Reklama

Tak potrafią tylko najwięksi! Bartosz Zmarzlik obronił tytuł mistrza świata!

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

03 października 2020, 23:09 • 4 min czytania 36 komentarzy

Przed półfinałowym biegiem sobotniego Grand Prix w Toruniu emocje sięgnęły zenitu. Bartek Zmarzlik potrzebował awansu do finału, aby zdobyć mistrzostwo świata. Presja była naprawdę ogromna. Oczekiwania również. Ambicje i nadzieje goniących go Taia Woffindena oraz Fredrika Lindgrena jeszcze większe. Ale Bartek to wszystko wytrzymał. I jako pierwszy Polak w historii obronił tytuł żużlowego mistrza świata!

Tak potrafią tylko najwięksi! Bartosz Zmarzlik obronił tytuł mistrza świata!

Nie powiemy, że Zmarzlik musiał dzisiaj tylko dopełnić formalności, bo to wcale nie taka prosta sprawa, ale do wielkiego sukcesu faktycznie brakowało mu niewiele. Przed ostatnim Grand Prix w sezonie dysponował ośmiopunktową przewagą nad drugim Taiem Woffindenem. Szansę na złoty medal zachowywał też Fredrik Lindgren, któremu do Polaka brakowało dziesięciu oczek. Poza tą trójką żaden zawodnik nie mógł już sięgnąć po tytuł. Wszystko miało rozstrzygnąć się podczas sobotnich zawodów w Toruniu.

Gdybyśmy zatem mówili o mało doświadczonym zawodniku, trudno byłoby się nie obawiać. Czy wytrzyma presję i trafi z formą? Czy nie popełni jakiegoś druzgocącego błędu? Całe szczęście, że Bartosz Zmarlik – powiedzmy sobie szczerze – to już weteran. Jasne, może mieć tylko 25 lat na karku, ale zna smak każdego medalu MŚ. W 2016 roku zdobył brąz, w 2018 roku sięgnął po srebro, a rok temu – jak doskonale wiemy – został mistrzem.

Teraz miał do postawienia ostatni krok. Awans do finału Grand Prix w Toruniu pozbawiał rywali nawet matematycznych szans na złoty medal. A nawet w przypadku, gdyby Zmarzlik zajął piąte miejsce, a Tai Woffinden wygrał, też tragedii byśmy nie doświadczyli. Wtedy – z racji na identyczny dorobek punktowy dwójki żużlowców – czekałby nas bowiem dodatkowy bieg. Ale po co bawić się w te kalkulacje? Liczyła się po prostu najlepsza czwórka.

To jest kozak!

Nie wszystko szło jednak jak z płatka, bo do półfinałów Polak awansował z dopiero siódmym najlepszym dorobkiem punktowym. To mogło sugerować, że nie jest dziś w najwyższej formie. Ale właśnie – co najwyżej sugerować. Bo tak naprawdę poprzednie biegi poszły w niepamięć. Wszystko mogło rozstrzygnąć się w tym jednym, półfinałowym.

Reklama

A sytuacja ułożyła się o tyle ciekawie, że trójka potencjalnych triumfatorów trafiła do jednego biegu. Niewiele to jednak zmieniało: Bartek potrzebował wygranej albo drugiego miejsca, aby zostać mistrzem świata. Stawkę obok Lindgrena (najlepszego w serii zasadniczej z 13 punktami) oraz Woffindena uzupełniał Leon Madsen.

Początek biegu nie przebiegał jeszcze po myśli Polaka, bo znalazł się na trzecim, niepremiowanym awansem do finału, miejscu. Szybko jednak nadrobił stratę do Leona Madsena i wyjechał za plecy prowadzącego Lindgrena. A na kolejnych okrążeniach wcale nie bronił swojej pozycji. On atakował! Do wygrania biegu zabrakło mu naprawdę niewiele. Ale to tylko taki bonusik. Liczyło się jedno: polski żużlowiec to zrobił! Obronił mistrzostwo świata! A żeby tego było mało, chwilę później wygrał bieg finałowy, tuż przed drugim Janowskim. Polski wieczór w Toruniu!

Oddajmy głos bohaterowi: – To jest niesamowite. Rok po roku zdobywać tytuł mistrza świata. Ostatnie tygodnie dla mnie były tragiczne. Wstajesz rano i od razu zapala się lampka, myślisz: możesz być mistrzem świata, tylko tego nie zepsuj! Udało się – mówił w wywiadzie dla Canal+ rozemocjonowany Polak.

Teraz jest cudownie, ale jeśli należycie do pesymistów, mogliście przed półfinałem nerwowo tuptać nogą. Siódme miejsce w serii zasadniczej w końcu nie zapowiadało fajerwerków. O to, czy faktycznie było się czego obawiać, pytamy Michała Łopacińskiego, komentatora C+ oraz dziennikarza Weszło FM: – Bartek już wielokrotnie pokazywał, że w sytuacjach newralgicznych, nerwowych podnosi ten swój poziom. Teraz też to zrobił. Jeśli spytamy tych, którzy bronili tytuł mistrza świata, to każdy przyzna, że obrona jest często trudniejsza, niż wygranie go po raz pierwszy. Choćby z tej prostej przyczyny, że kiedy jesteś mistrzem świata, wszyscy jadą przeciwko tobie, aby odebrać ci tytuł. W nowym sezonie wszystko zaczyna się na nowo, ale tylko dla tych, którzy gonią. Okazało się, że Bartek im uciekł.

Rok temu cieszyliśmy się, że Zmarzlik dołączył do Jerzego Szczakiela oraz Tomasza Golloba jako trzeci polski mistrz świata. Teraz 25-letni wychowanek Stali Gorzów Wielkopolski obronił tytuł. Wiecie, jak to bywa – to trochę sytuacja w stylu Adama Małysza i Kamila Stocha. Porównania aż same cisną się na usta. Czy Zmarzlik jest na najlepszej drodze, aby prześcignąć swojego idola? Być może, być może.

Według Michała Łopacińskiego powinniśmy jednak unikać takich porównań: – A czy Anthony Davis jest następnym LeBronem Jamesem? Nie, jest Anthonym Davisem. Tak samo Bartek Zmarzlik zawsze będzie Bartkiem Zmarzlikiem. Są różne pokolenia, różne szkoły jazdy, różny sprzęt. Fantastyczna współpraca Tomka Golloba z Zmarzlikiem – to warto podkreślić. Bartek jest wychowankiem Golloba, zawodnikiem poniekąd przez niego prowadzonym. I właśnie: w odpowiednich momentach odpowiednio prowadzonym. To nigdy nie była sytuacja na zasadzie – chodź synku, ja cię tu przytulę. Nie, ta – dzisiaj mogę powiedzieć – przyjaźń zrodziła się z podziwu Bartka dla swojego idola. On dojrzewał u boku Golloba. Natomiast to są dwie różne postacie, które błyszczą w innych czasach. Patrzmy na ich wspólną historię, ale nie starajmy się ich cały czas porównywać.

Reklama

Pozwólmy zatem Bartkowi być Bartkiem. I cieszmy się jego sukcesami. Szczególnie że to zapewne dopiero początek. Słuchajcie, mówimy o 25-latku, który już teraz jest dwukrotnym mistrzem świata. A zarazem gościem, którego po prostu nie da się nie lubić. Ale niech nie zmyli was jego postura czy skromna osobowość – to twardziel, prawdziwy kozak. Dzisiaj udowodnił to po raz kolejny.

Fot. Newspix.pl

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

36 komentarzy

Loading...