– Moja walka? Jakbyś Rocky’ego oglądał. Cały mój plan szybko poszedł w pieruny. Myślałem, żeby dużo tańczyć, atakować seriami i odskakiwać, tak miałem zaplanowane treningi. Ale walczyliśmy na najmniejszym możliwym wymiarze ringu, więc nie było za bardzo gdzie uciekać. Trener powiedział mi więc “Kamil, musisz się bić”. A że lubię się bić, to się biliśmy. Ręce puściliśmy w dół i poszliśmy na żywioł – Kamil Sylwestrzak, do niedawna ekstraklasowy zawodnik, najbardziej kojarzony z grą w Koronie Kielce, zadebiutował w ten weekend w sztukach walki. 32-letni piłkarz, który jeszcze w zeszłym sezonie grał w pierwszoligowej Chojniczance, jest trochę na rozdrożu – sam nie wie, czy jeszcze będzie grał, czy może pójdzie w sztuki walki, czy może skupi się na rozkręcanych biznesach. Zapraszamy.
Pierwsze wrażenia po walce?
Rewelacja. Jestem zachwycony. Choć walka w boksie to nie do końca moja formuła, ale cała otoczka, cała gala to był top. Organizacja z bardzo dużym rozmachem. Całość, wyjście, jeszcze walka wieczoru… Spełnienie marzenie z dzieciństwa.
Pieniądze z tej gali poszły na cele charytatywne. Jak to dokładnie było zorganizowane?
Na gali były licytacje, każdy uczestnik miał swoje konto, które kibice i widzowie mogli “uzupełniać” parę tygodni przed walką. Opłacony tak zawodnik stawał do walki. Całość szła na fundację pomagającą dzieciom chorym na nowotwory. Tak samo ze sprzedażą biletów – wszystko szło w formie darowizny na rzecz fundacji.
Przyznam, jak usłyszałem o tym, pomyślałem: fajna idea. A potem: czy w takim układzie ta walka, nie wiem, nie była trochę towarzyska, ulgowa?
Nie, wszystko na sto procent. Bardzo mocna walka. Praktycznie całe sześć minut było bite. Cios za cios.
Jak walka wyglądała twoim okiem? Nie widziałem, żeby był dostępny skrót.
Jakbyś Rocky’ego oglądał. Cały mój plan szybko poszedł w pieruny. Myślałem, żeby dużo tańczyć, atakować seriami i odskakiwać, tak miałem zaplanowane treningi. Ale walczyliśmy na najmniejszym możliwym wymiarze ringu, więc nie było za bardzo gdzie uciekać. Trener powiedział mi więc: – Kamil, musisz się bić.
A że lubię się bić, to się biliśmy. Szedłem do przodu bez chwili przerwy, a on mi oddawał. Trochę zabrakło techniki, w sensie, można było poodskakiwać. Ale to był mój debiut, jego debiut – obaj chcieliśmy wygrać. Ręce puściliśmy w dół i poszliśmy na żywioł. Dużo poszło mocnych ciosów, ja może aż tak nie przyjąłem, ale jemu rozwaliłem nos i oko naruszyłem. Bardzo fajna walka, wyrównana. Każdy z nas wie, że to jest sport. Trenowałem dość długo wcześniej tajski boks, także walka nie była mi obca, często się biliśmy na sparingach prawie na sto procent. To jak po meczu, ktoś musi wygrać.
Jak się czujesz fizycznie dzień po walce?
Wiadomo, że trochę przyjąłem, nos mnie boli, kilka strzałów dostałem. Wargę też miałem trochę spuchniętą. Nie gadałem z przeciwnikiem, nie wiem jak dzisiaj on się czuje, ale ja przechodzę to w miarę łagodnie. Tylko, że jestem zmęczony, bardzo zmęczony.
Dużo bardziej zmęczony niż, powiedzmy, tygodniem z dwoma meczami ekstraklasowymi?
Wiesz, po meczu bolą nogi. Tutaj boli całe ciało. Plecy. Barki. Stres pewnie też swoje zrobił. Bo mimo wszystko nie mogę mówić, że się nie stresowałem – to był pierwszy raz.
Ale nawet o tym zmęczeniu jak mówisz, to słyszę w głosie taką ekscytację tą walką.
Oczywiście, podkreślę – całe życie o tym marzyłem. Cieszę się i mam nadzieję, że to nie koniec, a początek fajnej przygody. Chciałbym więcej.
Czy mam rozumieć, że to początek kariery w sztukach walki, a koniec w piłce?
Zobaczymy co się wydarzy. Jestem otwarty i na to i na to. Nie przestanę trenować ani jednego ani drugiego.
32 lata na obrońcę to nie jest jakoś bardzo dużo.
No nie, ale mam skomplikowaną sytuację. Mieszkamy w Chojnicach, żona prowadzi restaurację, ja mam swoje biznesy, swoje piwo, które warzę. Także ciężko mi jest po prostu stąd wyjechać na drugi koniec Polski, zostawić żonę samą. Mamy syna, obowiązki – decyzja o wyjeździe ot tak jest praktycznie niemożliwa. A tu blisko nie ma praktycznie gdzie wrócić na poziom centralny.
