Lechia Gdańsk w ostatnich latach – delikatnie mówiąc – nie słynęła z obsady pozycji numer dziesięć. Cholera, być może trzeba się cofnąć aż do czasów Razacka Traore, by znaleźć naprawdę konkretnego piłkarza, a i on wędrował przecież na boisku w różne rejony, od skrzydła po napad. W każdym razie w kolejnych latach nikt lepszy się nie objawił: Wiśniewski to jednak półka niżej, Mila mimo wszystko zawiódł, Wolski dużo się leczył, Lipski… No, wiadomo. Rodzi się więc pytanie, czy te niespecjalną serię może przerwać Kenny Saief?
W meczu ze Stalą zagrał wyśmienicie. Nie zaliczył co prawda bramki czy asysty, ale konkret przecież powinien mieć, tyle że okradł go z niego Haydary, marnując sam na sam ze Strączkiem. Natomiast inne liczby zdecydowanie stoją po stronie Amerykanina:
- 92 procent celnych podań (!), a kto oglądał to spotkanie, wie, że Saief nie grał na alibi.
- Dwie próby kluczowych zagrań, oba udane.
- 13 stoczonych pojedynków ze skutecznością 62 procent.
Jeśli porównywało się jego grę do choćby Makowskiego, widziało się przepaść.
Dość powiedzieć, że Makowski wygrał ledwie 27 procent swoich pojedynków, więc w trzech na cztery przypadki tracił piłkę. Bez Saiefa Lechii grałoby się w tym meczu ciężko, na pewno nie dominowałaby aż tak mocno nad przeciwnikiem, bo gość po prostu w większości przypadków podejmował dobre decyzje. Jeśli pauzować obraz przed każdym jego zagraniem i wskazywać, gdzie powinien puścić piłę, a potem wznowić film, futbolówka leciała właśnie tam.
Ktoś powie, że to tylko mecz ze Stalą, beniaminkiem, który nie wygrał jeszcze żadnego meczu i prawda: spokojnie. Nie robimy z niego, cholera wie, kogo, tym bardziej że w Zabrzu zagrał przeciętnie, natomiast kibice Lechii mają prawo mieć nadzieję, spoglądając akurat na niego. Po pierwsze jego CV nie kłamie, to rzeczywiście jest jakościowy piłkarz, z dobrą jak na nasze warunki techniką. Gent czy Anderlecht nie brały go na piękne oczy.
Po drugie już w zeszłym sezonie udowodnił, że może dać Lechii sporo.
Początkowo prezentował się słabo, widać było, że jest zapuszczony i nie nadąża. To przecież on „popisał się” tym, że po wejściu na mecz z Lechem, kiedy Lechia broniła się rozpaczliwie, tak zmęczył się kwadransem przebieżki, iż nawet nie miał ochoty blokować uderzenia Modera. A wtedy padła bramka.
Natomiast im dalej w las, tym było z nim lepiej. Kończył swoje granie ze średnią 5,20 u nas, być może gdyby nie jego kontuzja, Lechia miałaby więcej argumentów w grze o podium i w finale Pucharu Polski. Wrócił do siebie, wydawało się, że jest dla gdańszczan przegrany, bo jego pensja w Anderlechcie była spora, natomiast klubom udało się dogadać.
LECHIA OGRA PODBESKIDZIE CO NAJMNIEJ DWIEMA BRAMKAMI? KURS 3,47 W EWINNER
Według nas jego gra może być główną nadzieją Lechii na to, że ten sezon będzie przynajmniej przyzwoity. Cały czas trudno nam uwierzyć, że w tym składzie posiadania ekipa Stokowca powalczy choćby o podium, ale być może z takim rozgrywającym nie będzie trzeba gnić na miejscach, załóżmy, dziesięć-dwanaście.
Bo też gdzie upatrywaliśmy słabości Lechii w tamtym sezonie? Właśnie w środku. Lipski i Gajos przez cały sezon uzbierali w sumie trzy gole, jedną asystę i jedno kluczowe podanie. Saief grając króciutko, nie był od nich dużo gorszy, miał bramkę i ostatnie podanie. Lechia była bezradna, rywal w ogóle nie musiał się martwić o środek, bo jeśli coś miało się dla niego wydarzyć przykrego, to raczej po akcjach ze skrzydła. Najgroźniejszy był Kubicki, mając 10% udziału w bramkach Lechii, tyle że choć Haraslin odszedł zimą, skończył na 26% (dane za Ekstrastats). No, a gdy wydawało się, że Saief ten problem rozwiąże po przesunięciu do centrum, złapał wspomniany uraz.
Pozostaje mieć nadzieję, że Saief tym razem pozostanie w zdrowiu i da Lechii dobry, równy sezon. Z pewnością stać go na to. Jeśli – odpukać – znów coś mu się przytrafi, pozostaje się przeżegnać nogą, na myśl o duecie Gajos-Makowski w środku.
Fot. FotoPyk