Stanął w obronie Antoine’a Griezmanna, kiedy ten zabalował w nieodpowiednim momencie i znalazł się pod ostrzałem mediów. Przyczynił się do powrotu RC Lens do francuskiej ekstraklasy, lecz nie było mu dane świętować z klubem awansu. Został zwolniony, choć jego zespół plasował się na drugim miejscu w tabeli. Zupełnie nie poradził sobie na zapleczu Premier League i mało brakowało, a spuściłby Nottingham Forest do trzeciej ligi. Jak sam o sobie mówi, najbardziej kręci go praca w klubach o bogatej historii. Inni natomiast mówią o nim, że nigdy nie chciał “wyć z wilkami”. To znaczy – dostosowywać się do otoczenia wbrew swoim przekonaniom. Philippe Montanier, który poprowadzi dzisiaj Standard Liege w starciu z Lechem Poznań, uchodzi za trenera specyficznego. A niektórzy powiedzieliby nawet, że lekko zdziwaczałego. Na czym polega ta specyfika? Zaraz się dowiecie.
Następca legendy
Philippe Montanier jest szkoleniowcem Standardu stosunkowo krótko, bo zaledwie od czerwca 2020 roku. Przejął stery z rąk postaci fundamentalnej dla historii tego klubu i w ogóle całej belgijskiej piłki – Michela Preud’homme’a. Jego raczej przedstawiać nie trzeba, lecz dla porządku wyjaśnijmy – mowa o jednym z najlepszych bramkarzy lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. 58-krotnym reprezentancie Belgii, który w narodowych barwach dotarł dwukrotnie do fazy pucharowej mistrzostw świata, a na mundialu w Stanach Zjednoczonych wybrano go nawet do najlepszej drużyny turnieju. Znacznie okazalej prezentują się jednak wyczyny Preud’homme’a na arenie klubowej. Golkiper właśnie w barwach Standardu dwukrotnie sięgał po mistrzostwo Belgii, dotarł do finału Pucharu Zdobywców Pucharów i dołożył też do tego szereg innych, mniej znaczących osiągnięć. Potem równie wspaniale wiodło mu się w ekipie KV Mechelen, z którą wywalczył jeszcze jedno krajowe mistrzostwo i ponownie zagrał w finale PZP, tym razem już z pozytywnym skutkiem.
LECH WYGRA ZE STANDARDEM? KURS: 2,20 W TOTOLOTKU!
Krótko mówiąc – znakomity piłkarz. I co najmniej bardzo dobry trener.
Jako szkoleniowiec Preud’homme miał aż trzy podejścia do pracy w Standardzie. W 2008 roku poprowadził zespół Les Rouches do pierwszego od ćwierćwiecza mistrzostwa kraju. Pracował też w klubie jako dyrektor. Jego ostatnia kadencja na stanowisku trenera zaczęła się w 2018 roku, a zakończyła właśnie w czerwcu 2020. – Lockdown był idealną okazją, by zastanowić się, czy w wieku 61 lat mam jeszcze dość siły, by pracować jako trener i mierzyć się z codzienną presją, która towarzyszy tej funkcji. Odpowiedź brzmi: nie – tłumaczył. Latem były bramkarz ponownie przeprowadził się więc do dyrektorskiego gabinetu. Jest teraz wiceprezydentem Standardu.
W przedwcześnie zakończonym sezonie 2019/20 zespół uplasował się pod jego wodzą na piątym miejscu w lidze. Może i niezbyt efektowna to puenta trenerskiej kariery, ale Preud’homme nie jest przecież gościem, który musiał cokolwiek udowadniać.
Michel Preud’homme
Następcą Belga został właśnie Philippe Montanier. Również były bramkarz, choć zdecydowanie nie tej samej klasy. Niespełna 56-letniemu Francuzowi przyszło wejść w naprawdę duże buty. Nie jest łatwo zastąpić takiego gościa jak Preud’homme, zwłaszcza w Standardzie. Ale początki Montaniera w Liege są co najmniej obiecujące. W pierwszych dziesięciu spotkaniach francuski szkoleniowiec poniósł tylko jedną porażkę, aż siedem meczów udało mu się natomiast wygrać. Ostatnio było trochę gorzej, bo Les Rouches przegrali oba spotkania w Lidze Europy, zanotowali również parę potknięć na krajowym podwórku. Niemniej, w belgijskiej ekstraklasie Standard plasuje się w czubie tabeli i wiele wskazuje na to, że podopieczni Montaniera będą się w tym sezonie liczyć w walce o mistrzostwo kraju.
