W Europie ligi pauzują ze względu na przerwę reprezentacyjną, ale za Oceanem normalnie grają, więc przy tej okazji możemy się bliżej przyjrzeć, jak idzie naszym w MLS. Wnioski nie są przesadnie optymistyczne.
Pretekstem do tych rozważań są dwa gole Jarosława Niezgody w ostatnim spotkaniu Portland Timbers z San Jose Earthquakes.
Były napastnik Legii Warszawa zaraz po przerwie dwukrotnie pokazał klasę. Najpierw pięknie uderzył głową. Potem natomiast wykorzystał serię pomyłek obrońców i golkipera gości, płaskim strzałem sprzed pola karnego podwyższając prowadzenie swojego zespołu. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że nie mógł spudłować, że dopełniał formalności, ale powtórka zza bramki pokazała, jak precyzyjnie musiał podkręcić piłkę, żeby rzucający się JT Marcinkowski (ma polskie korzenie) nie zdążył z interwencją.
Niezgoda zszedł po godzinie, a całe spotkanie Timbers wygrali 3:0. Nasz rodak strzelił gole nr 5 i 6 w tym sezonie, co przy liczbie występów (17) jest wynikiem w miarę przyzwoitym. Mimo to jego sytuacja daleka jest od komfortowej. Dlaczego?
Jasno i klarownie wytłumaczyła to na Twitterze Katarzyna Przepiórka, jeden z najlepszych ekspertów w naszym kraju od amerykańskiej piłki. W skrócie:
-
Niezgoda aktualnie jest dopiero trzeci w hierarchii napastników Portland Timbers,
-
był to jego pierwszy występ w podstawowym składzie od prawie miesiąca, na 17 meczów tylko sześć razy zaczynał w wyjściowej jedenastce,
-
z San Jose zagrał od początku głównie dlatego, że rywal był jednym ze słabszych w tej strefie,
-
wyżej stoją akcje będącego w wysokiej formie Jeremy’ego Ebobisse’a (8 goli i 3 asysty w tym roku) oraz również sprowadzonego przed tym sezonem Chilijczyka Felipe Mory (6 goli i 2 asysty).
Polaka ratuje fakt, iż trener Giovanni Savarese chętnie stosuje rotacje w składzie. Kto wie, czy mecz z San Jose nie miał być dla niego kluczową weryfikacją na najbliższe tygodnie. Na szczęście nie zawiódł, więc może teraz będzie nieco łatwiej.
Nie mamy jednak co narzekać na Niezgodę, gdy spojrzymy na dotychczasowe losy w Ameryce Adama Buksy. Na starcie otrzymał spory kredyt zaufania w New England Revolution. W pierwszych dziewięciu meczach zawsze grał od początku, z czego aż sześć razy przebywał na boisku do samego końca. W tym czasie jednak strzelił zaledwie dwa gole i od września jego sytuacja się zmieniła. Ostatnich dziewięć kolejek to już tylko trzy razy podstawa, resztę stanowiły wejścia z ławki. Udało się dołożyć zaledwie jedno trafienie. Na dodatek 8 października Buksa zmarnował rzut karny, a New England przegrało 0:1 z Toronto FC.
Oczekiwania wobec niego są rzecz jasna znacznie większe. Buksa z kwotą 4,2 mln euro jest drugim najdroższym nabytkiem w historii klubu. Więcej, zresztą raptem pół roku wcześniej, wyłożono tylko za Argentyńczyka Gustavo Bou, który kosztował ponad sześć baniek. On jesienią 2019 zdobył dziewięć bramek, ale teraz też nie zachwyca: 16 meczów, 5 goli, 1 asysta.
Z trójki naszych napastników cały czas najlepiej radzi sobie Kacper Przybyłko.
W tamtym sezonie w barwach Philadelphii Union zdobył 15 bramek i dołożył 4 asysty, w obecnym ma 7 goli i 4 asysty. Przeliczając to na minutową średnią, na kolana jednak rzuceni nie jesteśmy. Dość powiedzieć, że Przybyłko ma bramkę co 245 minut, podczas gdy Niezgoda co 108. Mówimy jednak o kimś, kto w czerwcu 2018 był o krok od Korony Kielce, gdy szukał grania po serii kontuzji. Nie wyszło, bo Korona zaczęła cyrkować z warunkami kontraktu i zawodnik stracił cierpliwość. Z perspektywy czasu może być wdzięczny losowi, że tak to się ułożyło.
Z ofensywnych zawodników został nam jeszcze Przemysław Frankowski. Ten rok jak dotąd jest dla niego kiepski. W drugiej połowie września i na początku października pauzował z powodu kontuzji (dwie ostatnie kolejki już zaliczył), ale oprócz tego grał zawsze i nie ma jeszcze ani jednego konkretu z przodu. A to już prawie tysiąc minut na boisku.
Po cichutku gra sobie Przemysław Tytoń, lecz niespecjalnie ma się czym chwalić. Okej, w trzynastu tegorocznych występach pięć razy zachował czyste konto, ale jego Cincinnati z nim między słupkami wygrało zaledwie dwa razy i zajmuje przedostatnie miejsce w swojej strefie. Na dodatek minionej nocy Tytoń z powodu kontuzji musiał zejść w 81. minucie.
Podsumujmy dotychczasowe dokonania Polaków w MLS za ten rok:
KACPER PRZYBYŁKO
mecze: 20
mecze całe: 17
minuty: 1721
gole: 7
asysty: 4
JAROSŁAW NIEZGODA
mecze: 17
mecze całe: 0
minuty: 632
gole: 6
asysty: 1
ADAM BUKSA
mecze: 18
mecze całe: 6
minuty: 1112
gole: 3
asysty: 0
PRZEMYSŁAW FRANKOWSKI
mecze: 13
mecze całe: 6
minuty: 985
gole: 0
asysty: 0
PRZEMYSŁAW TYTOŃ
mecze: 13
mecze całe: 12
minuty: 1181
czyste konta: 5
Choćby na tych przykładach widać zatem, że MLS nie jest ligą, do której wyróżniający się polscy ligowcy, którzy przecież ocierali się o reprezentację, wchodzą z buta. Jeśli ktoś liczył, że Niezgoda czy Buksa będą sobie poczynać w Ameryce tak jak Nemanja Nikolić, to trochę się rozczarował. Nie ma czego przesądzać, wiele może się jeszcze zmienić, ale na teraz szału nie ma.
Fot. Newspix