Czy piłkarzom Cracovii grozi syndrom Garetha Bale’a i porzucenie piłki na rzecz golfa? Za co obrazić na niego mogą się zawodnicy hokejowej sekcji „Pasów”? Dlaczego Słowacy narzekają, a Włosi mają luz? Jakie wrażenie zrobił na nim Daniele de Rossi, który wprowadzał go do pierwszej drużyny Romy? Co najbardziej imponowało mu we Francesco Tottim? Dlaczego Hernan Crespo nie gadał z nim zbyt często w Modenie? Czy liga polska jest lepsza od słowackiej i dlaczego do tej pory jeszcze nie odpalił? Na te i na inne pytania w dłuższej rozmowie z nami odpowiada piłkarz Cracovii, Tomas Vestenicky. Zapraszamy.
***
Trochę jestem spóźniony, ale mam usprawiedliwienie – zrobili nam niespodziankę i zabrali nas na golfa!
Michał Probierz chyba porządnie wkręcił się w ten sport.
Nawet nie wiedziałem. Ja grałem pierwszy raz.
Czyli jest zagrożenie, że kogoś w Cracovii dopadnie syndrom Garetha Bale’a, który woli grać w golfa niż w piłkę w Realu.
Nawet nie mów. Spokojnie, myślę, że to nam nie grozi. Przynajmniej mi aż tak się ta zabawa nie podobała. Może któremuś z chłopaków bardziej.
Posmakowałeś trochę świata większej piłki w Romie, więc spytam: duże nazwiska, które tam spotkałeś, kojarzysz właśnie z rekreacyjnym golfem w wolnym czasie?
Tam tego nie było. Nigdy nie słyszałem, żeby gadali o grze w golfa. Tam hitem był padel. I wtedy, kiedy zaczynałem grać w Romie, właśnie on zaczynał robić furorę. Dosłownie wszyscy grali w padla.
Słyszałem, że ty wolisz hokeja.
Grywałem w hokeja za dzieciaka. Dziesięć, może piętnaście lat temu, na Słowacji, to był zdecydowanie popularniejszy sport niż piłka nożna, bo zdobyliśmy Mistrzostwo Świata i był wielki boom, dużo osób się w to wkręciło. Wielu chłopaków wtedy grało, nie byłem gorszy, ale z czasem wkręciłem się w futbol i mi zostało. Zresztą, koniunktura też z czasem się zmieniła i piłka zrównała się z hokejem.
Cracovia ma swoją sekcję hokejową, ale w Polsce ten sport zajmuje garstkę ludzi.
Byłem parę razy na hokejowej sekcji Cracovii i widziałem, że w Polsce nie ma tak dobrego hokeja, jak na Słowacji.
Teraz się klubowi hokeiści obrażą.
Oj, to źle zrozumiałeś, bo chodziło o to, że poziom nie jest najgorszy, tylko po prostu niższy niż na Słowacji. Nie ma w tym nic kontrowersyjnego.
Czym różniła się mentalność włoska od mentalności słowackiej?
Nasze kraje są takie, że każdy na coś narzeka. Na Słowacji ludzie lubią sobie pogadać, popsioczyć, pomartwić się na zapas. A we Włoszech zupełnie tak nie ma. Ludzie cieszą się życiem. Na każdym kroku spotyka się ludzi radosnych, uśmiechniętych, zadowolonych. Jest uśmiech, nie ma grymasu. Panuje większy luz.
Jesteś otwarty na ludzie w stylu włoskim czy masz w sobie słowacki pierwiastek wycofania?
Nie jestem typowym Słowakiem! Nie narzekam, jestem otwarty. Chłopaki potwierdzą. Pośmieję się, pożartuję, jestem zadowolony ze wszystkiego. Życie ma się tylko jedno. Robię, co lubię robić, jestem szczęśliwy.
Czyli nie było ci się trudno zaaklimatyzować we Włoszech.
Odpowiadał mi tamtejszy klimat. Filip Piszczek też mówi, że podoba mu się włoski luz. Włoska natura jest specyficzna. Nie każdemu to odpowiada, ale mi tak, nie miałem problemu, żeby tam się wpasować.
Wcale nie musiałeś wylądować w Romie. Po Mistrzostwach Świata U-17, w których strzeliłeś pięć goli w czterech meczach, sporo klubów z całej Europy o ciebie pytało.