– Wielu zagranicznych trenerów połamało już sobie zęby na lidze belgijskiej – zauważa Thomas Chatelle, były piłkarz, a obecnie ekspert. – To rozgrywki, które nie należą do najseksowniejszych. Nie jest łatwo się do nich przystosować zarówno zawodnikom, jak i trenerom. Montanier ma to szczęście, że w temacie taktyki i przygotowania fizycznego może w dużej mierze polegać na pracy swojego poprzednika, który zna belgijskie realia jak nikt inny. Sztab zbudowany w Standardzie przez Michela Preud’homme’a pozwolił Francuzowi zaoszczędzić sporo czasu i energii na pierwszym etapie przygody z klubem.
“Kibice z Walonii wymagają nie tylko zwycięstw, ale i efektownego stylu oraz dominacji, przynajmniej w meczach domowych”
Thomas Chatelle
– Osobną kwestią jest klimat wokół samego klubu. Standard to wulkan. Bardzo specyficzny zespół przepełniony pasją. Trener musi szybko się do tego przystosować. Pozwolić, by te emocje go poniosły do sukcesów – dodaje Chatelle. – Jeśli nie potrafi się w tym klimacie odnaleźć, czuje się przytłoczony oczekiwaniami, może to szybko przenieść się na jego zawodników i podciąć im skrzydła. Dlatego sądzę, że na początku Montanierowi pomogła nieobecność kibiców na trybunach. Łatwiej było mu zachować w tych okolicznościach chłodny umysł. Ale trzeba przyznać, że zaadaptował się w Standardzie znakomicie. Mało tego – właśnie na polu zarządzania nastrojami w zespole widzę na ten moment największy progres względem kadencji Preud’homme’a.
Protektor Griezmanna
A jak to się stało, że Montanier w ogóle wylądował w Liege?
Wypada się cofnąć do początków XXI wieku, gdy Francuz zaczynał swoją trenerską karierę. Jedząc chleb z niejednego pieca. W 2001 roku trafił bowiem do sztabu Roberta Nouzareta, z którym pracował kolejno w Tuluzie, Bastii i reprezentacji Wybrzeża Kości Słoniowej. Po takim przetarciu zaczął zaś działać na własny rachunek. Nie był wcześniej wybitnym piłkarzem, nie cieszył się też reputacją wielce utalentowanego szkoleniowca. Przyszło mu zatem budować nazwisko właściwie od zera. Czyli – od czwartej ligi francuskiej. Objął ekipę US Boulogne. I bardzo szybko zanotował z nią niesamowity wręcz progres. Awansował najpierw na trzeci, a potem na drugi poziom rozgrywek. Były to osiągnięcia na tyle niespodziewane, że federacja nie chciała nawet dopuścić klubu do występów w Ligue 2 ze względu na niewypełnienie wielu wymogów licencyjnych. Klub nie był po prostu gotowy finansowo, organizacyjnie i infrastrukturalnie, by grać w drugiej lidze. Ostatecznie, po zaciętej walce, udało się jednak przyklepać wymarzony awans.
LECH ZREMISUJE ZE STANDARDEM? KURS: 3,45 W EWINNER!
Podopieczni Montaniera cudem utrzymali się wówczas na zapleczu francuskiej ekstraklasy. O wszystkim zadecydowało ostatnie spotkanie w sezonie 2007/08, rozstrzygnięte na korzyść Boulogne dzięki bramce zdobytej w trzeciej minucie doliczonego czasu gry.
US Boulogne 1:0 Chamois Niort FC (Ligue 2 2007/08)
Tym większym zaskoczeniem było zatem to, co wydarzyło się w sezonie 2008/09.
