Wiadomo, że podobał się nam ten mecz w wykonaniu Lecha. Zobaczyliśmy to, co w gruncie rzeczy chcieliśmy, czyli drużynę walczącą jak równy z równym z bardzo mocną Benfiką. Co więcej, zobaczyliśmy Kolejorza, który się nie bał, nie pałował wszystkich piłek, pokazał wiele więcej niż tylko mityczne już cechy wolicjonalne. Zresztą po raz kolejny. Oczywiście na końcu nie zgadza się wynik. Za 2:4 – mimo wszystko – Lech punktów nie dostanie. Winnych niestety też trzeba więc wskazać i wzrok warto skierować na obrońców.
Konkretnie na stoperów. Mieliśmy spore obawy, jaki duet w ogóle wystawi Dariusz Żuraw, bo wydawało się, że do gry jest tylko Dejewski i będzie trzeba kombinować, kto obok niego. Muhar, Kraweć czy Butko. Ostatecznie zagrał jednak Crnomarković, natomiast nie uchroniło to Lecha przed utratą sporej liczby bramek.
Mamy przeczucie, że gdyby Lech dysponował na środku obrony taką jakością jak w innych formacjach, choćby w środku pola, to ten mecz mógłby się potoczyć inaczej.
Darwin Nunez zapowiada się oczywiście na świetnego piłkarza, ale cholera, miał dzisiaj za łatwo.
- Przy drugiej bramce nie nadążył za nim Dejewski, nawet nie wyskoczył do główki, kiedy Urugwajczyk wisiał na drugim piętrze. Kamyczek do ogródka należy się też nomen omen Kamińskiemu, który zrobił za mało, by zablokować dośrodkowanie.
- Trzeci gol to jednak błąd indywidualny Crnomarkovicia. Dał się ograć za łatwo w polu karnym, Nunez przełożył go jak dzieciaka… Na tym poziomie to jest niewybaczalne.
- Czwarta bramka – z jednej strony już brakowało sił, z drugiej obrona znów się pogubiła. Crnomarković pozwolił wrzucić piłkę za Bednarka, Dejewski znów był spóźniony i Nunez trafił może nawet i nie z metra. Stempel.
Naturalnie dochodzi do tego wszystkiego sytuacja z rzutem karnym i ręką Dejewskiego, ale tutaj choć minimalnie można zrzucić wskazanie jedenastkę na karb pecha. Piłka odbiła się tak, a nie inaczej. Ale też skoro Dejewski wykonywał wślizg, to był spóźniony, więc sam jest sobie winny.
Ustalmy jedno: nie można było zagrać tak, by Benfica nie miała żadnych sytuacji. To zespół potężny w porównaniu do jakiegokolwiek polskiego, który grając w tak mocnym składzie, musiał odpalić fajerwerki. Natomiast Lech mógł zrobić więcej, by z kolei sytuacji dla Benfiki było mniej, bo też nie bądźmy ślepi: momentami Kolejorz bronił się rozpaczliwie, raz na przykład Crnomarković musiał wybijać piłkę z linii.
I coś nam mówi, że w kolejnych spotkaniach to wszystko może wyglądać podobnie. Cały czas Lech będzie się nam podobał, gdyż zwyczajnie umie grać w piłkę, ale będziemy oglądać futbol aż zbyt radosny. Jesteśmy zwolennikami tego, by polskie drużyny nie bały się w Europie iść do przodu, zawody a’la Cracovia nikogo nie bawią i nie ma z nich pożytku, ale jednak jakość w tyłach też musi być odpowiednia.
Lechowi jej brakuje. Zobaczymy, może powrót wykartkowanego Satki sytuację poprawi, ale Crnomarković z Dejewskim już pokazali, że poziom fazy grupowej Ligi Europy może być dla nich zbyt wysoki. Trudno się dziwić: Dejewskiego dopiero co wyjaśniła Jagiellonia, to chłopak de facto z drugiej ligi. Crnomarković nie był nawet pierwszym wyborem Lecha. Grają, na ile potrafią.
Szkoda byłoby, gdyby Kolejorz po tak udanym oknie przejechał się właśnie na tym, że zapomniał o kluczowym transferze. Stopera.
Fot. FotoPyk