać w piłkę nożną. Trzykrotnie wywalczył mistrzostwo z Olympiakosem Pireus. Tej samej sztuki dwukrotnie dokonał też z Panathinaikosem.
W późniejszych latach przedstawiciele polskiej myśli szkoleniowej nie odnosili tak spektakularnych sukcesów. Ostatnimi czasy w Grecji już prawie w ogóle nie stawiają na naszych trenerów. W sezonie 2010/11 Henryk Kasperczak bez powodzenia prowadził AO Kavala, a chwilowy epizod z Arisem Saloniki zaliczył Michał Probierz. Od kilku lat próżno szukać w Superleague Ellada naszego szkoleniowca.
Marcin Mięciel rozmawiając z nami, powiedział, że Mirosław Sznaucner z początku bardzo nie chciał wyjeżdżać do Grecji. Jak się potem okazało, postanowił na stałe pozostać w kraju znanym z metaxy i tańca Zorby. Do niedawna pracował jako trener grup młodzieżowych PAOK-u. Od kilkunastu dni ma już na głowie inne obowiązki.
– To prawda – wyjeżdżałem pełen obaw do Grecji, wręcz niechętnie, a ostatecznie jako jedyny polski piłkarz grający w tamtym okresie w Grecji zostałem tutaj na stałe. Skończyłem kurs trenerski i podjęliśmy wraz z żoną decyzję, że zostajemy Salonikach. Chłopaki zaczęli chodzić tutaj do szkoły. Dobrze czują się w Grecji. Swoją pracę jako szkoleniowiec rozpocząłem w zespole u-16 PAOK-u Saloniki. Następnie przejąłem drużynę u-19. A obecnie po odejściu trenera pierwszej drużyny PAOK-u Abela Ferreiry do Brazylii, zostałem członkiem sztabu Pablo Garcii. Dość mocno zapuściliśmy tu z żoną korzenie. Mamy wielu przyjaciół. Jesteśmy przyzwyczajeni do dużej ilości słońca i wysokiej temperatury – przyznaje Sznaucner.
Kto wie, być może w przyszłości były obrońca reprezentacji Polski w końcu obejmie pierwszy zespół. Na pewno w Salonikach doceniają jego pracę, skoro systematycznie, szczebel po szczeblu wspina się w hierarchii trenerskiej PAOK-u. Nam pozostaje mieć nadzieje, że jego przygoda na ławce szkoleniowej wciąż będzie się rozwijać, bo nie ma co ukrywać – cierpimy na ogromny deficyt trenerów pracujących za granicą.
Zmiana trendu – teraz to greccy piłkarze częściej przyjeżdżają do Polski
Głęboki kryzys gospodarczy. Wieczne problemy z kasą. Większość klubów to organizacyjnie Stal Mielec. Uznane marki ligi w kilka lat odeszły w zapomnienie. Polacy tym samym przestali z ogromnym zainteresowaniem patrzeć na oferty z Grecji. Chyba że mamy na myśli oferty urlopowe, bo nasi piłkarze niekoniecznie już pieją z zachwytu nad wizją gry w Superleague Ellada. Z kolei do Ekstraklasy trafia coraz więcej Greków. Znak czasów?
Obecnie w najwyższej lidze greckiej znajduje się zaledwie dwóch Polaków. Karol Świderski, który od prawie dwóch lat gra w PAOK-u Saloniku. Został sprowadzony na miejsce Aleksandara Prijovica. Grecy zainwestowali w ten transfer 2,5 miliona euro. Dalej są to wydatki, jakich w polskich klubach nie doświadczymy. Drugi z Polaków to Damian Szymański w AEK Ateny. Trener AEK-u, Masimo Carera, jako ówczesny szkoleniowiec Spartaka Moskwa zapamiętał naszego pomocnika z występów w lidze rosyjskiej w barwach Achmatu Grozny i postanowił ściągnąć go do siebie.
Mirosław Sznaucner wskazuje, że nie tylko Polacy zaprzestali transferów do Grecji. – Są tutaj aż nadto widoczne ogólne skutki kryzysu. Widać to nawet po liczbie innych nacji w zespołach z ligi greckiej. Kiedyś zawodnicy typu Rivaldo, obecnie już nie ma aż tak wielkich gwiazd. Są dwa/trzy kluby stabilne finansowo, reszta boryka się z dużymi kłopotami finansowymi. Najbardziej dobitny przykład to Panathinaikos. Od wielu lat nie może powrócić do ścisłej czołówki i nawiązać walki z nami czy Olympiakosem.
W Ekstraklasie aktualnie występuje trzech greckich zawodników. Co ciekawe, wszyscy grają na pozycji obrońcy. Giánnis Massoúras i Stéfanos Evangélou w Górniku Zabrze oraz Konstantinos Triantafyllopoulos, który już drugi sezon jest jednym z liderów defensywy Pogoni Szczecin. W Zabrzu dość mocno upodobali sobie tamtejszych kopaczy, gdyż w poprzednich rozgrywkach ich zespół reprezentowali napastnik Giórgos Giakoumákis i defensor Stávros Vassilantonópoulos. Rok wcześniej szlaki przetarł Giannis Mystakidis. W minionej kampanii kibice mogli oglądać też popisy antyfutbolu w wykonaniu parodysty – trudno nazwać go napastnikiem – Michaelisa Maniasa, za którym w Szczecinie nikt nie tęskni.