Drużyna dowodzona przez Montaniera z ofiary przeistoczyła się w myśliwego i sensacyjnie włączyła się do walki o awans do Ligue 1, zamiast – zgodnie z prognozami – znowu rozpaczliwie bronić się przed degradacją. Mało tego, promocję udało się wywalczyć. US Boulogne po raz pierwszy w swojej historii zameldowało się w Ligue 1. Trzeba oddać francuskiemu szkoleniowcowi, że dokonał naprawdę wielkiego wyczynu. Trzy awanse w ciągu pięciu lat? To się naprawdę nie zdarza w futbolu często.
Damien Marcq, jeden z najlepszych graczy tamtej ekipy, opowiadał: – Montanier był prawdziwym liderem. Na boisku wypruwaliśmy sobie dla niego żyły. Awans wywalczyliśmy dzięki naprawdę ciężkiej harówie, choć zdarzały nam się też efektowne zwycięstwa. Choćby 4:0 z Nantes. Przede wszystkim jednak jestem trenerowi wdzięczny za to, że dał mi szansę. Wrzucił mnie do składu, gdy miałem osiemnaście lat. Ale zrobił to dlatego, że wszystko o mnie wiedział. Obserwował mnie już w juniorach, często bywał na meczach drużyn U-15 i U-16. Czasami nawet rozmawiał z niektórymi chłopakami po meczach. Odwoził nas do domu. Mówił, że w nas wierzy i zapraszał na treningi z pierwszym zespołem. Było to bardzo motywujące. Dlatego uwielbiałem u niego trenować i grać. Choć niekiedy w szatni trzęsły się ściany. Na zewnątrz tego może nie widać i trener sprawia wrażenie stonowanego człowieka, ale zaręczam – są sytuacje, gdy nie pieści się z drużyną. Po niektórych meczach fruwały po szatni krzesła. Montanier to człowiek pełen pasji.
“Pamiętam, jak Montanier przerwał w 80. minucie nasz sparing z Charleroi, bo sędzia podjął krzywdzącą dla nas decyzję. To trener, który potrafi walczyć o swoje. Wierzy w swoje pomysły i potrafi sprawić, że piłkarze też w nie wierzą, ale nie jest potulnym facetem”
Nicolas Penneteau
Francuz nigdy nie poprowadził jednak Boulogne w Ligue 1. Po awansie zrezygnował i objął posadę szkoleniowca Valenciennes FC. Miał w klubie z północy zbudować drużynę, która przy pomyślnych wiatrach włączy się do walki o europejskie puchary. Ale tego zadania wykonać nie zdołał. Popracował w Valenciennes przez dwa sezony, a jego zespół za każdym razem kończył rozgrywki w środku tabeli. Jak typowy, ligowy średniak. Montanier mógł się jednak pocieszać bardzo pozytywnym odbiorem stylu gry jego podopiecznych. Valenciennes całkiem nieźle spisywało się w ataku pozycyjnym i doczekało się nawet tak szumnego przydomka jak: “Barcelona północy”.
Trzeba pamiętać, że dziesięć lat temu tego rodzaju porównania z katalońską ekipą znaczyły znacznie więcej niż teraz, gdy można je właściwie traktować jako złośliwość. – Myślę, że to słowa zdecydowanie na wyrost – mówił jednak skromnie Montanier. – Zagraliśmy kilka świetnych meczów, wiele dobrych, ale też sporo po prostu miernych.
– Graliśmy rzeczywiście w stylu dość podobnym do Barcelony, z głęboko cofniętym środkowym pomocnikiem, który poruszał się po boisku na wzór Sergio Busquetsa – wspominał Nicolas Penneteau, wieloletni bramkarz Valenciennes. – Próbowaliśmy naśladować Barcę, rzecz jasna na miarę naszych możliwości. Bo zdarzało nam się też w niektórych spotkaniach grać po prostu z kontry. Ale wielokrotnie próbowaliśmy narzucać rywalom nasze warunki. Ustawiać wysoki pressing i dominować w ataku pozycyjnym. To było dość niespotykane w zespole takim jak Valenciennes, który nie należał przecież do najmocniejszych w Ligue 1.
