Mają ostatnio szczęście kluby Ekstraklasy do czeskich stoperów. Tomas Petrasek przebył długą drogę wraz z Rakowem Częstochowa od drugiej ligi do liderowania w najwyższej klasie rozgrywkowej, stając się po drodze jej gwiazdą i reprezentantem swojego kraju. Davida Jablonsky’ego trudno było nie zmieścić w czołówce najlepszych środkowych obrońców poprzedniego sezonu – zanim dopadły go dawne grzechy, po prostu wymiatał, walnie przyczyniając się do zdobycia przez Cracovię Pucharu Polski. A teraz na ich poziom błyskawicznie wskakuje Michal Frydrych z Wisły Kraków.
Tak, piszemy to z lekkimi obawami o to, że lada moment zacznie się gorączkowe sprawdzanie kadr FK Teplice i MFK Karvina. Niejedną modę już w tej lidze przerabialiśmy i zazwyczaj więcej było z tego szkód niż pożytku. Z drugiej strony – jeśli gdzieś tam czają się goście tacy jak Frydrych, sami jesteśmy skłonni zaproponować podwózkę, ba, dorzucimy też obiad i kilka ciepłych słów na temat ligi, by faceta ostatecznie przekonać.
W przypadku Frydrycha chyba najbardziej imponuje nam tempo, w którym stał się liderem defensywy Białej Gwiazdy.
- 16 września – podpisał kontrakt z Wisłą
- 25 września – zadebiutował w spotkaniu z Górnikiem Zabrze i był najlepszy na boisku
- 18 października – rozpoczął festiwal strzelecki ze Stalą Mielec, a w defensywie znów wyglądał bardzo pewnie
- 24 października – po raz kolejny był najlepszy, tym razem przeciwko Podbeskidziu, ukoronowaniem występu asysta przy trafieniu Kuby
Wiadomo, Wiśle odpadł mecz z Lechią, była też przerwa na zgrupowania kadry, ale wciąż – tempo jest imponujące. Tak wiele razy słyszeliśmy te teksty o aklimatyzacji i tym, że potrzeba czasu na poznanie kolegów i specyfiki ligi, że każdy taki przypadek jest bardzo budujący. Uwagę trzeba zwrócić na dwie dodatkowe kwestie – Frydrych nigdy wcześniej, pomimo 30 lat na karku, nie wyściubił nosa poza ligę czeską, w CV ma tylko Banik Ostrava i Slavię Praga, a w przypadku takich piłkarzy ryzyko zawsze jest trochę większe. Po drugie – to nie tak, że gość był w rytmie meczowy, bowiem na początku sezonu nie łapał się do kadry stołecznego klubu na kolejne spotkania, ostatni oficjalny występ zaliczył w lipcu.
Tym większy szacuneczek. Oczywiście patrząc na jego życiorys, nie można robić zdziwionej miny. Niecały rok temu bawił się w takim towarzystwie i skończyło się czystym kontem.
Wcześniej nieźle poznał też smak Ligi Europy. Oczywiście kłamstwem byłoby pisanie, że Wisła podebrała Slavii piłkarza, na którego w Pradze mocno liczono. Frydrychowi bliżej było, przynajmniej w dwóch poprzednich sezonach, do miana cennego uzupełnienia składu w klubie, który ma ambicje, by walczyć na wielu frontach. Ale w naszej lidze nawet to sporo znaczy, a w kontekście Wisły, która chciała wojować Rafał Janickim i Lukasem Klemenzem, okazało się wręcz zbawienne.
Gdzie znajduje haczyk? No na razie żadnego nie widać, może poza takim, że Wisła już pewnie nigdy nie odzyska zainwestowanych we Frydrycha środków (według Transfermarktu 800 tysięcy euro), co dla polskich klubów zawsze ma znaczenie. Warto jednak podkreślić słowo „na razie”, bo trzeba mieć świadomość, że prawdziwe testy dopiero przed nim. W dwóch z trzech przypadków błysnął przeciwko beniaminkom, więc siłą rzeczy trzeba poczekać na weryfikację. Jeszcze przed przerwą kadrę sprawdzą go Lechia Gdańsk i Raków Częstochowa, więc warto będzie oglądać te spotkania choćby po to, by dowiedzieć się, czy rzeczywiście jest takim kozakiem.
W tym momencie jednak wygląda to świetnie – trzy mecze, trzy nominacje do najważniejsze jedenastki kolejki we wszechświecie.
Program „Frydrych w każdym klubie Ekstraklasy” to byłoby coś. Gdzie najbardziej przydałoby się jego wdrożenie? No nie ma co kryć – w Podbeskidziu. Z ośmiu obrońców tego sezonu badziewiakami nie byli jeszcze tylko Kornel Osyra (dwa mecze) oraz Szymon Mroczko (trzy występy), ale jedynie w przypadku tego pierwszego można powiedzieć, że grał przyzwoicie.
Tym razem wyróżniamy Aleksandra Komora, który trochę sobie odpocznie od piłki przez czerwoną kartkę, a także Dmytro Baszłaja, który znów był bardzo słaby. No i Rafała Leszczyńskiego, który na razie nie dał Podbeskidziu więcej pewności niż Martin Polacek, a to pewna sztuka.
Jedenastkę kolejki, wraz z widzami, wybraliśmy również w magazynie Weszłopolscy.