To dość dziwne uczucie. Nie ma się czego doczepić po meczu kadry. Nawet jeśli to rezerwowy skład Finlandii, nawet jeśli to tylko sparing i nawet jeśli ta stracona bramka była niepotrzebna. Wreszcie zobaczyliśmy reprezentację Polski, która potrafi wymienić kilka podań na jeden-dwa kontakty z piłką. Doczekaliśmy się meczu biało-czerwonych, w którym nie ma kunktatorstwa pod bramką rywala. To wreszcie była drużyna, która dominowała w agresywnym posiadaniu piłki i która przydusiła rywala pressingiem.
Jeśli ktoś po tym starciu będzie podnosił argument, że nie ma czym się podniecać, bo naprzeciw Polaków stanęła Finlandia B, to zawsze można mu odpowiedzieć, że my też wystawiliśmy rezerwy. Ale oczywiście stan podniecenia wynika z tego, że aż przyjemnie było na Polaków popatrzeć przez 70 minut tego starcia. Ostatnie mecze tej kadry nas wymęczyły. Już mniejsza o tę Holandię, rywal z innego świata, cenna lekcja i realna weryfikacja dla Polski. Ale nawet to zwycięstwo z Bośnią i Hercegowiną rodziło się w bólach. Ten osławiony styl pozostawiał tak wiele do życzenia.
Nie ma co się podniecać tym, że kogoś ograliśmy. Na słowa pochwały zasługuje to, jak kadra Brzęczka się dziś zaprezentowała. To jaskółka, jaskółeczka w ławicy gołębi.
Po pierwszym kwadransie nie dowierzaliśmy, że to mecz reprezentacji Polski. Przecież gdyby po piętnastu minutach Polacy prowadzili 3:0, to nie wydarzyłoby się nic niesprawiedliwego. To byłoby realne odzwierciedlenie tego, co widzieliśmy na boisku. Karny należał się biało-czerwonym jak psu zupa, nie można skakać do piłki i zagrywać ją siatkarską ściną. Grosicki miał świetną sytuację, ale nie trafił. Ale później już wcisnął. Po raz pierwszy, po raz drugi i po raz trzeci.
To właśnie ten Grosik ocucił tych, którzy nie dowierzali, że to na pewno Polska. Bo skrzydłowy West Bromu zagrał tak, jak ma w zwyczaju. Gdy trzeba było wrzucić piłkę do jednego z pięciu kolegów w polu karnym, to walnął tak, że Piątek musiał przyjmować piłkę biodrem. A gdy na grosikowej ruletce przychodziło posłać niesygnalizowany strzał z dystansu, taki zza zasłony, trudny technicznie, to trafiał idealnie.
Można się zżymać, że w reprezentacji z gwiazdą Bayernu, mocną postacią Napoli czy stoperem Southampton gra facet, który nie mieści się ostatnio w kadrze meczowej WBA. Ale, cholera, Grosicki w koszulce z orzełkiem na piersi to jest obraz tego mitycznego “w kadrze gra się na 200%, bo godło mobilizuje”. On ma w nosie, czy przyjeżdża po rundzie życia, czy po serii meczów oglądanych z trybun. Przyjechałby prosto ze żniw, jeszcze w gumiakach i wyglądałby tak samo, jak po awansie do Premier League.
Dzisiaj Grosicki w tej układance młodzieży był nieoceniony. Bo przecież Brzęczek w podstawie wypuścił siedmiu piłkarzy poniżej 26 roku życia. Na lewej obronie hasał 19-latek, na stoperze grał 20-latek, środkiem pola kierował 21-latek. I trudno się było do nich doczepić. Naprawdę, dzisiaj nawet jeśli ktoś w samej grze wyglądał średnio, to dorzucił konkret w postaci gola czy asysty. Tak jak Piątek chociażby – nie grał wielkiego meczu, był w cieniu aktywnego Milika, ale gola sieknął.
Intrygujące było zestawienie środka pola. Po raz pierwszy od czasów Napoleona w środku pola nie zagrał ktoś z duetu Zieliński-Krychowiak. No dobra, nie od Napoleona, ale od meczu z Włochami na początku kadencji Brzęczka. Ale wówczas w drugiej linii oglądaliśmy gruz. Dzisiaj bodaj swój najlepszy mecz w kadrze zagrał Linetty, a Moder…
Trzeba trzymać rączki na kołderce. Warto zachowywać wstrzemięźliwość i wydawać chłodne osądy. Natomiast zawodnika o takim profilu i takiej charakterystyce brakowało nam przez ostatnie lata. Odbierze piłkę, zagra szybko, wejdzie w drybling, da przerzut, uderzy z dystansu, wymyśli niespodziewane podanie. Moder dzisiaj to miał. Czas zerwać trochę z profilowaniem środkowych pomocników jako ci tylko do odbierania i ci tylko do atakowania. Lechita zaprezentował taką wszechstronność i taką jakość, że jeśli będzie rozwijał się tak dalej, to możemy mieć rozgrywającego na długie lata.
Powtórzyć to trzeba po raz kolejny – trudno się czepiać. Na siłę – zmiany. Właściwie – zmiennicy. Krychowiak nie wniósł nic, właściwie zaniżył poziom w środku pola. Bochniewicz dołożył się do straconej bramki. Ale jakoś jesteśmy w stanie spuścić na to zasłonę milczenia, bo prowadziliśmy już 4:0.
Fajne były te przebitki na Roberta Lewandowskiego, który autentycznie cieszył się z tego, jak zespołowi idzie bez niego. On też wie, że wiecznie grać nie będzie, a jednak chętnie wpadłby sobie za pięć lat na Narodowy i obejrzał mecz, w którym Polsce jakoś się ta gra układa. Dzisiaj dostaliśmy solidny sygnał ku temu, by myśleć, że jakiś potencjał w zapleczu kadry drzemie. Pewnie rzucalibyśmy odważniejsze sądy – że jest życie bez Lewandowskiego, ale wtedy do tej weryfikacji musiałoby dojść na tle silniejszego rywala.
Moder, Karbownik, Kądzior czy Walukiewicz wysłali dzisiaj poważny sygnał selekcjonerowi – trenerze, można na nas liczyć. Nie za dwa lata, nie w sparingu, ale warto dać nam szansę w meczach o stawkę. Może nie tak tłumnie, ale właśnie gdzieś obok Grosickiego, Lewandowskiego, Glika czy Szczęsnego.
Polska – Finlandia 5:1 (3:0)
Grosicki (9., 18. i 38.), Piątek (53.), Milik (87.) – Niskanen (68.)
fot. FotoPyk