Lech Poznań wyszedł na mecz z Benfiką Lizbona bez żadnych podwójnych zasieków. Bez żadnego sięgania po bardziej doświadczonych zawodników, bez żadnego wojownika w roli plastra dla Darwina Nuneza. Wyszedł tak, jak wychodzi już od dłuższego czasu – z kilkoma dzieciakami w składzie ustawionymi w ofensywny sposób oraz przede wszystkim – z odwagą. Po ruchach i decyzjach meczowych Kamińskiego, Puchacza czy wprowadzonego na boisko Marchwińskiego było widać – ktoś im jasno zalecił, by grali bez strachu.
I nie zalecił im tego jedynie Dariusz Żuraw na wczorajszej odprawie przedmeczowej. Oni tego typu słowa musieli słyszeć latami, prawdopodobnie od swojego pierwszego spaceru po Wronkach i obiektach akademii Lecha Poznań. Może się mylę, może to strzał w płot, ale takiej mentalności nie buduje się pojedynczą pogadanką trenera. Gdy Tymoteusz Puchacz mówi, że na chwilę obecną Mainz mogłoby dostać w trąbę w Poznaniu, a potem rusza z dryblingiem na Otamendiego i Vertonghena, to widać, że wychowywał się w innym ekosystemie piłkarskim.
Nikt mu w dzieciństwie nie krzyczał: wyjeb na aut, jak nie wiesz co zrobić. Nigdy trener nie zdjął go z boiska, bo stracił piłkę po dryblingu czy ryzykownym podaniu. Po prostu – wychował się w kulcie wiary we własny talent i to zostało w nim aż do meczów fazy grupowej Ligi Europy.
Filip Marchwiński i jego “elastico” to potwierdzają. Jakub Moder i jego wolej z pierwszej piłki to potwierdzają. Jakub Kamiński i jego klepa z Tibą to potwierdzają.
SZKOLENIE I OFENSYWA
Karol Szumlicz, były pracownik Lecha Poznań, napisał na Twitterze, że do tej pory tak wyrównana boje Lecha z Benficą można było obserwować jedynie podczas turnieju juniorskiego Lech Cup. I dodał, że być może to nie jest przypadek. W zupełności się z tym zgadzam. Moderów, Puchaczów, wcześniej Gumnych czy Jóźwiaków od najmłodszych lat wypuszczano w bój na najlepszych w Europie, wyposażonych w taki zakres piłkarskich umiejętności, że te mecze były wyrównane. Wyobrażam to sobie w prosty sposób: jeśli od ośmiu lat biję się jak równy z równym z akademią Benfiki, to czemu nagle mam zacząć czuć kompleksy, gdy trafiam na tych samych ludzi już w seniorskiej piłce?
Ale szkolenie to jest tylko połowa prawdy o sukcesie Lecha Poznań. Do tego, by optymalnie wykorzystać wychowanków, potrzebna była jeszcze wyraźna zgoda na ofensywną grę. Sam Dariusz Żuraw przecież bronił się przed tym długo, pamiętamy krucjatę kibiców dotyczącą zastąpienia Muhara Moderem.
Potem jednak ta cała banda została wypuszczona na łąkę. Jak to się zakończyło – widać po wynikach eliminacji do Ligi Europy, widać po ubiegłorocznym wicemistrzostwie. Dlaczego te dwa elementy są tak istotne, dlaczego jeden bez drugiego nie jest do końca wykorzystywany?
Najprościej rzecz ujmując – zawsze chodzi o pieniądze. Kolejorz od dłuższego czasu polega przede wszystkim na wysokich transferach wychodzących. Nie mam żadnych wątpliwości, że ceny skaczą nie tylko z uwagi na wyrabianie sobie marki w Europie – a to dzieje się od dawna za sprawą Linettego czy Bednarka – ale również z uwagi na sposób gry tych zawodników. Pisząc wprost – nie byłoby kasy na Ishaka, gdyby jedynym boiskowym zadaniem Gumnego było wypieprzanie piłki jak najdalej od własnej bramki.
DROGA DLA WSZYSTKICH
Ktoś mógłby napisać: ile klubów może sobie pozwolić na taką grę jak Lech Poznań? Ile dysponuje takimi wychowankami, ile może grać tego typu piłkę bez katastrofy? Moim zdaniem – wszystkie nasze kluby powinny w ten sposób grać, od ligowego dżemiku, po pucharowiczów. I jest to wynik wyjątkowo chłodnej logicznej analizy.
Zastanówmy się, jakie źródła przychodu mogą dać komfort finansowy, a co za tym idzie również organizacyjny, klubom z naszego regionu? Generalnie są cztery drogi:
-
rzesza kibiców, która bezustannie dosypuje grube miliony do budżetu poprzez bilety, karnety, zakup pamiątek
-
bogaty wuj z Dubaju, który przelewa tyle, ile potrzeba
-
sprzedaż wychowanków / młodych / wyróżniających się zawodników do silniejszej krajowej konkurencji lub bezpośrednio do lig zagranicznych
-
sukcesy w europejskich pucharach
Jak wiadomo – pierwsze dwie drogi dla Polaków są zamknięte. Po prostu – liga nie jest jeszcze tak atrakcyjna, by mieli nas przejąć Chińczycy albo goście z Kataru, lokalny duży biznes też bardzo ostrożnie patrzy na świat futbolu. Kibice dokładają swoją cegiełkę, może nawet dwie cegiełki, ale jakiejś wielkiej budowli z dwóch cegiełek nie da się zbudować. Zostaje więc sprzedaż wychowanków lub ogólnie wyróżniających się graczy do konkurencji, albo sukcesy w pucharach, które może osiągnąć wąska elita, raz na sezon.