Philippe Montanier
Inspirujący się hiszpańskim futbolem szkoleniowiec w 2011 roku otrzymał wymarzoną ofertę pracy. Po jego usługi zgłosił się Real Sociedad. To była dla Francuza naprawdę duża szansa. Najpierw wielkie osiągnięcia w Boulogne, potem dobra robota i pozytywne recenzje w Valenciennes. Gdyby poszedł za ciosem po przeprowadzce do Kraju Basków i odniósł sukces w Realu, z całą pewnością zapewniłoby mu to przepustkę do trenerskiego topu. Byłoby to spore osiągnięcie dla człowieka, który początkowo w ogóle nie chciał być szkoleniowcem i po odwieszeniu butów na kołku kształcił się raczej w kierunku zarządzania klubem z pozycji dyrektora sportowego.
– Byłem bardzo rozczarowany, gdy Philippe oznajmił, że chce odejść do Hiszpanii – przyznał Francis Decourriere, prezes Valenciennes. – Ale szybko zrozumiałem jego motywy. Sam mi je zresztą wprost wyłożył, bez owijania w bawełnę. Zawsze tak to z nim wyglądało. Gdy poznasz bliżej Montaniera, odkryjesz po prostu dobrego, uczciwego faceta.
Jednak przygodę szkoleniowca z Realem Sociedad trudno jednoznacznie ocenić.
Sezon 2011/12 był niewątpliwie słaby – drużyna uplasowała się dopiero na dwunastym miejscu w tabeli, zdarzały jej się naprawdę katastrofalne okresy, gdy seryjnie przegrywała lub remisowała. Kibice wymachiwali nawet białymi chusteczkami, starając się wymusić na działaczach zmianę na stanowisku trenera. Montanier ledwo, ledwo przetrwał ten kryzys. A kolejne rozgrywki zakończyły się już świetną, czwartą lokatą. Zapewniającą udział w Lidze Mistrzów. Francuz nauczył się języka hiszpańskiego, zrozumiał realia La Ligi i zaaklimatyzował się w Kraju Basków. To przełożyło się na lepsze rezultaty. W sezonie 2012/13 biało-niebiescy dwukrotnie pokonali Athletic Bilbao, zwyciężyli 3:2 z Barceloną, a ligowy dwumecz z Realem Madryt zakończyli wynikiem 6:7. Prezentowali naprawdę ciekawy futbol.
Real Sociedad 3:2 FC Barcelona (La Liga 2012/13)
Pod okiem Montaniera rozkwitły talenty takich zawodników jak Asier Illarramendi (kupiony przez Real Madryt za 30 milionów euro latem 2013 roku) czy też Antoine Griezmann (kupiony przez Atletico Madryt za 50 milionów euro rok później). Szczególnie ten drugi wiele rodakowi zawdzięcza. Montanier wciąż swojego podopiecznego pod skrzydła, gdy ten narozrabiał trochę podczas zgrupowania reprezentacji młodzieżowej. Griezmann bez pozwolenia wymknął się na imprezę, sprawa wyciekła do mediów. Rozpętało się medialne piekło. – Montanier zaprosił mnie do swojego biura – wspominał piłkarz Barcelony w swojej biografii. – Powiedział: “Słuchaj, obaj dobrze wiemy, że źle postąpiłeś. We Francji mocno ci się za to oberwie, bądź tego świadomy. Ale dla nas jesteś ważnym graczem. Wciąż ci ufam”. Zachował się wtedy bardzo inteligentnie. Podbudował mnie. W kraju sypały się na mnie gromy, ale klub mnie chronił. Dało mi to podwójną motywację, by grać jak najlepiej i awansować z Realem do Ligi Mistrzów, co było moim wielkim marzeniem.
Marzeniem, które udało się zrealizować, ale… już bez Montaniera. Francuz kolejny raz udowodnił, że jest trenerem nieustannie głodnym nowych wyzwań. Niespodziewanie nie podpisał nowego kontraktu w Kraju Basków i przeniósł się do Stade Rennes.
