Starcie Atalanty z Liverpoolem po prostu nie mogło być nudne. Gospodarze w dotychczasowych sześciu ligowych meczach tego sezonu zdobyli aż siedemnaście bramek, a w Lidze Mistrzów sześć w dwóch. Goście potrafili zapakować cztery sztuki Leeds, ale też przyjąć aż siedem od Aston Villi. Generalnie – dwie ekipy imponujące przede wszystkim rozmachem z przodu i gwarantujące widowisko. Zakłady na over 3.5 wydawały się oczywiste i bez problemu dziś powchodziły, choć to zasługa wyłącznie jednego zespołu. I to już jest pewne zaskoczenie.
“The Reds” zagrali heavy metal na full po 22:00, cisza nocna ich nie interesowała. Najmocniejsze riffy wychodziły spod nóg rąk Diogo Joty. Portugalczyk, którego znaliśmy już dobrze z Wolverhampton, rozegrał fantastyczny mecz. Zaliczył hat-tricka i przy każdym golu pokazywał wielką klasę.
-
0:1 – Alexander-Arnold świetnie mu podał, Jota wytrzymał fizyczne starcie z Palomino (a gdyby się przewrócił, byłby rzut karny) i świetnie wykończył akcję;
-
0:2 – samym przyjęciem dalekiego podania zgubił Hateboera i mocnym uderzeniem w bliższy róg pokonał Sportiello;
-
0:3 – znów Jota perfekcyjnie zachował się przy dalekim prostopadłym podaniu (tym razem od Mane), minął bramkarza i dopełnił formalności.
Jota jest w niesamowitym gazie. Trafiał do siatki w dwóch ostatnich meczach Premier League, a przed dzisiejszym popisem, w Lidze Mistrzów ukąsił już duńskie Midtjylland.
Ale nie tylko Portugalczyk błyszczał.
Mohamed Salah zaraz po przerwie odebrał Atalancie jakiekolwiek nadzieje. Najpierw po kontrze, wyprowadzonej błyskawicznie sprzed własnego pola karnego, z łatwością “położył” Hateboura (co się chłop dziś należał, to jego już na zawsze) i posłał piłkę do siatki.
Dwie minuty później znakomicie asystował Mane, który podcinką oszukał Sportiello. Bramkarz Atalanty niczego ewidentnie nie zawalił, ale mamy wrażenie, że brakowało mu odrobiny zdecydowania, jakby zawsze był o pół tempa spóźniony z reakcją. Doszło do tego, że przy wyniku 5:0 Salah bezczelnie chciał go lobować z kilkudziesięciu metrów, jednak wszystko ma swoje granice, Sportiello zdążył wrócić. Jedyny raz, gdy golkiper Włochów pokazał coś więcej, to obrona koniuszkami palców strzału Mane z końcówki pierwszej połowy.
W Liverpoolu natomiast wszystko się zgadzało (co do Joty!), także w tyłach. Alisson już po piątym golu dwukrotnie świetnie interweniował po strzałach Duvana Zapaty. Kolumbijczyk miał dziś wyjątkowego pecha. Albo ten czujny Brazylijczyk między słupkami, albo spojenie, albo nieuznany gol ze spalonego w samej końcówce. Starał się chłop, najbardziej mu się chciało cokolwiek zrobić po zmianie stron, ale najwyraźniej było zapisane w niebiosach, że w tym meczu nic nie strzeli i koniec.
Atalanta od początku została zepchnięta do defensywy, fatalnie na lewej obronie prezentował się Mojica (panie Gasperini, na pewno jest on bezdyskusyjnie lepszy niż Reca?) i tylko sporadycznie czujność Alissona sprawdzał Muriel. Defensywa klubu z Anfield bez Van Dijka miała być zdecydowanie słabsza, ale dziś nawet nie za bardzo mogliśmy to sprawdzić.
“The Reds” po tym koncercie ustawili sobie sytuację w grupie. Komplet punktów po trzech meczach przy zaledwie czterech “oczkach” Ajaxu i Atalanty to olbrzymi komfort przed rewanżami.
Atalanta – Liverpool 0:5 (0:2)
0:1 – Jota 16′
0:2 – Jota 33′
0:3 – Salah 47′
0:4 – Mane 49′
0:5 – Jota 54′
Fot. Newspix