I tu dochodzimy do sedna. Jak pokazują puchary – nie wczoraj, nie w tym sezonie, ale ogólnie w ostatnich latach, tam taktyka lagi na Dawidka nie ma racji bytu. Jeśli chce się cokolwiek ugrać w pucharach – to właśnie jak Lech, piłeczką, klepeczką, brakiem kompleksów. Spójrzmy na ostatnie pucharowe przygody polskich klubów. To Legia, 4:8 z Borussią, 3:3 z Realem. Legia w Lidze Europy, gdzie z Napoli przegrała 2:5. Nawet pojedyncze występy – Arki z Midtjylland, Lechii z Broendby, Ślaska z Brugią. Najlepszą strategią była odwaga, czasem granicząca z brawurą.
No dobra, ale co takiemu Podbeskidziu da odwaga, jak bielszczanie z Niemcami to się mogą zmierzyć jak akurat będą w jednym ośrodku podczas tureckiego obozu?
Tu wracamy do punktu trzeciego i wreszcie pojawia się ten wyczekiwany w każdym moim tekście Łódzki Klub Sportowy. ŁKS, który w Ekstraklasie skompromitował się totalnie i dokumentnie, spadł z ogromnym hukiem, kończąc ligę właściwie bez walki, konsekwentnie grał odważny futbol. Oprócz całego zestawu efektownych wpierdoli, dało to łodzianom konkretne zyski. Choć trudno w to uwierzyć, przez jeden kompletnie nieudany sezon, ŁKS wypromował aż pięciu piłkarzy, których następnie sprzedał, w większości za naprawdę porządne pieniądze. Dani Ramirez do Lecha Poznań. Piotr Pyrdoł do Legii Warszawa. Adam Ratajczyk do Zagłębia Lubin. Jan Grzesik do Warty Poznań. Jakub Wróbel do Stali Mielec.
Czy udałoby się ich pokazać światu bez odwagi i ofensywnego stylu gry? Czy udałoby się ich sprzedać za tak potężne jak dla niedawnego II-ligowca kwoty?
No nie. ŁKS spadł, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że zleciałby z identycznym hukiem, gdyby grał w ustawieniu 5-4-1 z trzema defensywnymi pomocnikami. Różnica byłaby jedynie w kasie, do której nie wpłynęłyby pieniądze za żadnego z tych pięciu graczy.
WSZYSTKIM BYŁOBY ŁATWIEJ
Szkolenie i ofensywna gra to jedyna droga, która daje nadzieję na normalność – czyli zależność klubów wyłącznie od ich własnych działań. To wynika z czystej logiki, jedyne dwa pewne sposoby na zarabianie pieniędzy w futbolu, nie ma tu wielkiego pola do dyskusji. Wystarczy spojrzeć nawet na stoperów wyjeżdżających z Polski. Zagranica w pierwszej kolejności bierze tych, którzy potrafią celnie podać piłkę (Walukiewicz, Bochniewicz pierwsi z brzegu), a nie tych, którzy potrafią “jebnąć z dyni” i “się wpierdolić ostrzej”.
Gdyby wszyscy podążali tą ścieżką – byłoby po prostu łatwiej. Liga byłaby bez porównania bardziej atrakcyjna, być może pucharowe przygody nie kończyłyby się tak szybko, młodzież miałaby zdecydowanie ułatwioną drogę rozwoju, bez konieczności rywalizowania o miejsce w składzie ze słowackim drwalem na pozycji numer sześć, który jest nieodzowny, by zabić mecz z lepszymi piłkarsko zespołami.
Dlaczego tak się nie dzieje? Odpowiedź jest niestety boleśnie prosta. Do czterech sposobów zarobkowania klubów, polska piłka dokłada piąty – uwieszenie się na dwóch kroplówkach. Jednej telewizyjnej, drugiej samorządowej. W przeciwieństwie do czterech “zdrowych” dróg, ta piąta jest zależna wyłącznie od wyniku. Prezydenta miasta w końcu nie interesuje, czy drużyna ładnie klepie. Telewizja mimo najszczerszych chęci nie wypłaci pieniędzy spadkowiczom, którzy “ładnie grali”. Niestety, to zaś oznacza, że przynajmniej na razie więcej będzie w lidze przeszkadzaczy, których nadrzędnym celem jest zajęcie pierwszego miejsca nad kreską, zgarnięcie kasy z Canal+, poprawienie finansami z miasta.
Kiedy nastąpi przełom? Kiedy cała liga pójdzie drogą Lecha Poznań? Mam nadzieję, że w momencie, gdy przychody transferowe przekroczą korzyści z samego wegetowania w Ekstraklasie. Oby jak najszybciej, z korzyścią dla klubów, ligi, kibiców oraz widzów. Warto pamiętać, że to jedyna słuszna ścieżka. Ci, którzy teraz chodzą na samorządowe skróty, będą później cierpieć. Ci, którzy już teraz potrafią liczyć – będą korzystać.
Fot.FotoPyK