Można się dzisiaj zastanawiać, czy była to słuszna decyzja dla jego trenerskiej kariery. W Bretanii popracował bowiem tylko przez dwa i pół roku. Choć bardzo mocno zaangażował się w rozwój klubu na wielu płaszczyznach, przede wszystkim jeżeli chodzi o jego słynną akademię, nie dane mu było zrealizować tam naprawdę długofalowego projektu. Rennes było pod jego wodzą zespołem środka tabeli. Kiepska runda jesienna sezonu 2015/16 sprawiła, że Montanier został zwolniony. Co zresztą spotkało się ze sporym entuzjazmem w Polsce, ponieważ pojawiła się nadzieja, iż nowy trener uczyni z Kamila Grosickiego zawodnika pierwszego składu Rennes, podczas gdy Montanier widział w polskim skrzydłowym tylko jokera. – To może nawet najlepszy rezerwowy Europy! – zarzekał się Francuz.
“Montanier zmuszał zawodników, by po każdym meczu wychodzili i rozmawiali przez chwilę z kibicami, robili sobie z nimi zdjęcia. To człowiek z klasą, który mocno się angażuje w życie klubu”
Frederic de Saint-Sernin
Nagle błyskotliwa kariera francuskiego szkoleniowca znalazła się na ostrym zakręcie. Montanier dał się skusić na ofertę z Nottingham Forest, chcąc poprowadzić zasłużony angielski klub ku dawnej świetności. Poległ na całej linii. Szatnia szybko straciła do niego zaufanie i sympatię, dziennikarze też nie szczędzili mu krytyki, choć na konferencjach częstował ich francuskim serem. Wytrwał na stanowisku tylko przez pół roku, pozostawiając klub w rozsypce tuż nad strefą spadkową. Znów znalazł się bez pracy, lecz tym razem już nie ze swojej inicjatywy. Trafił do młodzieżowej reprezentacji Francji.
Spory zjazd dla szkoleniowca, który dopiero co mógł przecież prowadzić zespół w Champions League.
Powrót na właściwy tor
W maju 2018 roku Montanier stanął przed szansą, by przypomnieć wszystkim o swojej klasie. W swoim stylu – przejął zasłużony klub, który wymagał odbudowy. Drugoligowy Racing Club de Lens, mistrzów Francji z 1998 roku. Szybko zaczął zaprowadzać na Stade Bollaert-Delelis swoje porządki. Zdecydowanie przestawił taktyczną wajchę w stronę ofensywy, obdarzył zaufaniem paru młodych zawodników. Awansu do Ligue 1 nie udało się jednak wywalczyć. Lens poległo w barażach. Wydawało się jednak, że dla tak grającej drużyny awans jest kwestią czasu. I rzeczywiście, kolejne rozgrywki rozpoczęły się dla Lens bardzo udanie. W grudniu 2019 roku zespół był liderem Ligue 2 i pewnym krokiem zmierzał w stronę ekstraklasy. Ale na początku roku 2020 podopieczni Montaniera wpadli w dołek formy. Najpierw zaczęli seryjnie remisować mecze, potem przegrywać. Działacze uznali, że nie ma na co czekać, bo awans znów wysunie im się z rąk.
W lutym 2020 roku Montanier wyleciał z roboty. Jego następca, Franck Haise, poprowadził drużynę tylko w dwóch meczach Ligue 2. Oba wygrał. Co się wydarzyło potem – wszyscy wiemy. Pandemia, francuskie rozgrywki definitywnie zakończone. W momencie przerwania sezonu Lens plasowało się na drugim miejscu w tabeli, więc drużynie przyznano awans.
Teraz beniaminek świetnie spisuje się w Ligue 1. Trudno w tym nie dostrzec zasług Montaniera.
STANDARD WYGRA Z LECHEM? KURS: 3,05 w TOTALBET!
– Mieliśmy bardzo dobry początek sezonu w Ligue 2 – mówi obecny szkoleniowiec Standardu. – Zostaliśmy mistrzami jesieni, ale sprawy pokomplikowały się w styczniu. Wtedy dyrektorzy postanowili, że drużyna potrzebuje nowego impulsu. Szczerze mówiąc, nie rozumiem tej decyzji. Każdy sezon jest trudny, nie można bez przerwy wygrywać. Mam cały czas serdeczne relacje z kierownictwem Lens, podobnie jak z zawodnikiem. Ale nie ukrywam, że nie spodziewałem się zwolnienia. To było bardzo brutalne. Wcześniej przegraliśmy play-offy po indywidualnej wpadce naszego bramkarza, teraz nie było mi dane świętować z klubem awansu, choć to ja wywalczyłem 90% punktów w sezonie 2019/20. Jestem szczęśliwy, że Lens awansowało. Ale i sfrustrowany, że ktoś inny zbiera owoce mojej pracy.