Dlaczego nasz kraj jest dla nich coraz bardziej atrakcyjny?
– Biorąc pod uwagę ostatnie lata, budżety greckich drużyn znacząco spadły, gdy polska piłka nożna zrobiła krok do przodu. Na pewno pod względem infrastruktury i pieniędzy w klubach. Tak więc bardzo dobry polski piłkarz uważa, że Grecja nie jest zbyt dobrą perspektywą i woli albo zostać w Ekstraklasie, albo czeka na inne oferty z wyższych lig. Jeśli chodzi o wyjazdy naszych piłkarzy do was, to spowodowane jest to tym, że coraz więcej Greków chce zdobyć doświadczenie poprzez grę za granicą. Nawet w lidze, która nie należy do najwyższych w rankingu UEFA. Zarobki – nie licząc gwiazd – zawodników nie są w naszej lidze naszej zbyt wysokie, więc Polska wydaje się dla nich dobrym rozwiązaniem. W zeszłym roku podróżowałem po Polsce, gdy jechałem na mecz Legia Warszawa – Atromitos. Myślę, że obiekty treningowe w Polsce są dużo lepsze w Grecji, chociaż nie mam takiej pewności, bo wiem, że Legia to jedna z najbogatszych drużyn w kraju – tłumaczy przyczyny takiego stanu rzeczy Pavlos Kousteris, grecki dziennikarz sportowy.
Zupełnie otwarcie trzeba przyznać, że nikt z wyżej wymienionych piłkarzy nie oczarował naszej publiki, nie okazał się jeszcze gwiazdą z prawdziwego zdarzenia. W Polsce jako pierwsi zjawili się w 2014 r. Anestis Argyriou (Zawisza Bydgoszcz), Mavroudis Bougaidis (Lechia Gdańsk) i Giannis Papadopoulos (Cracovia Kraków). Wszyscy szybko wyjechali, a na dobrą sprawę dziś już mało kto pamięta o tym, że byli tutaj tacy gracze. Następna partia? Delikatnie rzecz ujmując, też nie wypadła szałowo. Dimitris Goutas (Lech Poznań) i Achilleas Poungouras (Arka Gdynia) po tym, co pokazali na naszych boiskach, zasługują raczej na nagrodę im. Bogdana Stratona – symbolu wywrotek zagranicznego szrotu sprowadzanego do Ekstraklasy. Ewentualnie Giorgos Mygas może jeszcze coś przyzwoitego zaprezentował, choć przyszło mu grać w jednej z najbardziej komediowych defensyw ostatnich lat, mianowicie w Zagłębiu Sosnowiec.
I na tym kończy się lista greckich piłkarzy, których stopa stanęła na polskiej ziemi ligowej. To nie są jednak Hiszpanie, którzy z miejsca wnoszą wiele polotu i finezji do gry danej drużyny. Ściągnięcie Greka to ryzykowny ruch. Choć ostatnimi czasy – choćby w Górniku – coraz częściej trafiają się solidni gracze. Jeśli będzie to udana współpraca, coś na wzór Triantafyllopoulosa i Pogoni, coraz więcej z zawodników z Hellady będzie przyjeżdżać do Polski. Z roku na rok nasze drużyny mają coraz bardziej pokaźne budżety, a pensje wspomnianych zawodników nie sprawiają aż tak wielkiego bólu głowy klubowej księgowej. Grecy nie należą do kategorii niezwykle uzdolnionych technicznie graczy. Są to większości kopacze dobrze sprawdzający się w zadaniach defensywnych. Stąd nie ma co spodziewać się, że zawita do nas jakiś ateński wirtuoz gry ofensywnej.
Czy jest szansa, że Polacy znów masowo zaczną wyjeżdżać do najbardziej wysuniętej na południe części Półwyspu Bałkańskiego? W najbliższych latach nie. Po pierwsze, zachodnie ligi np. włoska hurtowo ściągają do siebie naszych graczy. Po drugie, jeśli kogoś już ciągnie na wschód, to zdecydowanie kierunkiem podróży ze względu na większą objętość worka z kasą jest Rosja lub Turcja. Polscy piłkarze i trenerzy zapisali się złotymi zgłoskami w historii greckiego futbolu, jednak powoli należy przyzwyczaić się do tego, że kolejne karty nie będą wielkim dziełem naszych ludzi. Coś się zaczyna, coś się kończy. W tym przypadku na dobre zakończył się exodus Polaków do krainy pełnej słońca i urokliwych plaż.
PIOTR STOLARCZYK
Fot. FotoPyK / newspix.pl