Propozycji nie brakowało już wcześniej. Pojechałem na Mistrzostwa Świata. Strzeliłem dwa gola z Hondurasem, dwa gole z Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi i gola z Urugwajem. Pokazałem się z dobrej strony. Odpadliśmy w 1/8. Paru fajnych zawodników tam się wybiło. Taki Kelechi Iheanacho gra teraz w Leicester. Mnie też wtedy rozchwytywano. Po turnieju ofert jeszcze doszło – byłem na testach w Szkocji, we Francji, w Sampdorii. Nie brakowało zainteresowania, ale jak odezwała się Roma, to już nie mogłem się oprzeć. Spodobała mi się perspektywa gry w stolicy.
Nazwa zrobiła swoje. Co innego pójść do Romy, a co innego do Sampdorii.
Oczywiście, oczywiście, większy klub, z dłuższą historią, z większymi legendami. Byłem młody, chciałem tam iść, chciałem się uczyć i na pewno tego nie żałuję. Miałem osiemnaście lat. Strzelałem gole w drugiej drużynie Romy. Trenowałem z pierwszym zespołem, jeździłem z nim na mecze, a to jest doświadczenie, obok którego nie da się przejść obojętnie.
Francesco Totti, Daniele De Rossi. Z którym masz lepsze wspomnienia?
Najlepsze definitywnie z Daniele de Rossim. Mieliśmy kumpelskie relacje. Jego ojciec, Alberto De Rossi, prowadził mnie w Primaverze, więc siłą rzeczy jako syn czuł się odpowiedzialny, żeby pomóc mi wprowadzić się do pierwszego zespołu. Pełnił rolę pomostu. Pokazał parę rzeczy, wdrożył mnie w klimat szatni. A w kwestii boiskowej, to najczęściej podpatrywałem oczywiście Tottiego.
De Rossi nie nosił wysoko głowy? Łatwo przychodziło mu trzymanie się z młodymi?
Absolutnie nie miał z tym żadnego problemu. Bardzo dobry człowiek. Ciepły, życzliwy, przyjazny. Otwarty na ludzi. W Romie zaskoczyło mnie właśnie to, że nikt nie był zdystansowany, nikt się nie wywyższał, nikt nie gadał nic złego w stronę młodych, bo mają krótszy staż w zespole i teoretycznie mogliby dać sobie wejść na głowę. Fajnie się tam czułem.
Totti też?
Totti też pomagał, lubił sobie pożartować, ale to De Rossi był liderem szatni. Generalnie, czegokolwiek by nie mówić, to dwie duże legendy.
Co najbardziej imponowało ci w Tottim?
Wszystko. Kiedy przychodziłem na treningi z pierwszą drużyną Romy, byłem jeszcze nastolatkiem, więc sama możliwość treningów z nim robiła na mnie wrażenie. To, jak się poruszał po boisku, jak czuł piłkę, jak umiał się ustawić, jak strzelał, jak podawał, nawet jak wyglądał – poezja.
Młody chłopak ze Słowacji przeżył szok, kiedy zetknął się z nastawionym na taktykę światem włoskiej piłki?
Pierwszy miesiąc był ciężki, bo nie znałem jeszcze dobrze języka, choć zacząłem uczyć się wcześniej, bo długo planowałem wyjazd do Włoch. Trochę umiałem, coś tam rozumiałem, ale potrzebowałem jeszcze obcowania z żywą materią. Szybko poszło. W szatni podłapałem dużo zwrotów, uważnie słuchałem i po dwóch-trzech miesiącach rozmawiałem już normalnie. Nie miałem z niczym problemów. Poznałem się z chłopakami. Na bosku też wszystko szło dobrze, bo na Słowacji więcej trenowało się fizycznie niż we Włoszech, więc nie odstawałem.
I oczywiście, Włochy to kraj wielkiej taktycznej manii. Więcej jej się tam doświadcza, ale też nie powiedziałbym, że przeżyłem jakiś specjalny szok. Spodziewałem się większej dezorientacji.
W którym momencie zacząłeś czuć, że w Romie nie przebijesz się do pierwszego składu i potrzebujesz zmiany?