Philippe Montanier
– Byłem zaskoczony i smutny na wieść, że trener Montanier odchodzi – przyznaje Jean-Louis Leca, golkiper Lens. – Kiedy okazało się, że awansujemy do Ligue 1, natychmiast wysłałem mu wiadomość z podziękowaniami. Wielu innych zawodników uczyniło to samo. Dużo mu zawdzięczamy. Jeżeli w Standardzie trener dostanie dobre warunki do pracy, na pewno sprawi wiele radości kibicom.
Na razie proroctwa piłkarza Lens się sprawdzają, ponieważ Standard pod wodzą Montaniera rzeczywiście spisuje się nieźle. Choć akurat nie w Lidze Europy, gdzie jak na razie przegrał oba mecze. Belgijscy dziennikarze podkreślają jednak, że francuski szkoleniowiec jest nie tylko kontynuatorem pracy Michela Preud’homme’a. – Montanier scalił zespół. Okienko transferowe w wykonaniu Standardu było dość spokojne ze względu na trudną sytuację finansową klubu w związku z pandemią. Ale trener umiejętnie zarządza zawodnikami, których zastał w Liege. Daje szanse tym, których w swojej koncepcji nie widział Preud’homme. Wyznaczył nowego kapitana, paru piłkarzom zmienił pozycje. Generalnie pracuje w oparciu o to, co wypracował Preud’homme’a, ale z każdym tygodniem wprowadza coraz więcej swoich elementów – analizuje redaktor Maxime Jacques.
Jak zwykle u Montaniera – piłkarzom bardzo odpowiadają treningi, co też pomaga w budowaniu dobrej atmosfery w zespole. Francuz nie uznaje monotonnych zajęć. Jego podopieczni ćwiczą niemal wyłącznie z piłkami.
“Treningi u Montaniera to po prostu dobra zabawa, bardzo je lubiłem”
Antoine Griezmann
W Standardzie liczą po cichu, że Montanier okaże się tym człowiekiem, którzy przywróci klub na ligowy top. Ostatecznie Les Rouches na mistrzowski tytuł czekają już ponad dziesięć lat. Sam szkoleniowiec stara się jednak tonować nastroje. – Myślę, że ja i Standard mamy wspólne DNA. Klub szukał francuskojęzycznego trenera, który poradzi sobie z olbrzymimi oczekiwaniami kibiców i będzie wprowadzał do wyjściowego składu utalentowaną młodzież z akademii. Pasowaliśmy do siebie. Moje zespoły wielokrotnie sprawiały radość kibicom swoim stylem gry, uwielbiam pracować z młodymi zawodnikami – dowodzi Montanier. – Znaleźliśmy siebie nawzajem. Lubię kluby o bogatych tradycjach. Ale trzeba pamiętać o realiach współczesnej piłki. Dziś nasi zawodnicy na pewno są dumni, że reprezentują barwy Standardu, lecz jutro mogą dostać ofertę kontraktu, który zagwarantuje im dziesięć razy wyższe zarobki. I po prostu odejdą od nas, takie są realia. Dlatego nie należy przesadzać z ambicjami i podchodzić do rozwoju drużyny spokojnie.
– Wierzę, że Standard ma potencjał, by odzyskać dawną chwałę. Jednak obecnie istnieje przepaść między Clubem Brugge a zespołami takimi jak Standard, które próbują ścigać Brugię. W krótkiej perspektywie czasowej odzyskanie mistrzostwa może być trudne – dodał.
A jeżeli jednak uda mu się osiągnąć ten wymarzony cel? Cóż, nie będzie wcale wielkim zaskoczeniem, jeśli Montanier rzuci się wówczas w kierunku nowego wyzwania. – W piłce nożnej układ sił nie zawsze działa na twoją korzyść. Cała zabawa polega na tym, bo umieć się dostosować do każdej sytuacji. To mi sprawia najwięcej frajdy – przyznaje Francuz.
fot. NewsPix.pl