Sytuacja Podbeskidzia jest tak daleka od komfortowej, jak Rzeszów od Gdyni. To prawda. Defensywa w większości meczów grała fatalnie. To prawda. Pozostali beniaminkowie doczekali już swoich pierwszych zwycięstw. To też prawda. Czy jednak są już powody do nerwowych ruchów w Bielsku? Nie, a odnosimy wrażenie, że na klubowych szczytach nie wszyscy zdają się wytrzymywać ciśnienie.
Sami miesiąc temu analizowaliśmy, że Podbeskidzie może być najlepszym z trójki nowicjuszy. Awansowało w najlepszym stylu, ma najwięcej doświadczonych zawodników, drużyna jest najdłużej budowana, nie ma problemów pozaboiskowych typu opóźnienia w wypłatach czy rozsypujący się budynek klubowy, dysponuje najwyższym budżetem.
W praktyce na razie wychodzi inaczej, ale dziwi nas postawa prezesa Bogdana Kłysa, który na Twitterze już kilka razy tylko podgrzewał nerwową atmosferę swoimi wpisami. Broń Boże, nie zniechęcamy go do porzucenia mediów społecznościowych. Im więcej ludzi piłki samodzielnie się w nich udziela, tym fajniej. Można to jednak robić lepiej lub gorzej. Prezes Kłys jak dotąd przeważnie wybierał drugi wariant.
Już w przerwie inauguracyjnego meczu z Górnikiem Zabrze, który jego drużyna przegrywała 0:3, napisał: “To już wiem, gdzie jest Podbeskidzie”. Po znacznie lepszej drugiej połowie (nawiązanie walki, sporo sytuacji, dwa gole Kamila Bilińskiego) komentarza nie było.
Teraz, po bolesnej lekcji w Gdańsku, Kłys odezwał się ponownie.
Drodzy Kibice. Naprawdę wiem jak to wygląda. Długa droga z Gdańska…. Będzie czas pomyśleć.
— Klys Bogdan (@BogdanKlys) September 26, 2020
Naszym zdaniem to tylko dolewanie oliwy do ognia. Trochę to pachnie pisaniem pod publiczkę. Wiadomo, z czym w pierwszej kolejności kojarzą się takie deklaracje o przemyśleniach podczas długiej drogi: ze zmianą trenera. A naszym zdaniem jest nadal zdecydowanie za wcześnie, żeby wystawiać Krzysztofowi Brede rachunek za całokształt dorobku “Górali” w Ekstraklasie. Z kilku względów.
Po pierwsze:
Podbeskidzie generalnie nie gra padliny. Da się ten zespół oglądać, potrafi on stwarzać sytuacje, potrafi strzelać gole (siedem zespołów zdobyło mniej bramek, w tym trzecie Zagłębie Lubin). Wiadomo, na końcu najważniejszy jest wynik, chwilami gra jest zbyt naiwna (częsty problem beniaminków), ale są pozytywne punkty zaczepienia. W wielu przypadkach łatwiej skorygować błędy w obronie niż rozruszać skostniałą ofensywę, bo to już wymaga większych umiejętności.
Po drugie:
Obiektywnie patrząc, bielszczanie na początku sezonu nie są rozpieszczani przez terminarz. Mierzyli się z rewelacyjnym Górnikiem, rozpędzonym Rakowem oraz mającymi pucharowe aspiracje (mniej lub bardziej artykułowane) Cracovią, Jagiellonią i Lechią. Udało się ugrać dwa punkty i pod tym względem nie dzieje się nic szokującego. Meczami prawdy są dopiero zbliżające się starcia ze Stalą, Wartą i Wisłą Kraków. Mamy wątpliwości, czy podsycanie napięcia przed nimi jest dobrym pomysłem.
Po trzecie:
Praktycznie każdy beniaminek Ekstraklasy musi zapłacić frycowe, czyli ich trenerzy także. Trzeba być cierpliwym. W ostatnim czasie wyjątkami od reguły były tylko historie Zagłębia Lubin i Górnika Zabrze, które kończyły się awansami do eliminacji Ligi Europy. Znajdujemy tu punkt wspólny: mowa o powrotach do elity po zaledwie rocznej banicji, nie trzeba było uczyć się ligi na nowo. W pozostałych przypadkach nawet Raków musiał okrzepnąć. W tamtym sezonie po siedmiu kolejkach zgromadził zaledwie sześć punktów, a po dziesięciu dziewięć. Nic nie stało się od razu.
Po czwarte:
Fakt, iż spada tylko jedna drużyna naprawdę pozwala wydłużyć czas na dawanie szans do rehabilitacji. A nie zakładamy, żeby “Górale” wyjściowo celowali w coś więcej niż utrzymanie, to byłoby bezpodstawne.
Krzysztof Brede zapewne kontaktuje prawidłowo i widzi, że jego zespół w defensywie zaczyna się prezentować tragicznie. Po meczu w Gdańsku napisaliśmy, że nawet wioska Muminków coś by Podbeskidziu wcisnęła i z niczego się nie wycofujemy. Widać, że sztab szkoleniowy poszukuje optymalnego zestawienia w tyłach i rotuje nazwiskami. Jeszcze ani razu czwórka w obronie nie wyglądała tak samo w dwóch kolejnych meczach.
Niektórzy tych szans nie wykorzystali i powoli nadchodzi dla nich czas rozliczeń. Trzeba podjąć drastyczne kroki – na przykład zastanowić się, czy Martin Polaczek na pewno pomaga drużynie – i odłożyć na bok sentymenty, bo ktoś miał spory udział w awansie. Ale na razie powinno to dotyczyć zawodników, nie trenera.
Fot. Newspix