Przeszedłem z drugiej drużyny do pierwszej, gdzie trenowałem z nimi codziennie przez pół roku, czasami jeżdżąc też na mecze Serie A, ale z czasem to przestało mi wystarczać i umówiłem się na rozmowę z trenerem i z dyrektorem sportowym. Powiedziałem, że chcę grać, a jako że za bardzo nie mam szans, bo w drużynie aż roi się od gwiazd dużej klasy, to chciałbym pójść na wypożyczenie. To tam normalne, że młodzi piłkarze ogrywają się w niższych ligach – często nawet w trzeciej albo w czwartej lidze. Ja trafiłem do Serie B. Do Modeny. Inna sprawa, że pół roku nie chciałem już tam być, bo nie był to tak poukładany klub, jak myślałem, że będzie. Modena spadła, mając duże problemy organizacje i właścicielskie. Wróciłem do Romy i trafiłem na wypożyczenie do Cracovii.
Jakie wrażenie zrobił na tobie Hernan Crespo, który był wtedy twoim trenerem w Modenie?
Crespo był jednym z głównych czynników, które zdecydowały, że wybrałem Modenę, choć miałem więcej ofert wypożyczenia z Serie B. Wielkie nazwisko. Dla mnie, dla napastnika, nie może być nic lepszego niż współpraca z tak wybitnym snajperem, jakim on był, i to niewiele wcześniej. Chciałem u niego trenować, chciałem, żeby pomógł mi się rozwinąć. Trenerem był niedoświadczony, ale to dobry człowiek. Starał mi się pomóc na treningach. Dobry nauczyciel, parę rzeczy mi pokazał, nie żałuję tego krótkiego okresu wspólnej pracy, ale nasze drogi się rozeszły.
Crespo często zwracał się do młodych zawodników czy wykorzystywał swoją legendę, żeby trochę dystansować się od sporo młodszych od siebie podopiecznych?
Miał swoich faworytów. Kumplował się z kapitanem zespołu. Z nim gadał najczęściej, do młodszych raczej nie podchodził zbyt często. Bywało, że na treningu jeszcze czasami pograł, jeszcze czasami pokopał, ale, no, miałem 18 lat…
Więc z tobą akurat nie gadał.
Nie za bardzo byłem dla niego partnerem do rozmowy, ale absolutnie nigdy nie odnosiłem wrażenia, żeby się ode mnie odcinał – nie, nie, nie. Po prostu miał pewien dystans.
Czyli z trójki De Rossi, Totti, Crespo, ten ostatni jest na trzecim miejscu w kategorii fajnych gości poznanych we Włoszech.
Tak, tak, tak.
Dlaczego więc Cracovia?
Pojechałem na wypożyczenie z opcją wykupu. Spędziłem w Krakowie cztery miesiące. Kilkanaście meczów do końca ligi, po których miałem wrócić do Romy. I taki był plan. Myślałem, że wrócę do Rzymu i wtedy będę myślał, a tutaj spotkała mnie niespodzianka, bo Cracovia mnie wykupiła. Szczerze powiedziawszy, to kompletnie się tego nie spodziewałem, choć byłem zadowolony, bo podobało mi się w Ekstraklasie.
Dlaczego się nie spodziewałeś? Po wiośnie zostawiłeś mieszane uczucia. Bez dramatu i bez szału. Potem było gorzej.
Nie było najgorzej, ale nikt w Krakowie nie powiedział mi, że chcą mnie zostawić. Transfer z zaskoczenia. Nie było tak, że nie chciałem wrócić do Polski, tylko z nikim po prostu o tym nie gadałem. Zostałem. Jestem tu kilka lat. Nie żałuję.
Powiedz, co nie grało przez pierwsze dwa lata w Cracovii? Zawodziłeś.
Nie były to dobre sezony w moim wykonaniu. Na pewno nie grałem tyle minut, ile chciałbym grać, bo każdy młody zawodnik potrzebuje przede wszystkim czasu na boisku, a tego nie dostawałem. Brakowało mi rytmu. Grywałem epizody, wchodziłem z ławki, brakowało w tym trochę stabilności, stąd też decyzja o wypożyczeniu na Słowację, do FC Nitra, w której grałem od małego chłopaka. Pomogło mi to się to rozwinąć. Potrzebowałem wrócić do ojczyzny, ustabilizować pozycję, dostać zaufanie. Trudno rozwijać się, kiedy gra się dziesięć minut. To był normalny i przemyślany ruch.