Nie było oferty z Korony tego lata?
Pomidor.
Czyli była. Nad nią się dłużej nie zastanawiałeś?
Ja bardzo chciałem do Korony wrócić. To była jedyna opcja poza regionem, którą brałem pod uwagę, ale z dziwnych względów nie udało się tego sfinalizować. Nie chcę tego rozwijać, ale szkoda. Korona dla mnie to coś więcej niż klub.
Jak patrzyłeś na to, co działo się w Koronie ostatnio, co czułeś?
Co ci mam powiedzieć? Płakać mi się chciało. Kupę zdrowia tam zostawiłem, kupę przyjaciół. Najnormalniej było mi przykro, że coś takiego dzieje się w Kielcach. Dwa to złość, że ktoś do tego dopuścił, że jest za to odpowiedzialny, a konsekwencje nie zostały wyciągnięte. Mam nadzieję że teraz, jak to wszystko wyszło, zostanie wyprostowane i wróci do normy. Potencjał w mieście jest ogromny. Nie byłem jeszcze teraz na Koronie, bo przygotowywałem się do walki, ale wkrótce się wybiorę. Szczególnie jak nie złapię grania, to będę miał więcej czasu.
Jesteś trochę rozczarowany tym, że znalazłeś się już tak daleko od Ekstraklasy?
Wiadomo, że jestem rozczarowany. Nie użalam się nad sobą, to nie ma sensu. Nie jestem takim typem człowieka. Ale chciałbym dalej grać w piłkę. Cieszy mnie granie w piłkę i czuję, że mogę to robić na dobrym poziomie. Czuję się na siłach, żeby być wyżej. Ale czasu nie cofnę. Decyzje podejmujemy teraz rodzinnie, więc są one też trudniejsze niż kiedyś, bo kiedyś spakowałbym się, pojechał do – przykładowo – Nowego Sącza i tyle. A teraz, mając rodzinę, dziecko, trzeba wszystko przemyśleć. Każde za i przeciw obejrzeć dwukrotnie.
Czy grałbyś teraz dla frajdy za darmo w okręgówce?
Nie.
Czyli aż tak cię nie goni na boisko.
Inaczej: jestem typem, który robi wszystko profesjonalnie. Nie zakłada, że w okręgówce będzie profesjonalnie. Nie chciałbym deklarować swojego czasu w coś, co robi się na parę procent. To nie ma sensu.
Jesteś teraz trochę na rozdrożu – w co inwestować swój czas. Kilka ścieżek się rysuje.
Nie ukrywam, jestem, jestem. Nie podjąłem nic definitywnie, czy piłka, czy MMA.
Czy na biznesie.
Biznesy to robią Kuszczak i Lewandowski. Ja po prostu sobie radzę. Nie narzekam, jakoś próbuję się odnaleźć w tym świecie poza Ekstraklasą.
Myślisz, że mógłbyś jeszcze wystrzelić w MMA? Chyba tutaj 32 lata to nie jest aż tak bardzo dużo.
Jest różnica i to ogromna. Przede wszystkim w doświadczeniu. Biłbym się z chłopakami, którzy mają 23 lata i trenują dziesięć lat. To nie jest łatwe. Ja w profesjonalny sposób zacząłem trenować, od kiedy wiedziałem, że mam galę, czyli od czterech tygodni. Wcześniej trenowałem, to jasne, ale teraz dwa, trzy razy dziennie. Byłem w rygorze. Trener co mówił, to robiłem. Mam iść spać, idę spać. Zbijałem też wagę, więc ścisła dieta. Zaufałem mu w stu procentach. Nie ukrywam, bardzo mi się to podoba, ale nie wiem co dalej.
Co jest takiego fajnego w rywalizacji w sportach walki, czego nie ma w piłce?
Jesteś zdany sam na siebie. Nie ma czegoś takiego, że wina jest zwalana na drugiego. To jest niestety nieodłączny element szatni piłkarskiej. Zawsze znajdzie się grupa lub pojedyncze jednostki, które za plecami powiedzą: to nie ja, to on. Bo mógł pokryć. Bo gdyby nie stracił. To jest w każdych szatniach, czasem jest takich osób dziesięć, czasem dwie. A jesteśmy drużyną. Można robić razem atmosferę, a nie płakać do trenera czy co gorsza do prezesów. Zawaliłeś, wstań, powiedz przepraszam, przyjmij to na klatę jak mężczyzna i koniec tematu. W sportach walki na nikogo nie zgonisz.
Na trenera, że cię źle przygotował.
Zgonisz raz. Zmienisz trenera. I drugi raz dostaniesz w cymbał. Ring cię zweryfikuje. Nie masz się za kim schować. Jesteś sam. Miałem grupę przyjaciół, która mnie wspierała, miałem trenera w narożniku, który jest mega fachowcem, ale byłem sam. Zdany na siebie przez ten czas walki.
Kamil, kiedy o tobie teraz usłyszmy i przy jakiej okazji?
Nie wiem. Zobaczymy. Ale na pewno usłyszycie.
Leszek Milewski