Wypożyczenie bardzo udane. Pierwsza runda – 8 meczów, 6 goli. Pełen sezon – 30 meczów, 10 goli. Można odnieść wrażenie, że liga słowacka jest po prostu gorsza od polskiej.
Możesz sobie porównać te ligi, jak polskie drużyny grają ze słowackimi w europejskich pucharach.
To byłoby bolesne porównanie, bo polskie drużyny generalnie dostają od wszystkich w czapkę.
Nie mam wrażenia, że liga słowacka jest gorsza od ligi polskiej. Na pewno problemem Słowacji jest to, że ludzie nie chodzą na mecze, że nie wszystkie mecze są w telewizji, że ten produkt jest dużo gorzej opakowany. A w Polsce? Spore zaplecze kibicowskie, mnóstwo fanów na wielu stadionach, transmisje ze wszystkich spotkań, produkt sprzedawany jest świetny. W wielu kwestiach Ekstraklasa jest lepsza od ligi słowackiej i na pewno w Polsce jest też większa liczba zawodników wysokiej klasy niż w Słowacji. Ale jak sobie zobaczysz mecze w europejskich pucharach, to już to zdanie można zmienić. Myślę, że nie ma po prostu wielkiej różnicy między tymi dwoma rozgrywkami.
Najtrudniejszy obrońca, przeciw któremu grałeś w Polsce? Ktoś taki, kto zalazł ci za skórę?
Wiesz co, nie mam z nikim problemów. Staram się być normalny do każdego. Jeśli ktoś jest w porządku przeciw mnie, to ja jestem w porządku przeciw niemu. Na Słowacji miałem problem z jednym stoperem, ale tutaj w Polsce z nikim do tej pory nie miałem kłopotów.
Źle zrozumiałeś pytanie! Chodziło mi o największego kozaka w obronie.
A, to zmienia postać rzeczy! Artur Jędrzejczyk. Trudno gra się przeciw niemu. Ostro gra. I skutecznie.
Szatnia Cracovii – za dużo jest w niej obcokrajowców? Brakuje w niej zawodników, którzy znają język polski?
Nie wiem, dla mnie nie jest to problem. Nie zauważyłem, żeby ktoś miał problem z rozmową. Umiem angielski, włoski, polski, słowacki – umiem się dogadać z każdym. W szatni Cracovii gada się po angielsku i po polsku – nie jest to żadna nowość, żadna sensacja. W wielu klubach jest tak, że wcale językiem dominującym nie jest język ojczysty, tylko ten, którym wszyscy potrafią się komunikować, czyli zazwyczaj angielski. U nas wielu chłopaków mówi w tym języku, dla mnie spoko, żaden problem. Mamy fajną atmosferę. Solidny kolektyw.
Treningi Michała Probierza nie odstają od standardów, które zobaczyłeś we Włoszech?
Nie odstają, na pewno nie.
Jaki jest twój idealny cel na ten sezon?
Grać jak najwięcej, jak najczęściej i jak najlepiej. Jestem w takim wieku, że potrzebuję regularnej gry, nie jestem już młody. Mam jeszcze osiem-dziewięć miesięcy kontraktu. Zobaczymy, jak będzie, jak rozwinie się moja kariera. Jeśli będę grał, to myślę, że też trochę postrzelam i stworzą mi się ciekawe perspektywy na przyszłość.
Gdybyś wchodząc do pierwszego zespołu Romy w wieku 18 lat miał założyć, gdzie będziesz w wieku dwudziestu czterech lat, to pewnie byłbyś rozczarowany perspektywą, że trafisz do Cracovii?
W Romie byłem bardzo młody i kompletnie nie myślałem o przyszłości. Chciałem korzystać z tego, gdzie byłem, i z czym miałem okazję obcować. Nie wiem, co stałoby się, gdybym wybrał inną ligą niż włoską, jak potoczyłby się mój los, ale na pewno nie powiem, że żałuję trafienia do Cracovii. Solidny klub, z którego da się dostać do lepszej ligi – sporo chłopaków to udowodniło. W Ekstraklasie da się sporo udowodnić.
Uważasz, że na ten moment wykorzystujesz swój talent?
Staram się. Pracuję ciężko. Zobaczymy, czy uda mi się zrobić w piłce coś więcej czy nie. Wszystko w moich rękach.
ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK
Fot. Newspix